Trochę historii
Przez ostatnie 20 lat system opieki zdrowotnej w Polsce poddawany jest ustawicznym reformom. Obserwatorzy chaotycznych zmian będą się długo kłócić, które z nich były dobre, a które złe dla pacjentów. Wiele wskazuje na to, że przeprowadzone w ostatnim 20-leciu zmiany okazały się korzystne głównie dla szeroko pojętego biznesu medycznego.
Do dnia 1 stycznia 1999 roku, kiedy to weszła w życie ustawa o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym, o wszystkim w „służbie zdrowia” decydował urzędnik - zwykle dyrektor wydziału zdrowia, działający w imieniu wojewody. Rzeczywistość przed 1 stycznia 1999 roku była taka, jaka była.
Wszystkie szpitale w Polsce ustawicznie się zadłużały. Dziś już tego nie pamiętamy, ale pacjenci byli „przywiązani” do swej rejonowej przychodni zdrowia, jak pies do budy. Musieli też korzystać ze swego rejonowego, czasami wojewódzkiego szpitala. W takiej sytuacji byli szeregowi pacjenci. Niektórzy mieli szczęście i byli szczególnie traktowani. Zaliczyć do nich można wszelkie służby mundurowe (wojsko, policja, kolejarze) oraz centralne władze, które miały osobne lecznice.
Dziś pod wieloma względami jest lepiej, co wcale nie oznacza, że jest dobrze. Wiedzą o tym pacjenci oczekujący pilnej pomocy kardiologa, endokrynologa, neurologa, urologa lub lekarzy innych specjalności w ramach ubezpieczenia w NFZ. Częstokroć pacjenci potrzebują pomocy dziś, a rejestrowani są do lekarzy za pół roku lub na jeszcze bardziej odległy termin. W odczuciu wielu jeleniogórskich pacjentów tragedią jest funkcjonowanie tutejszego Szpitalnego Oddziału Ratunkowego.
Pacjent to klient
Negatywne odczucia pacjentów pogłębia fakt, iż poza lecznictwem niemal wszędzie traktowani jesteśmy dużo lepiej niż 20 lat temu. Zabiegają o nas banki, supermarkety, firmy ubezpieczeniowe, dostawcy najróżniejszych dóbr. Nawet w instytucjach i urzędach traktowani jesteśmy „po ludzku”, bo zatrudnieni tam urzędnicy pamiętają, iż zła obsługa interesantów może się zakończyć dla nich utratą pracy.
W opiece zdrowotnej (w ramach ubezpieczenia w NFZ) ciągle jest inaczej. Powodów jest wiele. Pierwsza to zasada ustawicznego niedoboru świadczeń medycznych. Równocześnie rzuca się w oczy brak konkurencji w zawodach medycznych. W Polsce mamy o połowę mniej lekarzy na 10 tysięcy mieszkańców niż na przykład w Niemczech. Mimo tego ogromnego deficytu kadr przyjęcia na studia medyczne i specjalizacje lekarskie są wciąż limitowane.
