Romuald Stanke mieszka w Kamiennej Górze; zajmuje się spinningowaniem i łowieniem na muchę. Najbardziej lubi chodzić po Bobrze i po Kwisie w okolicach Ławszowej i Świętoszowa. Dzięki stacjonującym tam do początków lat 90. wojskom radzieckim woda tam czysta, a bieg rzeki dziki.
- Kilka lat temu pojechałem na wędkowanie życia - opowiada. - Przez tydzień razem z kolegami łowiliśmy w północnej Szwecji pstrągi i lipienie! Cóż to była za frajda! Może za rok uda się wyjazd powtórzyć. Muszę jednak nazbierać na to pieniędzy.
Jest rencistą, więc niby odkładać na wyjazd nie ma z czego, ale i na to znalazł sposób... Jest mistrzem nad mistrze w robieniu woblerów. Woblery to sztuczne przynęty imitujące naturalny pokarm dla ryb drapieżnych.
- Najmniejszy, jaki zrobiłem, miał półtora centymetra - mówi. - Największy - ponad 30 centymetrów. Ten pierwszy przeznaczony był dla klenia, a druga dla głowacicy.
Dobrego woblera zrobić jest bardzo trudno. Zajmują się tym wielkie firmy. Produkują je na skalę przemysłową z pianki poliuretanowej. Romuald Stanke śmieje się i tłumaczy:
- Wędkarze to czasami snoby. Nie chcą mieć takich przynęt jak wszyscy. Często ważniejsze dla nich jest to, jak są ubrani, jaką mają wędkę i co mają w pudełku niż samo łowienie. Dlatego lubią moje wyroby. Mogą nimi przyszpanować.
Jednego woblera robi około dwóch godzin. Praca to żmudna i skomplikowana. Najpierw trzeba zgromadzić odpowiednie drewno. Nie każde się nadaje - najlepsze jest miękkie, lecz nie za bardzo. Dzieli się je na małe klocuszki, z których następnie struga się nożem przynętę. W ten sposób powstają żabki, rybki i traszki. Traszki są świetne zwłaszcza na pstrągi i inne ryby drapieżne.
- Nóżek żabkom nie robię - zaznacza. - Bez przesady. Ryba nie ma czasu na rozmyślania o tym, dlaczego to, co ją kręci nie ma nóg. Wie, że musi szybko to połknąć, bo konkurencja żywieniowa w wodzie jest olbrzymia!
Wymodelowane drewienko przekłuwa się dłutem, montuje na nim stelaż ze szwedzkiej nierdzewnej stali, a następnie maluje. Maluje, kładzie pięć warstw specjalnego lakieru i specjalistyczne podkłady. Jeśli wędkarz ma szczęście, jeden wobler może wystarczyć mu na wiele lat, jeśli ma pecha - zerwie go przy pierwszej próbie zarzucenia wędki.
- Sprzedawałem je w Warszawie, w Rzeszowie, Krakowie - opowiada Stanke. - Oczywiście najwięcej na naszym terenie: w Jeleniej Górze, Kamiennej Górze, Lwówku Śląskim, Bolesławcu i Zgorzelcu. Łowi się nimi także w Niemczech, USA i w Czechach.
Teraz robi je już tylko dla siebie i dla przyjaciół. Oni składają się na paliwo do samochodu, którym jadą nad rzekę, on „płaci” woblerami.
Na ryby jeździ co najmniej raz w tygodniu. Największe sukcesy? Na Bobrze w Kamiennej Górze złapał 52-centymetrowego dzikiego pstrąga, a na tej samej rzece w okolicach Bolesławca 47-centymetrowego lipienia. Zaznacza, że w wędkowaniu nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Ciągle wierzy, że ryba jego życia jest ciągle przed nim.
Komentarze (1)
Na Bobrze w Lwówek Ślaski złapał 65 -centymetrowego 3kg - dzikiego pstrąga na spławika bez robaka biała . :evil: