Człowiek z mapą
Rafał Fronia - sms o treści: PT.CR:8 |
Niewiarygodne, ile osiągnął, zważywszy, że ma raptem 39 lat.
Zaczynał od sukcesów sportowych i pewnie dlatego ekstremalne wyzwania i wyczyny weszły mu w krew. Najpierw biegał na orientację. W dorobku ma siedem złotych medali Mistrzostw Polski. Później wcale nie zarzucił przygody z mapami, które okazały się fundamentem jego zawodowego życia. Znakomicie udaje mu się łączyć sukcesy w biznesie z życiowymi pasjami. Szanowany profesjonalista i partner w interesach. W 1993 roku założył Wydawnictwo Turystyczne Plan, które znakomicie wstrzeliło się w potrzeby rynku, od lat jest w świetnej kondycji i dziś jest jednym z branżowych potentatów kraju. Mapy turystyczne, plany miast, przewodniki, wszystko, co potrzebne turyście, by zaplanować pobyt, przede wszystkim w naszych górach, ale i wielu innych zakątkach Polski, bo firma działa w całym kraju. Siłą rzeczy mocno zaangażowany i chętnie wspierający wszelkie pomysły dotyczące zagospodarowania turystycznego i promocji naszego regionu. Śmieje się, że ostatnio chyba więcej map rozdają niż sprzedają... Genetyczny jeleniogórzanin, po uszy zakochany w Karkonoszach. Wprawdzie dziś mieszka z rodziną w Łomnicy, z dumą powtarza jednak zawsze, że jest z Jeleniej Góry, i tutaj spędza pół życia. Podróżuje po całym świecie, ale tutaj zawsze wraca z przyjemnością.
- Jestem jeleniogórzaninem z urodzenia i do śmierci! - stwierdza z całą stanowczością. - Miałem różne pomysły na życie, ale wszystkie rozbijały się o miejsce zamieszkania. Jestem stąd i tu jest moje miejsce!
Brzmi to wyjątkowo w ustach człowieka, który zapuszcza się w najdalsze zakątki Ziemi i wspina na najwyższe góry świata. Przebojem wdarł się do środowiska himalaistów. Trzy lata temu w imponującym stylu zdobył na swój pierwszy ośmiotysięcznik - Gasherbrum. Od tego czasu co roku rusza na wyprawy na najwyższe szczyty. Właśnie przygotowuje się wyprawy na Nanga Parbat, na którą rusza w maju. Na dalekie wyjazdy pozwala sobie raz w roku. Znika z domu i pracy na miesiąc-dwa i jak sam mówi, pewnie tylko dzięki temu bliskim i współpracownikom daje się jakoś z nim wytrzymać przez resztę roku. Bo na co dzień tyle samo wymaga od innych, ile od siebie, czyli czasami może za dużo, co poczytuje sobie za wadę.
Na miejscu nie prowadzi spokojnego trybu życia. Wspólnie z kolegami z firmowego teamu bierze udział w morderczych, wielodyscyplinowych rajdach przetrwaniowych, pływa kajakiem, jeździ na rowerze, biega po górach. Ku własnemu zaskoczeniu był 7. na mecie ubiegłorocznego I Maratonu Karkonoskiego!
Stawanie sobie wielkich wyzwań, górskie wyprawy i Podróże do egzotycznych krajów uczą pokory i pozwalają oderwać się od rzeczywistości i z dystansem patrzeć na naszą codzienność.
- W zderzeniu z tym, co dzieje się np. w najbiedniejszych zakątkach świata, nasze problemy właściwie znikają.