Negatywne znaczenie ma także to, że w trwającym nieprzerwanie procesie reformowania opieki zdrowotnej – praktycznie nic do powiedzenia nie mają przedstawiciele pacjentów, czyli klientów usług medycznych. Co prawda Ministerstwo Zdrowia przesyła projekty aktów prawnych do zaopiniowania każdorazowo do ponad 200 instytucji, związków, izb, porozumień pracodawców medycznych i najróżniejszych towarzystw, ale poza pojedynczymi przypadkami prawo do ich opiniowania mają przedstawiciele biznesu medycznego i towarzystw medycznych (około 150). Organizacji pacjenckich jest niewiele, zwykle 3, w tym Obywatelskie Stowarzyszenie DLA DOBRA PACJENTA. Niestety, siły korporacji, związków, towarzystw medycznych, a z drugiej strony stowarzyszeń pacjentów są bardzo nierówne. Regionalne izby lekarskie i Porozumienie Zielonogórskie Lekarzy Rodzinnych to instytucje dysponujące milionowymi rocznymi budżetami. Organizacje pacjenckie są biedne jak mysz kościelna. Do izb lekarskich i pielęgniarskich istnieje przymus przynależności i opłacania składek. Przy okazji wszelkich zmian, proponowanych przez Ministerstwo Zdrowia oraz NFZ, bardzo aktywna, zwykle przeciwna proponowanym zmianom jest Federacja Związków Pracodawców Ochrony Zdrowia, najchętniej używająca nazwy Porozumienie Zielonogórskie. Członkowie Porozumienia Zielongórskiego, działając jako związek pracodawców, koszty swego działania mogą wliczać w koszty prowadzonych placówek medycznych, w większości finansowanych ze środków NFZ, czyli ze składek zdrowotnych. W efekcie izby lekarskie czy Zielonogórskie Porozumienie stać na opłacanie prawników, konsultantów, na regionalne biura oraz własnych prezesów. Organizacje reprezentujące interesy pacjentów o takich możliwościach nawet nie mogą marzyć. Głośna była sprawa przedostatniego prezesa Dolnośląskiej Izby Lekarskiej (DIL), który w ciągu 4-letniej kadencji, właściwie pracy społecznej, pobrał z DIL wynagrodzenie w wysokości ponad 477 tysięcy złotych.
Gdyby organizacje pacjenckie mogły się ubiegać choćby o niewielką cząstkę składek zdrowotnych, wpłacanych przez ubezpieczonych do NFZ - merytoryczna siła ich opinii (wsparta opiniami prawników i innych specjalistów) byłaby dużo większa niż obecnie.
Nierówne są siły korporacji, związków medycznych i organizacji pacjenckich w sile i formach protestów. Lekarskim protestem pieczątkowym przez wiele dni żyła cała Polska. Skutki ponosili pacjenci. Porozumienia pracodawców medycznych chętnie korzystają z groźby niepodpisywania umów z NFZ. Pacjenci do podobnych metod sięgają rzadko. Wyjątkiem były protesty organizowane pod Ministerstwem Zdrowia przez grupę pacjencką znaną teraz jako „Porozumienie 1 czerwca”. Na jej czele stał Piotr Piotrowski.
Potrzebny kompromis. Zaczerpnąć wzory od lepszych
Liczne kraje, lepiej od nas rozwinięte, debatę społeczną na temat wydawania publicznych środków na opiekę zdrowotną mają już za sobą. Ich doświadczenia pokazują, że aby rozwiązania dotyczące opieki zdrowotnej były akceptowane, musi zostać osiągnięty kompromis. Możliwy jest taki kompromis, w którym uwzględnione zostaną potrzeby chorych z zagwarantowaniem dostępu do leczenia na równych i sprawiedliwych zasadach. Jednocześnie system opieki zdrowotnej powinien uwględniać stosunek medycznych korzyści do ponoszonych kosztów.
W takich krajach jak Szwecja, Norwegia, Wielka Brytania, a ostatnio także w USA, przy podejmowaniu ważnych decyzji uwzględnia się obywatelskie opinie zwykle wyrażane przez organizacje pacjenckie. Opinie te zbierane są podczas otwartych zebrań, a także drogą elektroniczną. W Szwecji ważną rolę odgrywają badania ankietowe, seminaria i debaty publiczne. W Norwegii dla osiągnięcia obywatelskiego kompromisu w systemie opieki zdrowotnej utworzono specjalną komisję (tzw. komisja Lonninga) reprezentującą zróżnicowane grupy społeczne. Szczególne rozwiązanie zastosowano w Anglii i Walli. Kluczową rolę odgrywa tam Rada Obywatelska (Citizen’s Council). Jest to grupa 30 losowo wybranych przedstawicieli różnych grup społecznych. Przy tym wyborze uwzględnia się określone kryteria, takie jak wiek, płeć, miejsce zamieszkania i status społeczny.
