Trudno znaleźć większe kłamstwo niż to, że opieka medyczna w Polsce jest darmowa. Darmowa w takim rozumieniu, że istnieje ktoś, kto „daje” środki (pieniądze) na ratowanie naszego życia i zdrowia. W Polsce za wszelkie świadczenia medyczne płacą obecni lub przyszli pacjenci w postaci składki zdrowotnej lub podatku. Ci sami pacjenci - dodatkową część środków wydają z własnego portfela na tzw. prywatne leczenie. Innych pieniędzy na leczenie w Polsce nie ma. Wniosek: Pacjenci we własnym interesie powinni dbać, aby ich pieniądze w systemie opieki zdrowotnej nie były marnotrawione.
Ogólny koszt leczenia w naszym kraju wynosi obecnie około 108 miliardów złotych rocznie. Z tego 66 miliardów to zgromadzona w NFZ nasza składka zdrowotna, a niemal cała reszta, czyli około 42 miliardów pochodzi bezpośrednio z naszych kieszeni. Wydatki na opiekę zdrowotną wzrosły w ciągu ostatnich 15 lat z 4,5 do 6,8 procent PKB. Dla porównania: planowane dochody całego budżetu państwa na 2015 roku wyniosą niecałe 300 miliardów złotych.
W ramach ubezpieczenia w NFZ jedni płacą więcej, inni mniej. We wszystkich powszechnych ubezpieczeniach zdrowotnych (kasy chorych lub NFZ) obowiązuje zasada solidaryzmu społecznego. Polega na tym, że gdy zachorujesz i potrzebujesz pomocy medycznej, nie jest ważne, ile pieniędzy wprowadzasz do kasy chorych lub NFZ. Ważne jest, jakiej pomocy medycznej konkretny chory potrzebuje. Na jednego ubezpieczonego w NFZ rocznie przeznaczane jest około 1,7 tysiąca złotych. Najdroższe leczenie jednego chorego kosztowało NFZ, czyli nas, opłacających składkę zdrowotną - 3,4 miliona złotych w ciągu roku. Nawet przy tak wysokich kosztach leczenia jednego chorego nikt o zdrowych zmysłach nie kwestionuje zasady solidaryzmu społecznego w ramach ubezpieczenia w NFZ. Kolejnych przykładów wysokich kosztów leczenia nie trzeba szukać daleko. Utrzymanie rzy życiu osoby z niewydolnymi nerkami, która musi co 2-3 dni trafić do szpitala w Jeleniej Górze, kosztuje miesięcznie około 6 tysięcy złotych. Dializowana osoba mogłaby opłacić z własnej (gromadzonej całe życie) składki zdrowotnej najwyżej 5 do 7 miesięcy swego życia. Wszystkie pozostałe miesiące dializowania „fundują” inni ubezpieczeni w NFZ, których ominął dramat niewydolnych nerek. Korzystanie ze sztucznej nerki jest na tyle skuteczne, że wielu chorych dializowanych jest przez kilkanaście lat. Mimo iż sumaryczne koszty dializowania jednego chorego to czasami cały milion złotych, nikt nie sugeruje, aby zaniechać dializowania, gdy pacjent wyczerpie „swoją” składkę.
Mimo powyższych wyliczeń nadal pokutuje kłamliwy stereotyp nawołujący: „Oddajcie mi moją składkę zdrowotną. Chcę sam płacić za moje leczenie. Wyjdzie taniej, a moje leczenie będzie lepsze”. Taki „nawołujący” myśli tylko o wizytach w prywatnych gabinetach lekarskich, a pomija wszelkie inne koszty leczenia, gdyby poważnie zachorował on sam lub ktoś z jego rodziny.
Dlaczego „słodkie” kłamstwo jest szkodliwe?
Nie powinniśmy wierzyć w istnienie darmowej opieki, gdyż ze słowem „darmowy/darmowa” wiąże się odruch polegający na tym, że „darmowego” nie trzeba oszczędzać, a jednocześnie trzeba się godzić z niską jakością „darmowego” leczenia. Jeszcze gorszym skutkiem „słodkiego” kłamstwa
jest blokowanie wprowadzenia w systemie opieki medycznej racjonalnych, ekonomicznych zasad funkcjonowania. Ustawodawca już dwa razy podnosił wysokość składki zdrowotnej zabieranej z naszych dochodów. Przypomnijmy: w pierwszym roku działania kas chorych miały one łącznie do dyspozycji 20 i pół miliarda złotych. Obecnie rocznie NFZ zbiera 66 miliardów złotych z naszych składek. Mimo to ciągle jest ich za mało. Zdaniem przedstawicieli organizacji skupiających pracowników medycznych (lekarze, pielęgniarki, ratownicy, diagności, najróżniejsze porozumienia pracodawców medycznych i itd.), gdy pieniędzy w NFZ brakuje - trzeba koniecznie podnieść składkę zdrowotną. Być może jest to potrzebne wobec starzejącego się społeczeństwa i rozwoju medycyny - czy jednak zamiast przymusowo zabierać z naszych pensji, rent i emerytur coraz więcej pieniędzy, nie byłoby słuszniej - zgodzić się na wprowadzenie małego współfinansowania? W grę wchodziłyby niewielkie kwoty za poradę lekarską i dzień pobytu w szpitalu. Łączna suma miesięcznych wydatków - w ramach takiego współfinansowania - nie powinna być większa niż 100 złotych. Na podobne rozwiązanie zdecydowali się Czesi, od dawna funkcjonuje taka zasada we Francji.
