„Mechaniczna pomarańcza”, dramat/science fiction; reżyseria Stanley Kubrick (Wielka Brytania, 1971)
sala widowiskowa JCK, ul. Bankowa 28/30
Godz. 18:00
Bilety: 10 zł; karnety: 28 zł
Prehistoryczny małpolud zabija znalezioną kością swego pobratymca i w geście triumfu podrzuca ją w górę. Kość leci w zwolnionym tempie wysoko, coraz wyżej... i w płynnym przejściu montażowym zmienia się w statek kosmiczny, lecący z Ziemi na Księżyc. Tą jedną sekwencją Kubrick wszedł do historii kina. Nonszalancja, z jaką pominął wieki istnienia ludzkiej cywilizacji była zamierzona, jego nie interesowała ta czy inna epoka, on zawsze opowiadał o człowieku jako takim, o jego prawdziwej naturze, o mordercy, jaki jest w każdym z nas. Małpoludy z „2001: odyseja kosmiczna” niewiele różnią się od generałów z I wojny światowej, którzy wysyłali żołnierzy pod ogień krzyżowy z karabinów maszynowych w „Ścieżkach chwały”, czy bandy bohatera z „Mechanicznej pomarańczy”. Człowiek jest okrutny, mówi Kubrick, a jedynym osiągnięciem, jakie niesie cywilizacja, jest ubranie naszej agresji w ramy praw i instytucji, które stoją na straży silniejszych. I jedyne, co może zrobić jednostka, to przystosować się i wykorzystać świat dla swoich celów - albo zginąć. Największy pesymista kina własnym życiem potwierdzał prawdziwość swoich sądów. Jako nastolatek zaczął pracować jako fotoreporter w tygodniku „Look”. Robił dla nich zdjęcia na całym świecie, posługując się aparatem małoobrazkowym w czasach, gdy wszyscy używali dużych formatów. Ale redakcja przyjmowała jego zdjęcia, bo było w nich to „coś”, co powodowało, że chciało się je oglądać. Nieustępliwość, duma z własnej pracy, chodzenie własnymi ścieżkami - to wszystko towarzyszyło Kubrickowi przez całe życie. Reżyserował je tak samo jak filmy; posunął się do tego, że polecił zniszczyć negatywy debiutanckiego „Strachu i pożądania”, bo uznał, że ten obraz nie jest godzien pamięci widzów. Od 1955 pracował dla wielkich studiów filmowych; gangsterskie „Pocałunek mordercy” i „Zabójstwo” przyniosły mu uznanie środowiska. Świat poznał go, gdy antywojenne „Ścieżki chwały” zostały oficjalnie potępione przez Francję, jako film szkalujący honor i pamięć o żołnierzach, poległych w okopach I wojny światowej. Protestowali generałowie - tacy sami, jak ci, którzy dla własnej chwały i splendoru wysyłali tysiące na rzeź, którzy otrzymują chwałę i ordery, którzy wznoszą płomienne modły nad grobami pomordowanych. Perfekcyjne technicznie widowisko dla reżysera było też przepustką do całkowicie zawodowego zajęcia się filmem. Gdy Anthony Mann został zwolniony z planu „Spartakusa” przez gwiazdora Kirka Douglasa, Kubrick podjął się realizacji tego filmu. Stworzył nie tylko zapadające w pamięć widowisko, którego rozmach zaćmił chyba dopiero „Gladiator”, opisał też jedyną w swoim dorobku historię ze szczęśliwym zakończeniem. Bo wprawdzie tytułowy bohater trafia na krzyż, ale przed śmiercią zdążył zaznać smaku wolności i przyjaźni. I syn, który nie będzie niewolnikiem, który jest człowiekiem wolnym. Inna sprawa, że to zakończenie (i sporo innych ustępstw komercyjnych) zostało wymuszone na Kubricku przez Douglasa - gwiazdę i producenta filmu. Tego błędu reżyser już nigdy nie popełnił, przy kolejnych pozycjach był własnym producentem i sprawował nadzór nad każdym centymetrem taśmy i każdą sklejką montażową. Jednak adaptacja powieści Vladmira Nabokowa „Lolita” nie była jeszcze całkowicie autorską produkcją - musiał liczyć