Mimo że ma się czym chwalić, nie znajdziemy w nim ani krztyny efekciarstwa. Jest za to dużo ludzkiej wrażliwości, która nie pozwala mu obojętnie patrzeć na ciężki los ludzi, którym można pomóc. Po wyjeździe do Afryki wspólnie z kolegami wydał książkę „Studnia w Kamerunie” z podróżniczymi wspomnieniami, z której całkowity dochód z założenia przeznaczony był na budowę studni w jednej z wiosek, do której dotarli. Akcja wypadła świetnie, a pieniędzy wystarczyło nie na jedną, ale na trzy studnie w Kamerunie, które powstały w ubiegłym roku! Sukces przedsięwzięcia sprawił, że teraz wspólnie z przyjaciółmi zakładają stowarzyszenie, które pozwoli lepiej działać na rzecz pomocy mieszkańcom najbiedniejszych zakątków świata. (dan)
|
|
Od siebie WYMAGA - innym PROPONUJE
Agnieszka Janczyszyn: sms o treści:PT.CR:33 |
Na pytanie „co jest najważniejsze w życiu”, odpowiada bez wahania: „zdrowie”. Kiedy w korytarzyku na onkologii ustawia się kolejka pacjentów, pielęgniarki już wiedzą: dyżur ma doktor Janczyszyn.
- Ciepła, serdeczna, kompetentna, w każdym momencie stoi przy pacjencie, nie ma sytuacji, w której powiedziałaby „nie mam czasu”. Pacjentom rozdaje swój domowy telefon, dzwonią do niej o każdej porze dnia i nocy - mówi Anna Cymerman, pielęgniarka, z którą Agnieszka Janczyszyn pracuje na oddziale. Personel często żartuje, że „doktor Janczyszyn musi mieć służbowy nakaz wyjścia do domu, inaczej przebywa w szpitalu”. Dwa razy próbowała rozkręcić prywatną praktykę lekarską. „Wynajmowałam gabinet, opłacałam czynsz, a potem... nie miałam czasu dotrzeć z pracy do gabinetu, dwa razy splajtowałam” - śmieje się doktor Agnieszka. Domownicy już się przyzwyczaili do jej późnych powrotów z pracy. Mąż (lekarz, kolega ze studiów) przestał już pracować nad jej asertywnością, stwierdzając krótko: „nic jej nie zmieni”.
- Jestem lekarzem przez całą dobę - przyznaje Agnieszka Janczyszyn. - Wracam ze szpitala, leczę sąsiadów i... moje zwierzęta.
Wrocławianka. Od zawsze chciała być... weterynarzem. Z podwórka znosiła zabiedzone psy, na wsi u cioci była pierwszą pielęgniarką zwierząt, w domu hodowała kundelki, żabki, papużki. W XIV LO im. Polonii Belgijskiej uczyła się w klasie mat.-fiz, bo z tych przedmiotów też był świetna. Ostatecznie wybrała medycynę i...
- Nigdy nie żałowałam decyzji. Lubię pracę z pacjentami, mam w sobie ciekawość tego zawodu.
Po studiach przeprowadzili się z mężem do Jeleniej Góry, bo tutaj mogli wybrać specjalizację, a nie zdawać się na przypadek. Zawodowa ciekawość pcha ją do kolejnych specjalizacji: zaczęła od anestezjologii, potem zaliczyła medycynę rodzinną, a w listopadzie br. zakończy specjalizację z opieki paliatywnej. Kolejna będzie onkologia. Nie uczy się dla kariery. „Chcę wiedzieć, jak pomóc pacjentom, ich pytania motywują mnie do dalszej nauki” - tłumaczy.
Pracuje w jeleniogórskim szpitalu na oddziale onkologicznym, w ramach umowy z „Caritasem” jeździ do domów pacjentów wymagających opieki paliatywnej. Zaproponowano jej właśnie kierowanie nowo powstającym w Szpitalu Wojewódzkim oddziałem opieki paliatywnej. Zapytana o sukcesy, odpowiada: „Za każdym razem, kiedy pacjentowi pomagam w bólu. Nie boję się tej pracy choć to temat, którego unika wielu młodych i starszych lekarzy”.
