To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Google Maps wpuściły turystkę „w maliny”

FOT. FB GOPR

Dwa dni temu turystka wybrała się na wędrówkę w Góry Izerskie. Za przewodnika miała smartfon i Google Maps. W rezultacie zeszła ze szlaku, znalazła się w niedostępnym terenie i doznała urazu nogi. W bezpiecznym zejściu pomogli jej dopiero ratownicy Karkonoskiej Grupy Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Jak mówią goprowcy, nie jest to pierwszy przypadek, kiedy aplikacja Google wpuściła turystów „w maliny".

Do tego zdarzenia doszło 2 lipca około godz. 15.30.

- Kobieta, wchodząc w ciężki teren uległa urazowi kończyny dolnej, który uniemożliwiał dalsze poruszanie się – opisują na FB ratownicy.

Do wypadku został zadysponowane dwa zespoły, które odnalazły turystkę w niedostępnym terenie Gór Izerskich. Pomiędzy Głównym Szlakiem Sudeckim, a Drogą Górno - Kwisową - jest to rejon mocno zarośnięty, podmokły. Turystka została ewakuowana przy pomocy wózka alpejskiego, a następnie samochodem do Rozdroża Izerskiego gdzie została przekazana Służbom Ratownictwa Medycznego. Cała akcja trwała 3,5h.

Nie jest to pierwszy przypadek, kiedy aplikacja Google wpuściła was w tzw "maliny" – piszą goprowcy. Dlatego apelują o dokładne planowanie tras, kierowanie się po szlakach przy pomocy klasycznych map, ewentualnie urządzeń GPS oraz instalacji aplikacji RATUNEK.

Turyści opisują podobne przypadki

Internauci potwierdzają ich obserwacje. „Google mapy nadają się jednie do tarcia chrzanu w terenie” - piszą w komentarzach . „Kiedyś chodziłam dużo po górach, teraz już niewiele, więc nie znam dobrze szlaków, nie mam intuicji wędrowca, zatem bezwzględnie oprócz telefonu z mapą biorę zawsze mapę papierową, bo wystarczy, że padnie sieć komórkowa i człowiek jest w przenośni i dosłownie w lesie...” - opisuje jedna z turystek.

Póki nie rozwiąże się tego systemowo np. edukacja w szkołach na nizinach (o niebezpieczeństwach nad wodą w szkołach jest) - to wszelkie kwestie poruszania, bezpieczeństwa w górach będą dla tysięcy osób abstrakcją. (…) Ludzie musza mieć informację/edukację nim wyjadą z nizin w góry. Jak już u nas są często to już za późno. Nie wiedzą gdzie ale i jakich informacji szukać. Podczas ostatniej wycieczki w górach dwa razy na szlaku udostępniałam mapę papierową posiadaczom aplikacji w smartfonie” - opisuje kolejna turystka.

Schodzą ze szlaków

To nie jest świeży problem. Także w poprzednich latach turyści schodzili w Karkonoszach z oznakowanych szlaków w dróżki, którymi im chodzić nie wolno lub wręcz błądzili w górach. Z tłumaczeń większości turystów przyłapanych poza szlakami i części z tych, których ratować musiał GOPR wynika, że zboczyli ze szlaku, bo posługiwali się aplikacja Google Maps. To możliwe, bo mapy, oprócz oznakowanych szlaków, uwzględniają też drogi i ścieżki, po których turystom wędrować nie wolno.

Goprowcy wyliczyli, że jedna na pięć ich akcji ratowniczej, wymagała pomocy zabłąkanym turystom, korzystającym z telefonicznej nawigacji. Ponadto turyści wchodzący na niedostępne ścieżki są zagrożeniem dla karkonoskiej przyrody. Naruszają siedliska wilków, rysi, cietrzewi, wchodzą na obszary rezerwatów.

Z nosem w smartfonie

Niestety, coraz częstszy na szlakach jest widok turystów, którzy maszerują trasą, wpatrzeni w ekrany swoich telefonów komórkowych. Wpisują w Google Maps cel wędrówki i idą, tam, gdzie prowadzi ich nawigacja. Często jest to droga, gdzie prowadzona jest zrywka drewna czy leśne ścieżki.

Tragicznie zrobi się, gdy mapa w smartfonie wyprowadzi ich na nieznany teren. Telefon się rozładuje, a pogoda zepsuje. Wtedy pojawia się pytanie? Dlaczego nie zabrałem mapy papierowej? Z nią łatwo byłoby wrócić na szlak. 

Ratownicy GOPR potwierdzają, że turyści polegający wyłącznie na nawigacji w telefonie komórkowej, to teraz już prawie plaga. Przodują w tym weekendowi wędrowcy i ludzie młodzi. Goprowcy ubiegłego lata niejeden raz udzielali pomocy wychłodzonym, zmęczonym ludziom, którzy kilka godzin błądzili w górach i na resztkach baterii w telefonie udawało im się wezwać ratunek.

