Mówiła: ja Bogu oddaję siebie i swoich bliskich. Atmosfera zadumy i refleksji towarzyszyła zebranym nie tylko wtedy, gdy Chrystus stanął pośród nas, ale również po ostatnich słowach pożegnania, gdy dziekan wstrząsnął sumieniami. Bądźmy przygotowani do spotkania z Bogiem i nie zostawiajmy samych ojca i chorego syna. Śp. moja Małżonka Maria, z którą przeżyliśmy pół wieku bez mała (do jubileuszu brakowało nam tylko pół roku) - była pełna poświęcenia zarówno dla rodziny, jak też dla innych. Maria wybrała pełną poświęcenia pracę dla męża i trójki dzieci, co więcej, udało nam się wypracować na co dzień model wzajemnego uzupełniania się. Warunki, jakie stworzyła mi w domu, a nade wszystko atmosfera stałego wspierania, pozwoliły mi mimo absorbującej pracy na stanowisku ordynatora, uzyskać (nie pracując wtedy na uczelni) stopnie naukowe: doktora i doktora habilitowanego, a także po powrocie do Akademii Medycznej uzyskać stanowisko profesora; a w czasie zatrudnienia w Kolegium Karkonoskim również w późnym wieku stanowisko profesora zwyczajnego. Jeśli o tym piszę na prośbę redakcji Nowin, to nie ma to nic wspólnego z promocją własnej osoby, ale jedynie ma na celu wskazanie na konkretnym przykładzie, jak można się wzajemnie uzupełniać i wspierać w każdych warunkach życia.
Śp. Maria nie szczędziła też pomocy potrzebującym, ubogim - czyniła to w sposób dyskretny. Udzielała się też w lokalnych towarzystwach o charakterze społecznym, do końca życia była członkiem Polskiego Towarzystwa Farmaceutycznego. W parafii zaś przez z górą 50 lat udzielała się czynnie, na szczególne zaś wyróżnienie zasługuje jej ofiarna praca i wkład we współorganizowanie procesji eucharystycznych z okazji Święta Bożego Ciała.
Niezwykle ofiarna i uczynna w czasie pracy w aptekach jeleniogórskich, głównie w aptece pod Teatrem, a gdy w pewnych okresach sytuacja rodzinna tego wymagała, przechodziła na pracę na pół etatu, chcąc wszystko skrupulatnie wykonać.
Gromadząc w swym domu zarówno przyjaciół, koleżanki, kolegów czy innych, robiła to często ze zwykłej kurtuazji, nie oczekując wzajemności. A tak liczny, niespodziewany masowy udział w uroczystościach pogrzebowych w Jeleniej Górze świadczy zarówno o pamięci, jak i o wdzięczności. I można w pełni do niej zastosować horacjańskie „Non omnis moriar” (Nie wszystek umrę) - wszak pamięć o jej kulturze i bezinteresowności jest nad śmiercią fizyczną. A takich przykładów osób jesteśmy spragnieni.
Zbigniew Domosławski
Była życzliwa całemu światu
Z głębokim żalem zawiadamiamy Czytelników i Znajomych, że 6 października po trzech dniach ciężkich cierpień, zaopatrzona świętymi sakramentami odeszła od nas na zawsze najwspanialsza Żona i Matka, a że lubiła dzieci znajomych i okoliczne, można powiedzieć - i Babcia.
Uroczystości pogrzebowe odbyły się w Jej rodzinnej parafii, Kościele Parafialnym pw. Erazma i Pankracego, w trakcie mszy koncelebrowanej, a głęboko wspomnieniowe kazanie z elementami ciekawej biografii wygłosił osobiście ksiądz dziekan. Tenże kapłan w tłumie wiernych, Rodziny, Znajomych i Przyjaciół odprowadził śp. Marię na miejsce wiecznego spoczynku, co dokonało się na Starym Cmentarzu 11 października o godz. 13. Powiadomienie o śmierci do wiadomości ogólnej podali Mąż, Córka i Synowie.
Maria urodziła się w rodzinie o tradycjach głęboko katolickich na odległych kresach wschodnich 12 maja 1934 roku. Przeżyła tam jedynie II wojnę światową, podzielając los innych expatriantów z terenów ówczesnej Rzeczypospolitej. Od 1945 roku zamieszkała w Jeleniej Górze, gdzie ukończyła szkołę podstawową i średnią. Jest absolwentką Gimnazjum im. Stefana Żeromskiego, tzw. Żeroma. Studia farmaceutyczne ukończyła na wydziale Akademii Medycznej w 1956 roku we Wrocławiu.
Przez prawie pół wieku pracowała jako magister farmacji w aptekach jeleniogórskich - najdłużej w aptece koło teatru Norwida. Jako wybitnie uzdolniona zdobyła specjalizację II stopnia. Jej praca o arnice kupalniku, popularnej roślinie leczniczej w Karkonoszach, mogła zostać uznana za pracę doktorską. Pani Maria zdecydowanie poświęciła się jednak domowi i wychowaniu wraz z mężem Zbigniewem - już doktorem, później profesorem nauk medycznych - trójki dzieci. Nie szczędziła też pomocy osobom potrzebującym pomocy nie tylko z najbliższego kręgu rodzinnego, ale i obcym, dalszym, z szerokiego grona swoich znajomych, bo miała ich wielu, bardzo wielu, a czyniła to bardzo dyskretnie.
Lubiła wodę, las i środowiska czyste ekologicznie. Z tego też powodu przez około 20 ostatnich lat, a na pewno przez 17 lat wraz z Mężem Profesorem i Rodziną rok w rok odwiedzała Brenno nad Jeziorem Białym w Wielkopolsce, gdzie od wczesnych godzin rannych dopóki na zabawy i gry wodne nie wybrały się grupy kolonistów, wędkowała i dokarmiała żyjątka jeziorne.
Była życzliwa całemu światu, a szczególnie lubiła dzieci. W ostatnich ciężkich miesiącach, dojeżdżając do Wrocławia, dzielnie towarzyszył jej i doglądał w chorobie Mąż Zbigniew Domosławski.
„Droga Mario! Życzymy Ci świetlistej drogi do WIECZNOŚCI” - to z jednej z szarf.
Stanisław Olbrycht
Ostatnio komentowane
allergy asthma relief asthma rates
stromectol for sale http...
allergies and kids options treatment center
albuterol inhaler without...
Może cymbale zaczniesz się czepiać tych na górze?Boisz się prymitywów z...
severe hair loss gi journal
ivermectin for humans http ivermectin...
journal of gastrointestinal endoscopy fish allergy symptoms
...