To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Prezes PEC-u: nie boję się o swój stołek

Prezes PEC-u: nie boję się o swój stołek

O prywatyzacji PEC-u i związanych z nią zagrożeniach i szansach rozmawiamy z prezesem Andrzejem Latuszkiem

Czy opłaca się prywatyzować PEC?
- To pytanie nie do mnie.

Pan zna najlepiej sytuację spółki.
Tylko, że ja nie odpowiem na pytanie o opłacalność sprzedaży. Mogę powiedzieć, czego spółka oczekuje po prywatyzacji. Dzisiaj realizuje duży program inwestycyjny współfinansowany ze środków Unii Europejskiej– likwidację wysoko emisyjnego źródła ciepła na Zabobrzu. To jest na najbliższe lata jedyne zadanie, które możemy zrobić o własnych siłach. Ten wysiłek finansowy spółka ponosi sama. Następne zadanie byłoby możliwe po 7-8 latach. Natomiast są pilne potrzeby inwestycyjne, jak modernizacja kotłów elektrociepłowni. Oba kotły mają już przeszło 50 lat. Były ostatnio eksploatowane tak, że pracowały w zimie ograniczoną liczbę godzin, w lecie nie pracowały wcale. To wymiana to spory wydatek: ok. 20 mln złotych za kocioł. Przy modernizacji istniejących – może zamknęlibyśmy się w kwocie 20 mln złotych za oba. Spółki samej na to nie stać.

Co to jest dla miasta – 20 mln złotych?
Kiedy miasto ostatni raz inwestowało w PEC? Proszę się porozglądać po Polsce, które miasta inwestycją w swój PEC. Takich miast nie ma. Miasto ma szereg obowiązków ustawowych – dostawę wody, odbiór ścieków, szkolnictwo czy drogi. Te zadania musi wykonać. W przypadku dostaw ciepła – ma je zorganizować. Ustawa nie precyzuje, czy to PEC własny, czy przedsiębiorstwo obce ma dostarczać ciepło. Poza tym, inwestowanie w PEC to inwestowanie tylko w część mieszkańców Jeleniej Góry. Nierealne jest, by podłączyć wszystkich mieszkańców do sieci ciepłowniczej. Dlatego nierealne jest, by PEC wyciągał rękę do miasta.

Pozostaje prywatyzacja?
Moim zdaniem tak, to jedyne wyjście.

Tylko, czy miasto nie utraci kontroli nad cenami ciepła?
A czy dzisiaj ją ma? To URE jest od kontroli cen.

Ale taryfę opłat przedstawia zarząd, który z kolei jest uzależniony od właściciela – czyli miasta.
I miasto wymaga od zarządu efektywności zarządzania. Musi patrzeć na rozwój PEC-u, na czystość powietrza, bo Cieplice są dzielnicą uzdrowiskową. Musi też myśleć o nowych klientach. To wszystko kosztuje. Jesteśmy w trakcie opracowania planu rozwoju sieci. Widzimy możliwość przyłączenia np. mieszkańców alei Wojska Polskiego, Osiedla Robotniczego, Wolności no i Cieplic – szczególnie uzdrowiskowej części. Ale na to potrzeba pieniędzy.

To oczywiste, ale mieszkańcy się boją, że jak przyjdzie nowy właściciel, czekają ich podwyżki.
Ceny zatwierdza URE, w umowie z nowym inwestorem miasto może zastrzec pewne klauzule. Zresztą, żaden inwestor który tu przyjdzie nie ustawi się bokiem do miasta. Z doświadczenia wynika, że tam, gdzie pojawił się inwestor, ceny nie wzrosły. Mało tego, we Wrocławiu kiedyś cena ciepła była jedna z wyższych w Polsce. Dzisiaj, po przyjściu inwestora, cena jest niska w porównaniu z innymi tego typu przedsiębiorstwami.

A jak będzie z załogą? Związki zawodowe nie obawiają się zwolnień?
Rozmawiamy ze związkami. Wszyscy się zastanawiają nad szansami i zagrożeniami. Ja od 3 lat mówię, analizując wskaźniki, że pracowników tutaj jest za dużo. Obecnie pracuje tu ok. 200 osób.