Typ skowronka. Dzień zaczyna o szóstej. Do pracy zagrzewa ją muzyka z „Piratów z Karaibów”. Ceni życie rodzinne i spokój. „W domu musi być wszystko poukładane, to najważniejsze, dopiero wtedy można pracować” - tak uważa. Czas wolny spędza z mężem i córką: spacerując, fotografując przyrodę, zajmując się zwierzętami (mąż - rybkami, ona - psem i chomikiem). Wycisza się, słuchając muzyki, szkicując i... piekąc sernik. Za swoje mocne strone uznaje: „cierpliwość, łagodność i to, że nie jest pamiętliwa”. Za słabość: „to, że nie umie powiedzieć NIE - ale nad tym pracuje”. Jeżeli się wkurza, to tylko na siebie. Na innych nie potrafi krzyknąć. Od siebie wymaga, innym tylko proponuje. Za swoje szczęście uznaje to, że:
- W życiu ciągle spotykam wspaniałych ludzi, z którymi mogę coś dobrego zrobić. Nie dla siebie. Dla innych.
MPP |
|
Pan Józef mnie w to wrobił
Joanna Markiewicz-Kramarczuk: sms o treści: PT.CR:16 |
- Dzień dobry. Chciałbym się z panią umówić na rozmowę do gazety. Została pani jednym z pięciu finalistów Człowieka Roku.
- O, matko! Bardzo mi miło. Ale teraz nie mogę rozmawiać, bo jestem z dziećmi na kuligu. Może jutro. Teraz naprawdę nie mogę mówić, jedziemy saniami.
Kulig dla dzieci z domu dziecka TIS udał się wyśmienicie, dzieciaki były szczęśliwe. Joanna Markiewicz-Kramarczuk od siedmiu lat pomaga dzieciom z domów dziecka.
- Wiem, że pan Józef Liebersbach mnie zgłosił do tego plebiscytu. Gdy protestowałam, nie chciał mnie słuchać i mówił, że to może przysłużyć się sprawie - mówi nasza finalistka.
Germanistka, tłumaczka, właścicielka firmy poligraficznej i wspólniczka firmy developerskiej. Mąż Roman, 10-letni syn Kamil.
- Malowałam od dziecka, chciałam studiować na Akademii Sztuk Pięknych. Na pierwszy semestr w ogólniaku miałam słabiutką trójkę z niemieckiego. Ale moja germanistka zmotywowała mnie do nauki i na maturze z niemieckiego byłam zwolniona z egzaminu, jako finalistka olimpiady. I tak z rozpędu poszłam na germanistykę, bo indeks był prawie w kieszeni. Ale z malowania nie zrezygnowałam - opowiada pani Joanna.
Już na studiach miała kontakt z dziećmi, bo dawała im korepetycje z niemieckiego. Po studiach trafiła do firmy produkującej tuby do kosmetyków i lekarstw. Zajęła się projektowaniem graficznym. Potem z kolegami założyła firmę DTP, by po kilku latach uruchomić swój w pełni własny interes - firmę poligraficzną Awangarda.
Siedem lat temu razem z mężem oraz znajomym małżeństwem wzięli na święta do siebie dzieci, które zostały w domu dziecka. Gdy dzieciaki musiały wrócić po tym czasie do realiów „bidula”, pomyślała, co zrobić, by pomóc większej ilości dzieci.
- Szukam sponsorów, organizuję paczki na święta, organizuję wyjazdy i wycieczki. Bardzo pomaga mi koleżanka Edyta i mój syn Kamil. Jest naprawdę wiele firm i ludzi, którzy nie pozostają głusi na nasze apele. Najciężej uzyskać coś od urzędników. Ale ta działalność daje mi wiele satysfakcji. Śmieję się, że jestem już nawet babcią, bo wychowanki domu dziecka, które poznałam na początku mojej działalności, dziś same są już matkami.
Joanna Markiewicz-Kramarczuk pomaga domowi dziecka „Sobieradzik” z Wojcieszowa i domowi dziecka TIS z Jeleniej Góry.
- Tacy ludzie jak Marian Zwolennik, dyrektor „Sobieradzika”, zasługują na wyróżnienia w waszym plebiscycie - dodaje pani Joanna.
