To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Świętej pamięci po Koreance być nie mogło

Fot. Książnica Karkonoska

O kulisach powstania książki, zagadkach czekających na rozwiązanie i duchach historii sprzed sześćdziesięciu laty opowiadała na spotkaniu z czytelnikami w Książnicy Karkonoskiej – Jolanta Krysowata, autorka książki „Skrzydło anioła”. Historia tajnego ośrodka dla koreańskich dzieci w Płakowicach koło Lwówka Śląskiego w zbeletryzowanej formie to kolejna odsłona opowieści tej znanej dziennikarki o sześcioletnim pobycie ofiar wojny koreańskiej w Polsce.

Jolanta Krysowata poświęciła temu tematowi kilka lat pracy, a jej efektem był dokument radiowy „Osieroceni”, za który dostała nagrodę Prix Europa, reportaż „Portret w czerwieni” oraz film dokumentalny zrealizowany z Patrickiem Yoką „Kim Ki Dok”.

Autorka „Skrzydła anioła” opowiadała czytelnikom o tym, jak trafiła na ślad pobytu koreańskich dzieci w Polsce. Ponad tysiąc dwieście ofiar wojny koreańskiej przyjechało do Płakowic w ramach bratniej pomocy walczącej Korei.

- Ale w odróżnieniu od pierwszego pobytu grupy małych Koreańczyków w roku 1951 w ośrodku w Świdrze, który to był nagłośniony przez peerelowską propagandę, pobyt dzieci w Płakowicach był tajną akcją specjalną. Przyjechało to 1270 dzieci, czyli tyle ile w sumie było za pierwszym razem we wszystkich krajach socjalistycznych kilka lat wcześniej. Moje przypuszczenie jest takie, że dzieci te, schorowane i niedożywione nie przyjechały do Polski bezpośrednio z Korei, lecz ze Związku Radzieckiego. Wielki Brat nie mógł przecież, ze względów politycznych, oddać dzieci w takim stanie, więc polski rząd dostał zadanie wykurowania ich. A gdzie schować ponad 1200 żółtych dzieci lepiej, niż na Ziemiach Odzyskanych, w tajnym ośrodku, gdzie wszyscy opiekunowie i pracownicy obsługi placówki zostali zobowiązani pod ogromnymi sankcjami do milczenia i zachowania tajemnicy – opowiadała J. Krysowata.

Jedna z uczestniczek spotkania powiedziała, że urodziła się w Szklarskiej Porębie i mieszkała w domu naprzeciw sanatorium, gdzie mali Koreańczycy z Płakowic przyjeżdżali na turnusy.

- Miałam wtedy trzy latka, więc nie pamiętam bezpośrednio tych wydarzeń, ale gdy tak pani teraz opowiada o tym, to pewne obrazy mi się przypominają. W każdym razie jeszcze długo potem na to sanatorium mówiło się „koreański dom” - przyznała czytelniczka.

Niezwykle ciekawe były przedstawione przez autorkę „Skrzydła anioła” kulisy jej dziennikarskiej pracy przy badaniu tej historii. Poszukiwania ludzi – byłych nauczycieli i opiekunów dzieci z Płakowic, kwerendy w archiwach państwowych i szpitalnych, docieranie do świadków.

Przypadek sprawił, że J. Krysowata zajęła się „Koreą”. Jej przyjaciel - reżyser Patrick Yoka w dniu pogrzebu swojej babci na cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu w 2001 roku natknął się na znajdujący się nieopodal grób, a właściwie kopczyk z palikiem i tabliczką z azjatyckim napisem: „Kim Ki-Dok, przeżyła lat 13”.

- Skąd grób Azjatki we Wrocłwiu? Czy to przypadek, że Patrick też wychował się w Lwówku i stamtąd pochodziła jego babcia? A sam grobek, gdy się do niej dowiedziałam, miał być niebawem zlikwidowany. Wiedziałam, że muszę się coś dowiedzieć, bo nie dałoby mi to spokoju – dodała J. Krysowata. -

I opowiadała o duchach koreańskiej historii, które towarzyszą jej aż do dziś.

- Ostatnio późnym wieczorem skontaktował się ze mną pewien dziennikarzy, który pisał o książce. Gdy poczytał o czym jest „Skrzydło anioła” skojarzył, że pracowała tam jego mama, choć nigdy o tym wiele nie opowiadała. Znalazłam mu kontakt do jej koleżanki z tamtych lat.


J. Krysowata powiedziała też, że chciałaby doczekać chwili zjednoczenia się obu Korei. Ale zanim to nastąpi ma pomysł i prawie gotowy scenariusz na fabularny film o pobycie Koreańczyków w Polsce.

DSC_1494.JPG
DSC_1465.JPG
DSC_1467.JPG
DSC_1477.JPG
DSC_1481.JPG
DSC_1485.JPG
DSC_1487.JPG
DSC_1491.JPG