Jaka jest optymalna, Pana zdaniem, liczba?
Przy stu sprzedawanych megawatach pracowników powinno być 120-130. Nie widzę problemów, żeby było ich 150, tylko musimy sprzedawać więcej energii. Chcę jednak powiedzieć, że na pewno nie będziemy oszczędzali, że ktoś będzie musiał biegać dwa razy szybciej po ciepłowni. To źle wpływa na bezpieczeństwo. Z drugiej strony, nie dopuścimy do sytuacji, że będzie pracowało pięciu za dużo. Redukcja będzie naturalna, ona nastąpi w związku z inwestycją na Zabobrzu. W większości będą to jednak odejścia naturalne, np. emerytury. No i nie będzie przyjęć. Związki zawodowe to nie są ludzie z Warszawy czy Wrocławia, tylko stąd. Pracują tu i wiedzą, jak zakład funkcjonuje, że trzeba go modernizować.

Ale wiedzą też, że ludzie muszą z czegoś żyć i muszą mieć pewną stabilizację, pewność pracy.
Ale jest też kwestia, że spółka musi żyć. Jeśli nie będzie zmian, to umrze.

Nie umrze, a jeśli nawet, to na jej miejsce powstanie nowa.
Umrze, jeśli będzie przynosić straty. Wówczas URE powie, że będziecie działać jeszcze przez rok, półtora. A potem zostanie rozdrobiona, powstaną nowe, małe kotłownie. Cała załoga nie znajdzie w nich pracę, bo to będą kotłownie w pełni zautomatyzowane, zatrudnienie w nich będzie minimalne.

Sugeruje pan, że związki nie powinny stawiać zbyt wygórowanych żądań w negocjacjach z potencjalnym inwestorem?
Pyta pan o pakiet socjalny. Wiem, że związki przygotowują się do tych rozmów, ale ja nie będę stroną w tych postępowaniach. Myślę, że nie przeholują z żądaniami.

Jest jakieś minimum, które powinni postawić?
Nie wiem, nie będę tego komentował. Pakiety w ciepłownictwie są różne, we Wrocławiu pracownicy mieli chyba trzyletni okres bezpieczeństwa. Trudno powiedzieć, czy to dużo czy mało. Jak ktoś ma 60 lat, to dla niego dużo, ale jak ktoś ma 20 lat, to co to dla niego oznacza?

Nie boi się Pan o swoje stanowisko? Co jeśli przyjdzie nowy właściciel, zmieni zarząd, radę nadzorczą?
Dlaczego mamy mówić o zagrożeniach. Może nie zmieni, może to będzie dla mnie szansa? Może będzie miał dobry program rozwoju, pomysł na oboczne interesy. Wtedy ci ludzie z załogi na tym zyskają, bo oni są gotowi do tego, są tu na miejscu.

Mieszkańcom i PEC-owi nic nie grozi?
Mieszkańcom na pewno nic. A PEC-owi? Czas pokaże.

Komentarze (2)

Sprzedanie 85% udziału w PEC-u to faktyczne oddanie w prywatne ręce świetnej komunalnej firmy z wielkimi szansami na rozwój. To symboliczna sprzedaż kury, która powinna znosić miastu, czyli nam mieszkańcom złote jajka, w postaci dochodów budżetowych.
Sprzedanie PEC-u to przede wszystkim sprzedanie za bezcen - nas - mieszkańców - odbiorców ciepła. Prezesuniowi suto płacą grubo przeszło 10 tysi miesięcznie, więc ten spadochroniarz z Wrocłwia za tą kasę zrobi dla MO wszystko. A MO i jego kolesie sprzedaje nas w ręce prywaciarzy, za 22 mln, czyli za cenę jednego kotła, nawet nie dwóch.
W tej sprawie wszystko cuchnie przekrętem. Na koniec kadencji, za pięć dwunasta, doktorzy Karkonoszy chcą opendzlować TAKĄ WAŻNĄ DLA MIESZKAŃCÓW FIRMĘ. Ciekawe kto na tym zarobi, bo napewno nie szary zabobrzanin.