Wolny czas, oprócz malowania, nasza finalistka spędza na nartach, fotografuje i podróżuje. Marzy o wyjeździe do Chin.
GOK |
|
Biznes w dobrym stylu
Marian Piasecki - sms o treści: PT.CR:3 |
Gdy Marian Piasecki zaczynał tworzyć Park Miniatur Zabytków Dolnego Śląska w Kowarach, inni pukali się w czoło. Traktowali go jako nieszkodliwego wariata, który układa sobie z klocków modele zabytków. - Zajęcie w sam raz na emeryturę - mówili ze śmiechem. I jeszcze to miejsce - paskudna buda, podobna do hangaru, w sąsiedztwie równie „stylowych” hal Fabryki Dywanów. Komu się będzie chciało tam jechać?
Nie przejmował się, szedł cierpliwie swoją drogą, choć bywało ciężko. Park z roku na roku się rozrastał, przybywało modeli i gości. Ostatnie dwa lata to już eksplozja popularności - 195 tysięcy gości w 2008 i 230 tysięcy w 2009 roku.
Park świetnie wpisuje się w potrzeby różnych grup turystów. Tak zwani przeciętni oraz lenie, którym nie chce się długo chodzić, mają w nim wszystko jak na tacy. Koneserzy historii i sztuki z zainteresowaniem porównają modele z oryginałami. Odwiedzający pierwszy raz nasze strony mogą dokonać bardzo świadomego wyboru, czy warto gdzieś jechać, by zobaczyć oryginał tego, co pokazuje park.
Marian Piasecki otwarcie opowiada o frekwencji, bo wszyscy płacą oficjalnie za bilety. Park jest bowiem dowodem, że pierwszy milion można zarobić legalnie.
Pochodzi z nauczycielskiej rodziny w Karpaczu. Uczył się w Technikum Radiowym w Dzierżoniowie, a potem w Wyższej Oficerskiej Szkole Radiotechnicznej w Jeleniej Górze. Potem studiował informatykę i cybernetykę we Wrocławiu. Pracował w Merze-Elwro.
W drugiej połowie lat siedemdziesiątych wyjechał do Berlina. Studiował na Uniwersytecie Technicznym. Został specjalistą techniki zabezpieczania reaktorów atomowych. Otworzył biuro inżynierskie w Berlinie. Zakochał się w Małgosi, z którą idą razem przez życie.
Dużo podróżował. Stany Zjednoczone, Kanada, różne części Europy. Doświadczenia z wyjazdów przydały się później podczas organizacji obsługi gości parku.
- Wylądowałem na twardej ziemi, z której można się odbić - wspominał okres, który można nazwać nowym otwarciem. - Chodził mi po głowie powrót do korzeni. Chciałem go połączyć z moimi zainteresowaniami architekturą, ale i z komercją.
Pomysłów miał wiele. Postawił na miniatury, bo jest patriotą lokalnym - za „swój” teren uważa wszystko, co widać ze Śnieżki. I teraz, model po modelu, konstruuje polsko-czesko-niemieckie pogranicze na swoim kawałku ziemi w Kowarach.
Ci, którzy go lepiej znają, podkreślają, że poza wszystkim to fajny człowiek, z kapitalnym poczuciem humoru, nieco rubaszny, z którym nie sposób się nudzić. W interesach lubi czyste i uczciwe sytuacje, np. ja promuję twoje miejsce, ale ty promuj moje... (kos) |
|
Menedżer z sekretami
Elżbieta Zakrzewska - sms o treści: PT.CR:11 |
Szpital specjalistyczny MSWiA w Jeleniej Górze w 2009 roku odnotował spory zysk. To ewenement w skali krajowej.
- Zarządzanie w służbie zdrowia jest najtrudniejsze, bo brakuje stabilizacji i długofalowej polityki - ocenia dyrektor wzorcowej placówki od dwóch lat Elżbieta Zakrzewska. - Trzeba dostosować się do zmian dokonywanych w dnia na dzień. Najważniejsze to nie bać się podejmować decyzji, czasem zwariowanych. One też przynoszą dobre efekty. Zdarzyło mi się podpisać umowę świadczeń medycznych dopiero w Sylwestra o godzinie piętnastej.