Nie używają papierowych map

Ratowników GOPR martwi, że lekkomyślnych turystów, którzy zupełnie nie korzystają z papierowych map, jest coraz więcej. Jak oceniają, to ludzie w wieku 20 - 30 lat. Całkowicie ufają informacjom w swoich telefonach. - Gdy zawiedzie sprzęt, na pomoc może być już za późno – ostrzegają.

-Poleganie włącznie na mapie w telefonie komórkowym , to nieroztropność – mówił naszej redakcji  Rafał Fronia, znany himalaista. Owszem, telefon jest potrzebny, by w razie wypadku wezwać pomoc, ale nie może być przewodnikiem na szlaku.

- Nigdy nie należy polegać tylko na urządzeniu, Bywa zawodne – dodaje Fronia. Jak tłumaczy, w górach, gdzie warunki pogodowe zmieniają się błyskawicznie, może nagle okazać się, że nie ma zasięgu. A na dodatek, czasami jesteśmy tak przemarznięci, że nie możemy wyciągnąć i włączyć smartfona. Sam wspomina taki przypadek, gdy przy – 20 stopniach nie był w stanie kciukiem włączyć telefonu.

-Wypadki w górach to zbieg wielu okoliczności – wyjaśnia himalaista. Idziemy, jest ładna pogoda, mamy zasięg. Nagle przychodzi mgła, deszcz, a zimą śnieżyca, zapada ciemność i jesteśmy bez pomocy-opowiada. W takiej sytuacji nawet znane miejsca wyglądają zupełnie inaczej, łatwo więc o pomyłkę i wielogodzinne błądzenie po lesie. - Mapa papierowa w takich momentach jest nieoceniona – podkreśla. -Bez mapy w ogóle nie należy wychodzić w góry, nawet jeśli teren wydaje się łatwy, a warunki dobre – radzi Fronia. Pamiętajmy, że pogoda w górach szybko może się zmienić (gęsta mgła), może zaskoczyć nas zmrok, a nasz smartfon w końcu się rozładuje, więc nici z GPS. 

Najlepiej mieć ze sobą mapę syntetyczną, która jest wodoodporna lub mapę laminowaną. Nie są drogie. Kosztują około 17 zł. - Mapy są jak poduszka powietrzna w samochodzie- obrazowo wyjaśnia Rafał Fronia. Mogą uratować nam życie. Mają to, czego nie mają nawet najbardziej wypasione smartfony. Są niezawodne.

Poznaj trasę z mapą w ręku

Warto z mapą zapoznać się jeszcze przed wyprawą, nawet w niezbyt wysokie góry. Powinno się przed wyjściem wyznaczyć szlak, poznać jego przebieg, jakie są podejścia, charakterystyczne punkty na trasie oraz zobaczyć, czy są schroniska. To pozwoli na bezpieczne zaplanowanie drogi. Należy pamiętać o czasie przejścia i ewentualnego powrotu. Na ogół przelicza się, że idziemy jeden kilometr przez 14 minut. Jeśli na trasie są podejścia to należy doliczyć 10 minut na każdy metr przewyższenia. Im trasa jest dłuższa, tym piechur idzie wolniej. Każdy ma inną kondycję, co też powinien uwzględnić.

Google Maps wpuściły  turystkę „w maliny”
Google Maps wpuściły  turystkę „w maliny”
Google Maps wpuściły  turystkę „w maliny”
Google Maps wpuściły  turystkę „w maliny”
Google Maps wpuściły  turystkę „w maliny”

Komentarze (9)

Geografia i topografia zamiast religii w szkołach.

Nie będzie wtedy tepych turystow wierzących w opacznosc zamiast w naukę.

Niech szerzy się w chalupach oświata wolna od narodowego socjalizmu pisbolszewizmu i pedofilskiego kleru z jego zboczeniami.

Gdzie kościół legnicki ukrył pedofilnego Kiernikowskiego. Cicho sza. Nikt nie widział nikt nie słyszał o kanalii Kiernikowskim którego pognał papa Francesko.

Ślepa jakaś czy co? Przecież ścieżki w Izerach są dobrze widoczne i oznaczone. Ale nie! Trzeba łazić i kraść zwierzętom jedzonko. Zbyt swobodne wychowanie że wszystko można i wszystko wolno. Lato, ładna pogoda - to jak można zejść ze ścieżki? Tylko na własne życzenie.

Tylko głupi używa map google w lesie/górach... Na szlaku tylko mapy.cz a google tylko w mieście

Cytuję: "Jeśli na trasie są podejścia to należy doliczyć 10 minut na każdy metr przewyższenia" - autor wie co napisał? Kto lub co mu podpowiada takie bzdury???

Cytuję: "Jeśli na trasie są podejścia to należy doliczyć 10 minut na każdy metr przewyższenia" - autor wie co napisał? Kto lub co mu podpowiada takie bzdury???

Jak rozumiem redaktor zapomniał napisac że pan Rafał Fronia jest właścicielem firmy kartografocznej sprzedajcej mapy papierowe

Nienawistniku, mówił także o laminowanych, nie tylko papierowych.

Dobrze ze w maliny to sobie pojadła a jakby wpuściło w pokrzywy??

bo mózgu nie miała :)