Aby poprzeć wniosek o wprowadzenia małego współfinanasowania – trzeba najpierw uwierzyć, że bezpłatna opieka zdrowotna to kłamstwo. Dla pacjentów, zarówno tych biednych, jak i bogatych korzystniejsze będzie wprowadzenie małych opłat za leczenie niż kolejne podwyższenie kwoty zabieranej składki. Pacjenci naprawdę ubodzy zostaliby zwolnieni ze współfinansowania.
Koniecznie trzeba sprawdzić, za jakim rozwiązaniem opowie się większość pacjentow i ubezpieczonych. Sprawdzając, kto jest za wprowadzeniem małego współfinansowania, trzeba zadać Polakom prawdziwe pytania w tej sprawie. Zaproponował je Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy.
Jakie jest Pana/i stanowisko w sprawie ewentualnych dopłat pacjentów do kosztów leczenia? Po zastanowieniu proszę wybrać jedną z spośród trzech poniższych odpowiedzi:
1. Nie zgadzam się na żadne dopłaty do leczenia, nawet jeśli by to oznaczało, że w razie choroby nie będę pewny, czy otrzymam odpowiednią pomoc medyczną albo że będę narażony na długie czekanie w kolejce do leczenia, zmuszony do dania łapówki bądź konieczności leczenia się prywatnie.
2. Zgodziłbym się na dopłaty do leczenia, gdybym miał pewność, że radykalnie poprawi się funkcjonowanie służby zdrowia, nie trzeba będzie czekać w kolejkach do leczenia, nie będzie trzeba dawać łapówek, a każdy chory w razie potrzeby otrzyma odpowiednią pomoc medyczną.
3. Zgadzam się na dopłaty, jeżeli to choć w minimalnym stopniu może uzdrowić naszą służbę zdrowia.
Istota konkursów ofert w NFZ
Narodowy Fundusz Zdrowia każdego miesiąca za pośrednictwem ZUS gromadzi składki zdrowotne potrącane z naszych dochodów. Te pieniądze muszą do NFZ wpłynąć do 15 dnia danego miesiąca, a już najdalej do 25 dnia tego samego miesiąca NFZ musi zapłacić szpitalom, poradniom, aptekom i innym placówkom medycznym za wykonane świadczenia medyczne. Na koniec miesiąca kasa NFZ jest właściwie pusta. Pieniądze co miesiąc wpływają, co miesiąc wypływają. Zanim nasze pieniądze wypłyną z NFZ, musi się odbyć konkurs ofert na świadczenia medyczne. Celem każdego płatnika, także NFZ, jest, aby z określonej kwoty pieniędzy uzyskać możliwie najwięcej dobrego efektu medycznego oferowanego przez przychodnie, szpitale i kliniki.
Takie są zasady i taka jest realizacja. Często zdarza się jednak, że świadczeniodawcy, którzy z istotnych powodów nie otrzymali kontraktu lub otrzymali (ich zdaniem) za niski, biegną na skargę do polityków i decydentów. Jedni do posła i ministra, inni do biskupa. Wówczas zaczyna się nieszczęście. Logiczne i racjonalne zasady działania publicznego płatnika - czyli NFZ - są łamane. Tak zaczyna się marnotrawstwo pieniędzy. Ze szkodą dla większości pacjentów.
Komentarze (3)
No, no. Całkiem nieg**** tekst.
Ale cenzura wprost przeciwnie
Obecny system jest chory bo urzędnik decyduje o kontraktach. Pacjent płaci ale możliwości decydowania ma ograniczone albo żadne. Właściwie pacjent jest lekarzowi zbędny i tylko przeszkadza w pozyskaniu pieniędzy z NFZ. W dalekich zachodnich krajach ubezpieczalnia wycenia usługę. Pacjent idąc do lekarza płaci tyle ile lekarz żąda. Dostaje się rachunek i ubezpieczalnia zwraca wg swojej wyceny. Konkurencja jest duża, więc zwykle dostaje się 100% zwrotu. Na większą kwotę (np. w szpitalu) dostaje się na telefon promesę od ubezpieczalni. W ten sposób istnieje prawdziwy rynek. Ceny są niskie i kolejki krótkie, no i najważniejsze: lekarze leczą bo bez pacjentów nie ma dla nich kasy. U nas po staremu, czyli po uważaniu. I kasa dla lekarzy i leczenie dla pacjentów no i oczywiście czas oczekiwania w kolejce.