Ostatnio wymierne oszczędności przyniosła szpitalowi decyzja o przeniesieniu wszystkich zabiegów rehabilitacyjnych z budynku A do E. Zwolnione pomieszczenia zajmują teraz pacjenci. Woda z dwóch nowych studni głębinowych będzie używana do celów spożywczych i do hydroterapii. Wkrótce zamontowane zostaną korektory słoneczne. W okresie świąteczno- noworocznym szpitalne budynki efektownie oświetlono kolorowymi LED-ami. Było jak w bajce. Ponad 100-150 pacjentów poczuło domową atmosferę świąt Bożego Narodzenia.
Przed szefowaniem w cieplickim szpitalu zawodowe doświadczenie ekonomiczno-administracyjne zdobywała w Dolnośląskiej Regionalnej Kasie Chorych, potem przez osiem lat jako dyrektor Samodzielnego Publicznego Zespołu Opieki Zdrowotnej w Bogatyni. Do wyższego wykształcenia ekonomicznego pani Ela dołożyła trzy dyplomy studiów podyplomowych z zarządzania strategicznego, organizacji i zarządzania przedsiębiorczością oraz zarządzania ochroną zdrowia. Teraz rozpoczęła kolejne studia. Jej bogate zawodowe doświadczenie i funkcja radnej wojewódzkiej pomagają w pracach dolnośląskiej komisji ds. restrukturyzacji służby zdrowia oraz komisji zdrowia i spraw społecznych. Ponadto Elżbieta Zakrzewska przewodniczy komisji rozwoju turystyki, sportu i rekreacji.
Z jej inicjatywy i wsparcia jako radnej udało się pozyskać środki na remont i modernizację drogi przy ulicy Zamkowej w Kowarach. Niepełnosprawna 23-letnia Ania dostała mieszkanie na parterze. Wcześniej, jako lokatorka z drugiego piętra domu bez windy, nie mogła opuścić budynku. Elżbieta Zakrzewska była inicjatorem i propagatorem wielu akcji, m. in. budowy sieci telefonicznej na 4.500 numerów w gminie Mysłakowice, zagospodarowania wysypiska śmieci w Ścięgnach - Kostrzycy, studenckiej akcji międzynarodowej czyszczenia i zagospodarowania miejsc zabytkowych i parków. Jest założycielem Związku Gmin Karkonoskich i Karkonoskiego Uniwersytetu Ludowego oraz członkiem kilku stowarzyszeń, m. in. wspierania przedsiębiorczości i rynku pracy, „Pogórze” i Sań Rogatych.
- W wolnych chwilach chętnie przebywam w szklarni (300 metrów kw.). Uprawiam winogrona i figi. Robię z nich wino na domowy użytek. Dużo fotografuję. „Cyfrówką” wykonuję po tysiąc - dwa tysiące zdjęć miesięcznie. Główne tematy fotek to przyroda i znajomi. Mam uprawnienia instruktora paralotniarstwa. Moja pionierska przygoda zaczęła się na górze Szybowcowej w 1991 roku. Przez pięć lat spędziłam w powietrzu około 250 godzin. Byłam wieloletnim prezesem OSP w Mysłakowicach, obecnie jestem członkiem ochotniczej straży pożarnej w Kowarach. Mam w domu strażacki uniform. Mogę pojechać na akcję gaszenia pożaru.
(stob) |
|
Ostatnio komentowane
allergy asthma relief asthma rates
stromectol for sale http...
allergies and kids options treatment center
albuterol inhaler without...
Może cymbale zaczniesz się czepiać tych na górze?Boisz się prymitywów z...
severe hair loss gi journal
ivermectin for humans http ivermectin...
journal of gastrointestinal endoscopy fish allergy symptoms
...