Joanna Mercat (z domu Zawlik), rodowita jeleniogórzanka, wraz z mężem i czwórką dzieci zrobiła sobie przerwę w codzienności. Całą rodziną wybrali się na prawie roczną podróż po Ameryce Południowej. Na rowerach. Poza żelaznymi punktami z folderów i programów biur turystycznych trafili do setek miejsc, gdzie wakacyjni podróżnicy nie docierają. Przemierzyli tysiące kilometrów – od Bogoty do argentyńskiej Patagonii, by potem z Buenos Aires wrócić do Europy. Poznali setki ludzi, nawiązali dziesiątki przyjaźni, nauczyli się hiszpańskiego i odczuli najpiękniej jak można, że świat jest ciekawy, różnorodny, a mieszkańcy innych krajów i kultur są dobrzy i przyjaźni. Wrócili dwa miesiące temu.
Mieszkają we Francji. Joanna uczy w szkole matematyki, Francois jest dziennikarzem lokalnej gazety, Adam (13 lat), Maya (10 lat) i bliźniaczki Olga i Mila (5 lat) – chodzą do szkoły.
- Marzenie o takiej podróży mieliśmy od dawna. Ameryka Południowa zawsze bardzo nas przyciągała. Dotąd wybieraliśmy się najwyżej na dwutygodniowe rowerowe wypady po Europie – opowiada Joanna. Przyznaje, że mieli wątpliwości, czy taki plan w ogóle jest możliwy, czy można przestać pracować, co z dziećmi? Marzenie było silniejsze od tych wszystkich wątpliwości. Francois przygotował rowery (dwa tandemy musiały mieć asymetryczną ramę dla najmłodszych bliźniaczek) zakupili dodatkowe sakwy bagażowe, uzupełnili sprzęt turystyczny, wynajęli swój dom, zakupili bilety i czekali na dzień rozpoczęcia podróży. Bieg zdarzeń na trasie dokumentowali na bieżąco na swoim blogu (prowadzony po francusku).
Spędzili miesiąc w Kolumbii, miesiąc w Ekwadorze, miesiąc w Boliwii, ponad trzy miesiące w Peru, resztę w Argentynie i w Chile. Tylko kilka dni gościli w Brazylii. Średnio dziennie pokonywali około 35 km. Były takie dni, że przez tydzień trzeba było jechać pod górę. Wtedy pokonywali około 20 km dziennie. Przy zjazdach z kolei pokonywali w takim czasie około 60 km.
- Mieliśmy główny zarys trasy, ale on się zmieniał w trakcie, także w zależności od tego kogo spotkaliśmy. Odwiedziliśmy ważne punkty turystyczne jak Machu Picchu czy słone jezioro Salar Uyuni, ale dla nas najważniejsze było zobaczyć jak żyją zwykli ludzie, poznać ich, być z nimi – opowiada podróżniczka.
Nocowali w bardzo różnych miejscach, pod swoimi namiotami, w szkołach, na parafii, w prywatnych domach itp. W hotelu w ciągu całej podróży spędzili tylko dziesięć nocy, pięć – na oficjalnym kempingu. Namiot rozbijali w Puszczy Amazońskiej, nad jeziorami, w ogródkach przypadkowych posesji gościnnych mieszkańców na szlaku. Nocowali też na plebanii polskiego księdza w Ekwadorze, w salce szkoły w Andach i w ośrodku dla dzieci niepełnosprawnych itd.
Tam gdzie Mercatowie zajeżdżali swoimi tandemami, zwykle wzbudzali dużą ciekawość i życzliwość. Zwłaszcza w Peru czy Boliwii zawsze pytano skąd są i dlaczego dzieci nie chodzą do szkoły. Nauki dla swojej ukochanej czwórki Joanna i Francois w czasie drogi nie odpuścili.
- Staraliśmy się codziennie godzinę poświęcić na naukę. Ćwiczyliśmy matematykę, czytanie, pisanie. Dziewczynki utrzymywały kontakt z klasą, zdawały relację a dzieci w szkole śledziły na mapie jak się przemieszczamy. To miało swoją wartość dydaktyczną. A w wielu miejscach we wszystkich krajach, przez które przejeżdżaliśmy syn i córki chodzili do szkół lokalnych. W sumie nasze dzieci były na lekcjach w dwudziestu szkołach. W każdej po kilka dni, czasem jeden dzień – opowiada Joanna. Zwykle pukali do drzwi dyrektora szkoły gdzieś w miasteczku czy wiosce i opowiadali o sobie, prosząc, aby Adam, Maya, Olga i Mila mogli pochodzić z miejscowymi na zajęcia. Nieco więcej komplikacji w tego typu sytuacjach było w Chile i Argentynie. W pozostałych odwiedzanych krajach dyrektorzy szkół bez problemu zgadzali się na takie uczestnictwo. Adam i Maya odwdzięczali się często za przyjazne przyjęcia w kolejnych małych szkółkach muzyką. Maya wzięła w podróż skrzypce, a Adam pianino elektryczne.
- Graliśmy dużo dla osób, które nas gościły. Często na taki występ przychodziła cała szkoła – wspomina Joanna.
Młodzi Europejczycy bardzo lubili te lekcje w lokalnych południowoamerykańskich szkołach. Nie tylko dlatego, że oznaczało to kilka dni bez jazdy na rowerze, odpoczynek. Nawiązywały tam znajomości, przyjaźnie.
- Zwykle bardzo nie chciały wyjeżdżać, a pożegnania kończyły się często płaczem - mówi Joanna.
Joanna i Francois do podróży przygotowywali się rok. Mieli sporo sprzętu turystycznego (w tym panele słoneczne), bo dotychczas też sporo podróżowali. Z oszczędności opłacili zakupy przed wyjazdem i przelot. W czasie drogi wydawali jedynie to, co im wpłynęło z wynajmu domu we Francji.
- Nasz dzienny budżet zamykał się w 30 euro na sześć osób. To było możliwe, bo gościliśmy w niedrogich dla Europejczyków krajach, droższe były tylko Argentyna i Chile, jedliśmy to co miejscowi – bardzo zdrowo, i smacznie, i na ogół nie kosztowały nas noclegi – podsumowuje podróżniczka.
Więcej o niezwykłej wyprawie rodzina Mercatów w aktualnym wydaniu Nowin jeleniogórskich z 25 czerwca 2019 r.
Komentarze (3)
super!!! fantastyczna wyprawa i brawo dla całej rodziny!
CZYTALAM BLOGA PO POLSKU OD PIERWSZEGO DNIA .DUZO NIESAMOWICIE PIEKNYCH I NIESPOTYKANYCH ZDJEC KRAJOBRAZOWYCH,PRZYRODNICZYCH, O JEDZENIU W ROZNYCH KRAJACH, O OBYCZAJACH O NAUCE -POLECAM
Traveling is always cool, well done!