Prawdziwy dialog społeczny, dotyczący kryteriów podziału publicznych środków na opiekę medyczną, a także sposobów funkcjonowania tej ważnej dziedziny, jest obecnie najważniejszą receptą na uporządkowanie systemu opieki zdrowotnej w Polsce. Ten dialog musi się odbyć z udziałem wszystkich zainteresowanych stron, a więc także z proporcjonalnym udziałem pacjentów.
Komentarze (2)
Ale ściema. Ten artykuł powinien zawierać tekst (ARTYKUŁ SPONSOROWANY). Wyciąganie kasy z UE za takie "cuś" jeszcze można zrozumieć, ale brak rzetelnej informacji na temat systemów opieki zdrowotnej w UE i świecie jest karygodny. Prasa powinna przede wszystkim informować. Gdzie tu informacja?
Gdzie porównanie naszego "burdelu" z porządkiem w innych krajach? Napisano tylko, że tam jest lepiej.
Służba zdrowia powinna być sprywatyzowana, co nie oznacza wcale, że pozbawiona bezpłatnych świadczeń. Bo to sa dwie różne sprawy. Po prostu prywatny własciciel szpitala, przychodni, czy kliniki nie pozwoli na oczywiste przekręty lekarzy, ktore tolerują dyrektorzy państwowych szpitali.
Oto przykład takich przekrętów. Tzw. prywatne praktyki lekarzy. Taka prywatna praktyka to w wiekszości przypadkow wynajety za parę groszy pokój w ktorym lekarz ma co najwyżej komputer i nic wiecej. Pan doktor za prywatną poradę pobiera do wlasnej kieszeni określoną kwotę, ale pacjenta już leczy w "swoim" czyli państwowym szpitalu za pieniadze NFZ, czyli podatnia, kosztem tych, co ich nie stac na owe prywatne wizyty. W prywatnych placowkach takie "numery nie przejdą" bo ktory własciciel pozwoli lekarzowi robić bezkarnie boki, zwłaszcza, że trzeba mu zapłacić niemałą pensję. w państwowych placowkach lekarz jest bogiem. Przychodzi kiedy chce, wychodzi kiedy chce i niestety leczy kogo chce i jak chce. Nikt tego nie kontroluje.
Drugą sprawą niezbedną do uzdrowienia sytuacji jest odejście od wspólnej kasy na leczenie. Pierwszy krk już zrobiono. Składka zdrowotna jest płacona na idywidualne konta obywateli. Niestety z tamtad wlewana jest do "wspólnego gara" Taki "układ" powoduje, że panowie lekarze mogą bezkarnie dokonywać nadużyć w sposób opisany powyżej. Niestety oprócz obojetnych na te sprawy dyrektorów państwowych szpitali lekarze mają jeszcze za sobą Sowarzyszenie zielonogorskie, ktore skutecznie dba o to aby dalej było łamane prawo. Niestety wśrod polityków brakuje odwaznego, ktory wdrożył by drugi element reformy polegający na odpłatności leczenia przez pacjeta. Niestey owa odpłatność budzi strach. Niesłuszny, bo chodzi o to, aby pacjent płacił wirtualnie ze swoich pieniędzy, ktore ma zgromadzone w ZUSIE. System ten działałby jak bezgotókowa likwidacja szkod komunikacyjnych. Pacjent u lekarza pokazywał by swoje ubezpieczenie ( np plastikowa karta z chipem) po wizycie lekarz wystawia fakturę , ktorą opłaca za konkretną osobę ZUS z pieniedzy pacjenta. Jak tych pieniedzy jest mało to ZUS udziela mu kredytu i zwiększa składkę. Czy kogoś dziwi zwyżka w ubezpieczniu komunikacyjnym ?
W lecznictwie ten system tez się sprawdzi. Inaczej będzie dalej takie bagno jakie jest teraz, gdzie lekarze kombinują bezkarnir, a acjent choć ubezpieczony czeka w kolejkach i za wszystko dosłownie musi płacić
Pozdrawiam, Podgórzynianin