Aktorskie Spotkania
Sentyment do aktorów znanych i podziwianych od lat był wyznacznikiem wyborów spektakli przez wielu widzów. W kuluarowych rozmowach (w końcu i po to są Spotkania) widzowie wymieniali uwagi, czy w pojedynku (choć to niewłaściwe słowo, bo ta para aktorska grała akurat „na siebie” a nie odwrotnie) na scenie zwyciężyła Maja Komorowska czy Wiesław Komasa. Kto podobał się bardziej? Najczęściej wyznacznikiem odbioru spektakli był sentyment do danego aktora, uwaga skierowana na – co tu dużo mówić - „fachowców na scenie”. Temat spektaklu będący pretekstem do zaistnienia aktorstwa, brak wewnętrznej dramaturgii, dla wielu widzów miały mniejsze znaczenie. Po 39 JST w pamięci wielu pozostanie zapewne miłe wspomnienie roli Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej, Mariana Kociniaka, a może młodziutkiej jeleniogórzanki Olgi Sarzyńskiej w „Sarabandzie”, czy Wiesława Komasy w „Mimo wszystko”. Do tego, aby zapamiętać – nie używając słów „przeżyć” - spektakl, potrzeba jednak czegoś więcej.
Na dwóch biegunach
„Atrament dla leworęcznych” przywieziony przez Teatr KTO z Krakowa zaakceptowali bez zastrzeżeń widzowie spragnieni zabawy wywodzącej się ze słowa i komizmu sytuacyjnego. Pod warunkiem, że teatr absurdu jest bliską im konwencją teatralną. Bez tego uruchomienie wyobraźni było trudnym zadaniem. Na drugim biegunie tegorocznych JST można postawić „Hioba” Teatru Woskriesennia – plastyczny teatr, z pięknymi scenami-obrazami, grą świateł, muzyką napisaną do słów Karola Wojtyły stylizowaną na przekaz starocerkiewny. Spektaklowi „nie z tego świata” - jak oceniła część widzów wzruszona mistycznym przekazem – zabrakło zaakcentowania dramatu samego Hioba.
Teatr poszukujący
Teatr Pieśń Kozła dla wielu widzów Jeleniogórskich Spotkań był objawieniem. „Lacrimosę” zaprezentowano w szczególnej scenerii - hali na Górze Szybowcowej. Spektakl, czerpiący z literatury współczesnej, muzyki Mozarta i rytuałów greckich, opowiedziany został specyficznym językiem teatru. Teatr Pieśń Kozła opowiada ruchem scenicznym, gestem, dźwiękiem – niepodobnym do innych teatrów. Przekaz wizualny i muzyczny nie jest tylko abstrakcyjną wizualizacją. Aktorzy na scenie zarysowują - choć nie dopowiadają – opowieści, relacje pomiędzy postaciami. Przekaz kipi emocjami, które... na mnie nie zadziałały. Widzowi obok zakręciła się łezka, kiedy słuchał Mszy za miasto Arras. Dla mnie ten wieczór miał znaczenie poznawcze – nie był przeżyciem.
Lekcja obowiązkowa
„Trash Story”, spektakl Eweliny Pietrowiak przywieziony do Jeleniej Góry przez Teatr Ateneum z Warszawy, powinien być lekcją obowiązkową dla nas, mieszkańców skrawka zachodniej Polski. Trzy poruszające opowieści, składane niczym puzzle w czasie spektaklu i czasie historycznym, dotykają skomplikowanej historii tych ziem. Spektakl jest próbą rozmowy na ważne i bolesne tematy, przy tym dobrze zagrany (rewelacyjna Jadwiga Jankowska-Cieślak), z intrygująca scenografią, pomysłem na teatr i dramaturgią, był ważnym wydarzeniem tegorocznych Spotkań. Dla tych, którzy teatr traktują jako pretekst do rozmowy, „Trash Story” spełnia oczekiwania. Widz z teatru wychodzi ze ściśniętym gardłem i własnymi odniesieniami do historii opowiedzianej przed chwilą na scenie i historii swojej rodziny, znajomych, sąsiadów...
Sprawdzianem monodramy
Sprawdzianem aktorstwa, dojrzałości na scenie, doboru tematu są monodramy. To chyba najtrudniejsza forma: jak w soczewce w monodramie kumulują się błędy i atuty. Uwaga i nuda widzów są efemerycznym zjawiskiem. Na 39. JST mieliśmy okazję obejrzeć dwa monodramy: „Yorick, czyli spowiedź błazna” w wykonaniu Wiesława Komasy nie spełnił moich oczekiwań. Za to finałowy akcent Spotkań – monodram Kamila Maćkowiaka wyreżyserowany przez Waldemara Zawodzińskiego na podstawie dzienników Niżyńskiego, wybitnego tancerza i choreografa – odtąd będzie się kojarzyć z 39. JST. Zapiski pogrążającego się w chorobie psychicznej tancerza, samotność artysty i człowieka „odklejającego się od świata”, tak naprawdę nigdy do niego nieprzystawalnego, dramat rozdartego pomiędzy dwa seksualne światy... prawdziwie poruszył. Wykorzystanie efektów audiowizualnych, scenografii współgrało z aktorskim przekazem. Chapeau bas!
„Niżyński” był ostatnim akcentem 39. JST. Nawet ten monodram w odbiorze widzów okazał się kontrowersyjny. „Kamil Maćkowiak zafundował nam dwie godziny kłamstwa” - usłyszałam w kuluarach rozmowę aktora i krytyka teatralnego. Jeszcze jeden dowód na to, jak różnie odbieramy przekazy teatralne. Dobrze, że 39. JST mogły trącać widza na różne sposoby.
-Cały rok czekam, że jesienią będę miała teatralne święto – podsumowała 39. JST teatromanka, Kamila Rodak (w Hotelu „Pod Różą” prowadzi „Godziny Pąsowej Róży”) - Tegoroczne spektakle niosły ze sobą różne emocje. To dobrze, bo my jesteśmy różni. Każdy odbiera świat na swój sposób, każdy znajdzie w spektaklach coś dla siebie. Opinie znawców teatru to jedno. A my, widzowie, teatr odbieramy duszą, sercem, całym ciałem. Poruszył mnie ostatni spektakl. Widziałam tragedię, samotność wielkiego artysty. Czułam się tak, jakbym to ja sama miała samotną duszę, rozdartą w emocjach, niespełnieniu, oszustwach, pomyłkach... Dla mnie każdy z obejrzanych spektakli – mimo, że nie wszystkie spełniły artystyczne oczekiwania - niósł jakieś przesłanie: abyśmy zatrzymali się na chwilę i zastanowili, co mówi drugi człowiek.
Komentarze (1)
a mi się bardzo podobali niewinni chłopcy, byłam na drugim spektaklu. dawno nie przeżyłam czegoś Tak dziwnego w Teatrze, a rozmowa też bardzo przyjemna:) pozdrawiam