Tomasz P. od początku nie przyznawał się do zabójstwa, ale potwierdzał, że bił się z Ludwikiem. Oskarżony poznał się zanim kilka lat temu w jeleniogórskim areszcie śledczym, gdzie obaj odsiadywali kary.
Tomasz P. przyszedł wieczorem, w Sylwestra, w odwiedziny do swojego znajomego, Andrzeja P. Był tam także Ludwik B. i Tomasz L. Oskarżony przyniósł wódkę. Wyciągnął ją na stół, mężczyźni zaczęli pić.
W śledztwie oskarżony tłumaczył, że nagle i bez powodu zaatakował Ludwika, bo ten nie chciał się napić. Uderzył go w twarz i klatkę piersiową. Bił pięściami i kopał. Gospodarz mieszkania i drugi mężczyzna byli w sąsiednim pokoju i nie wtrącali się między nich.
Krwawiący z ust i nosa Ludwik miał zapytać Tomasza, dlaczego go ten bije, skoro są kolegami. Potem usiadł na fotelu. W takim stanie Tomasz P. zostawił go i wrócił do drugiego pokoju. Wychylił jeszcze z kompanami kilka kieliszków i wyszedł z mieszkania, bo był w szoku: „Nie wiem, co mi odbiło, że go tak pobiłem”. Dodał w czasie przesłuchań, że nikt mu nie pomagał w biciu.
Tymczasem przed sądem Tomasz P. twierdził, że pobił Ludwika, bo ten bardzo brzydko wyraził się o dziewczynie, którą on kocha. Ale zostawił Ludwika przytomnego, siedzącego w fotelu. Co działo się potem w mieszkaniu – tego nie wie, bo wyszedł i poszedł do znajomej.
Do mieszkania Andrzeja P. wrócił dopiero w Nowy Rok wieczorem. Nadal przebywał tam Tomasz L., ale Ludwika nie było. Oskarżony twierdzi, że nie zaglądał do drugiego pokoju. Szybko poszedł spać. Obudził wszystkich 2 stycznia rano krzyk kobiety. To ciotka Ludwika, która mieszka w tej samej kamienicy na pierwszym piętrze, znalazła zwłoki siostrzeńca. Były owinięte w koc, częściowo rozebrane.
Z kolei Andrzejowi P. i Tomaszowi L. prokuratura postawiła zarzuty nieudzielenia pomocy. Mężczyźni chcą dobrowolnie poddać się karze.
CZYTAJ TEŻ: Pobił, ale nie zabił
Komentarze (2)
takiemu zwyrodnialcowi dać wilczy bilet na Sybir bez prawa powrotu.