Pan Kazimierz przyjechał do Jeleniej Góry po wojnie w 1946 roku. Był już żonaty. Przedwojenny inteligent przeszedł piekło wywózki i ciężkiej pracy w kołchozach radzieckiego Dalekiego Wschodu. Na polskim Dzikim Zachodzie znalazł swoje drugie miejsce do życia. Niedługo po repatriacji rozpoczął pracę w byłym Aniluksie, gdzie pracował do emerytury.
- Do 90. roku życia tato był całkiem samodzielny. Po śmierci mamy wymagał bardziej intensywnej opieki. Ma kłopoty z poruszaniem się, ze wzrokiem, niedosłyszy. Ale generalnie, jak na te lata, jest w niezłej formie. Wymagał jednak już stałej opieki i dlatego znaleźliśmy mu ten pensjonat w Karpaczu. Tato jest zadowolony i my też – mówi Marek Białoskórski, syn szacownego jubilata.
Kazimierz Białoskórski urodził się w Kołomyi w 1914 roku. Jeszcze przed wojną zdał maturę. W tamtych czasach zaliczany był już do inteligencji. Po wybuchu wojny i agresji Sowietów na Polskę, pan Kazimierz został aresztowany i wywieziony w głąb Związku Radzieckiego. Siedział w więzieniu, między innymi w Charkowie. Potem pojechał w transporcie do republik azjatyckich – Turkmenistanu, Kirgistanu i Kazachstanu. Najgorzej wspomina przymusowe roboty przy produkcji cegieł z gliny. Skóra na dłoniach schodziła całymi płatami.
Osoba umiejąca czytać, pisać i liczyć miała szansę na skierowanie do lepszych prac. Przez kilka lat Kazimierz był agronomem w kołchozach.
Dzięki porozumieniu Stalina z Sikorskim, podobnie jak wielu innych Polaków, doczekał się amnestii. Chciał wstąpić do formującej się armii polskiej, ale ze względu na deformację nogi po chorobie Heinego-Medina, lekarze uznali, że na żołnierza się nie nadaje.
- Później tato dalej pracował w kołchozie jako agronom, ale już jako wolny człowiek. Działała w Związku Patriotów Polskich. Tam też poznał nasza mamę, Aleksandrę. Była Rosjanką. Przyjechali razem do Jeleniej po wojnie – dodaje M. Białoskórski.
Brat bliźniak pana Kazimierze w czasie wojny dostał się do Wielkiej Brytanii i służył w marynarce wojennej. Do Polski już nie wrócił. Ożenił się z Czeszką. Młodszego brata wojenne losy rzuciły do Włoch. Tam zastał go koniec wojny. Ożenił się z Włoszką i niedługo potem wyjechał do Argentyny.
- Cztery lata czekaliśmy na pierwszą zgodę władz radzieckich, by z mama, ojcem i bratem pojechać do ówczesnego Frunze, dzisiejszego Biszkeku, stolicy Kirgistanu, gdzie została rodzina mamy. Był rok 1960. W czasie wojny w tamtejszym kołchozie pracował tata – wspomina córka pana Kazimierza.
Rodzina jubilata wspomina, że gdy w 1960 roku jechali do Frunze widzieli jeszcze z okien pociągu Morze Aralskie. Gdy 14 lat później znowu pojechali w tamte strony, morza już nie było. Wyschło.
Wspomnienia pana Kazimierza dwukrotnie zostały już spisane, m.in. w wydawnictwach IPN-u. Pytany o historie z dzieciństwa, czy z czasów wojennych, jubilat sypie datami i faktami, wspomina miejsca. Mimo tylu lat, ta „stara” pamięć jest w doskonałej formie. Nieco gorzej jest już z bieżącymi sprawami, ale w tym wieku starszy pan i tak nieźle funkcjonuje.
Gdy przed świętami pana Kazimierza odwiedziła fryzjerka, poprosił, by przystrzyc go równo, żeby z boków nic nie odstawało.
- Gdy pani zapytała, jak ma strzyc, tato powiedział, że chodzi mu o takie przedwojenne uczesanie – dodaje syn jubilata.
Dzieci pana Kazimierza pytane o tajemnicę długowieczności ich ojca mówią, że były okresy, gdy tato palił po 40 papierosów dziennie. Ale zajmował się sportem – szachami i trochę piłka nożną. W 1956 roku był wicemistrzem miasta i powiatu w szachach. Organizował też turnieje szachowa, a w Jeleniogórskiej Przędzalni Czesankowej, w której pracował, zajmował się organizacją kultury fizycznej.
- Jak do taty przychodzili koledzy na karty, to zamykali się w pokoju i tak mogli siedzieć całymi nocami. A od dymu papierosowego było siwo – śmieje się córka pana Kazimierza.
Gdy tak sobie rozmawialiśmy pan Kazimierz pytał syna, gdzie są albumy ze zdjęciami. „Te długie takie, które leżały w domu przy telewizorze”. Na zdjęciach sprzed kilkunastu lat, widać towarzystwo w czasie rodzinnych uroczystości. Na niektórych fotografiach pan Kazimierz śpiewa.
- Tato pięknie śpiewał po rosyjsku. Poza tym, że był kawalarzem, to był też bardzo ckliwy. Szybko się wzruszał i często płakał – wspominają dzieci pana Kazimierza.
Szacowny jubilat poza dwojgiem dzieci doczekał się czworga wnuków i sześciorga prawnuków.
Rozmaite uroczystości, między innymi, taka jak wspomniane urodziny pana Kazimierza oraz wszelkie inne okazje do spotkań podopiecznych z krewnymi, to coś, co pensjonariusze Domu Seniora „Grześ” i ich rodziny bardzo sobie cenią.
Komentarze (3)
Moj Tata rowniez tam przebywa.w grudniu obchodził 88 urodziny. Dyrekcja zawsze podtrzymuje chec pobytu z rodzinami . Wszystkie uroczystosci sa wspolne. Jest to bardzo wazne dla nas, dzieci. gratulujemy P. Kazimierzowi , a dyrekcji dalszych sukcesów.
przecież można było postawić świeczki dwie 9-tki. Byłoby prawdziwie i łatwiej dmuchać ;-(
a gdzie ci owi wnukowie i prawnukowie, czyżby zapomnieli o dziadku, pradziadku??