się z cenzurą obyczajową, która nie zgodziła się na bardziej otwartą opowieść o obsesji seksualnej, jaką żywi starszy mężczyzna do nastolatki. Mimo to powstała fascynująca historia o niewoli, o grze, jaką prowadzi nienaganny angielski dżentelmen ze światem, który nie akceptuje takiego uczucia. I o cynizmie młodej dziewczyny, która bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia manipuluje swoim otoczeniem, otrzymując dokładnie to, na czym jej zależy. „Lolita” pozostaje w dorobku Kubricka filmem ważnym także z kilku innych powodów - sukces komercyjny umożliwił mu swobodne wybieranie następnych tematów, a poznanie Petera Sellersa przyniosło trzy role aktora w kolejnym filmie reżysera. „Doktor Strangelove czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę” pozostaje jedyną w historii kina groteską na temat zagłady atomowej. Trudno zapomnieć gorączkową krzątaninę amerykańskiego prezydenta (Peter Sellers) i angielskiego oficera (Peter Sellers), usiłujących zawrócić bombowce, mające zaatakować ZSRR, trudno zapomnieć tytułowego doktora (Peter Sellers) obliczającego na suwaku logarytmicznym, po ilu latach ci, którzy przeżyją w schronach przeciwatomowych będą mogli wyjść na powierzchnię. I trudno zapomnieć atomowe grzyby, którym w finale towarzyszą słowa pogodnej piosenki „Spotkamy się znowu i zaczniemy to samo od nowa”. Nigdy chyba obraz na kinowym ekranie nie nabrał takiej wyrazistości, jak w „Doktorze Strangelove”. Także w dorobku samego Kubricka, bo wprawdzie w kolejnych filmach tworzył sceny piękne i okrutne zarazem, to były one już tylko rozwijaniem i uzupełnianiem jego wizji. Kosmos w „Odysei kosmicznej”, świat przyszłości w „Mechanicznej pomarańczy”, wojny napoleońskie w „Barry Lyndon” - panopticum reżysera zmieniało kostiumy, ale wymowa pozostawała ta sama. Konwenanse, cywilizacja, instytucje, nawet szaleństwo nie chroni przed wybuchem niekontrolowanej agresji. Szaleńcem staje się bohater „Lśnienia”, goniący po ogromnym, pustym hotelu własną rodzinę ze strażackim toporkiem, szaleńcami są żołnierze z „Full Metal Jacket”, którzy jadą na wojnę do Wietnamu. Ich otoczenie co najwyżej wydobywa na powierzchnię prawdziwą naturę człowieka, naturę zbrodniarza. Przyjaciele bohatera „Mechanicznej pomarańczy” zakładają mundury policyjne i od tej chwili mogą robić to samo, co wcześniej - katować i gwałcić - tyle tylko, że teraz robią to bezkarnie. Już po śmierci reżysera na ekrany wszedł ostatni jego film, „Oczy szeroko zamknięte”. Pesymizm Kubricka osiągnął w nim apogeum, opowieść o wędrówce przez świat seksualnych fantazji przyniosła bowiem coś, czego dotąd nie było - rezygnację. Wcześniej bohaterowie, wykreowani w wyobraźni artysty o coś jeszcze usiłowali walczyć - choćby o własne życie. Tymczasem w „Oczach...” nie ma nawet tego, jest tylko uświadomienie sobie, że człowiek i świat tacy po prostu są, że żądzą nami siły, których nawet nie sposób nazwać, a co dopiero zrozumieć. Nie ma zbawienia, jest tylko śmierć i ciemność. Ta, w której znikają bohaterowie filmów Stanleya Kubricka, w której znikniemy kiedyś wszyscy (info: JCK)
Ostatnio komentowane
allergy asthma relief asthma rates
stromectol for sale http...
allergies and kids options treatment center
albuterol inhaler without...
Może cymbale zaczniesz się czepiać tych na górze?Boisz się prymitywów z...
severe hair loss gi journal
ivermectin for humans http ivermectin...
journal of gastrointestinal endoscopy fish allergy symptoms
...