To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Stypa w domu kultury

Stypa w domu kultury

1 czerwca doszło w Teatrze im. C.K. Norwida w Jeleniej Górze do wyjątkowej premiery. Obecne na widowni dzieci mogły obejrzeć na dużej scenie musical „Ania z Zielonego Wzgórza” w reż. Andrzeja Ozgi, reżysera o bogatym dossier reżyserskim i literackim.

Dlaczego była to premiera wyjątkowa? Otóż dla wielu dzieci obecnych na widowni było to prawdopodobnie bardzo smutne ukoronowanie ich święta, czyli Międzynarodowego Dnia Dziecka. Cytat z powieści Umberto Eco najlepiej zilustruje jakość najnowszej premiery. Była ona, „jak dwa beknięcia noworodka – bek bek, a potem już nic”.
Realizatorzy spektaklu przenieśli widzów w czasie. Mamy więc przełom XIX i XX wieku, o czym świadczą chociażby kostiumy – długie suknie i kapelusze. Przypomnijmy, że znana większości z nas powieść „Ania z Zielonego Wzgórza” autorstwa kanadyjskiej pisarki Lucy Maud Montgomery opowiadająca o losach Ani Shirley została wydana po raz pierwszy w 1908 roku. Poznajemy przygody Ani Shirley, osieroconej dziewczynki, która trafia do miejscowości Avonlea i jest wychowywana przez rodzeństwo Marylę (Iwona Lach) i Mateusza Cuthbertów (Bogusław Siwko). Wierność epoce nie jest jednak największą bolączką tego musicalu. Problemy zaczynają się wtedy, gdy aktorzy otwierają usta.
Tekst sztuki nie przystaje do dzisiejszej rzeczywistości. Ze sceny słyszymy bowiem język, który trąci myszką. Nic nie zrobiono z fragmentami tekstu, które sugerują, że zdobywanie wykształcenia i czytanie książek nie powinny zajmować głowy „dobrze wychowanej panienki”.
Muzyka w spektaklu pobrzmiewa chwilami infantylnie i równie naiwne są teksty piosenek. O ile Anna Ludwicka-Mania, grająca tytułową Anię, radzi sobie ze śpiewaniem, to Gilbert (Stefan Krzysztofiak), kolega z klasy Ani, który nazywa ją „Marchewką” ze względu na rudy kolor jej włosów, bywa niezrozumiały, niewiarygodny i popada w niezamierzoną groteskę.
Obejrzeliśmy musical, który jest archaiczny na poziomie tekstu i kodów kulturowych, kulawy wokalnie i tandetny wizualnie. Swoją scenografią bliżej mu raczej do taniej rekonstrukcji stypy po upadku sztuki w niedofinansowanym domu kultury niż do poważnej, teatralnej realizacji. Tytułowa Ania mówi wciąż o sile wyobraźni. Z kolei reżyser i scenografka skutecznie ją nam ograniczają.
Więcej w najbliższym wydaniu „Nowin Jeleniogórskich” - 6 czerwca 2017r. 

Komentarze (18)

Pozwolę sobie nie zgodzić się z zarzutem dotyczącym archaiczności tekstu. Idąc tym tropem, trzeba by poddać uwspółcześnieniu teksty Szekspira, bo też się przedawniły. I to dużo bardziej.
Co do umiejętności wokalnych wykonawców - to nie są aktorzy teatru muzycznego, więc śpiewanie może nie jest na poziomie wybitnym, ale na pewno dobrym. Z wyjątkiem tytułowej bohaterki - Anna Ludwicka - Mania jest w tej roli po prostu rewelacyjna ! Śpiewa świetnie i stworzyła wspaniałą kreację aktorską ! I choćby z tego względu warto ten spektakl obejrzeć.
Ja na premierze byłam i Państwu polecam. :)

Stypa, tragedia i rozpacz. Tak to jest kiedy do teatru trafi Zombie, bo z jego perspektywy świat nie może wyglądać inaczej. Koniec wywodu podsumowany jest wspaniałą nielogicznością myślową. Siła wyobraźni panie WW ma szansę na okazanie swojej mocy właśnie wtedy, kiedy jak najmniej jest podane w oczywisty sposób. I cały zresztą wywód jest tyle wart właśnie, ile ta odkrywcza sentencja.

Zawsze mnie ciekawi , dlaczego autorzy taich recenzji nie podpisuja sie z imienia i nazwiska ?

Sorki nie czytalem samej gory.Raczej spodziewalem sie podpisu pod tekstem.

Sorki nie czytalem samej gory.Raczej spodziewalem sie podpisu pod tekstem.

Recenzja stanowczo przesadzona, a momentami nonsensowna. Wierność epoce to akurat miła odmiana przy dzisiejszej tendencji producentów teatralnych do uwspolczesniania na siłę każdego tekstu, w czego efekcie powstają groteskowe potworki. Przyjemniej ogląda się Anię i Diane cieszące się z rarytasu jakim jest sok malinowy czy sukienka z bufami niż marzace o nowym smartfonie i komunikujace się za pośrednictwem Facebooka.
Fragmenty pt "kobiety nie powinny się uczyć", które to przytacza autor są aż w dwóch zdaniach i są wypowiadane przez starsze, konserwatywne postaci. Wobec tego naprzeciw stoi cała reszta spektaklu, który udowadnia że kobiety jak najbardziej mogą i powinny się uczyć ile zechcą.
Wizualnie również nie jest tragicznie, choć na pewno mogło by być lepiej - ciekawiej. Są momenty w których jest na czym zawiesić oko, w innych wieje ze sceny pustka.
Muzycznie - jak wyżej. Piosenki są chwytliwe, wpadają w ucho. Są także rozmaite, od smutnych, poważnych po radosne i energiczne. Niektóre utwory i układy zbiorowe sprawiają wrażenie nieco niedopracowanych, jakby zabrakło czasu lub nie poświęcono go dostatecznie dużo na wycwiczenie do końca. Brzmienie muzyki i samego dźwięku od strony technicznej jest dobre, nawet bardzo dobre jeśli weźmiemy pod uwagę, że teatr dalej operuje na sprzęcie z ubiegłego millenium.
Wokalnie - trochę jak i z całą resztą. Nie jest to teatr muzyczny, a większość aktorów śpiewała chyba pierwszy raz w karierze lub od bardzo długiego czasu. Bardzo pozytywnie wybija się tytułowa Ania, również Diana, choć śpiewa niewiele - brzmi przyjemnie. Reszta jak na pierwszy raz jest ok, choć i tu widać niedopracowania co dziwi, skoro od początku miał to być musical.
Całościowo więc spektakl wypada nieźle. Szkoda, że sprawia wrażenie trochę kleconego na szybko, gdzie zabrakło czasu na doszlifowanie każdego aspektu. Przykładowo zdarzają się w kilku momentach ciut za długie sceny dialogów, gdzie młodsza widownia już przebierala nogami zaczynając się nudzić. Prócz tego jest kolorowo, muzycznie, i bardzo przyjemnie. Dzieci do których adresowany jest spektakl większości mankamentów nie zauważy, dorośli także znajdą w nim coś dla siebie. Zresztą o całości moga powiedzieć same brawa po wczorajszym wieczornym przedstawieniu, gdzie trwały one na tyle długo, że skonczyly się obydwa przewidziane pod nie utwory.

widziałem i mnie, i wielu moim znajomym się podobało. Aktorzy podołali trudnemu zadaniu jakim dla naszej sceny był musical. Trzeba być głuchym i ślepym by tego nie widzieć.

Pan Wojciechowski "odleciał". Był chyba na jakimś innym przedstawieniu. W sobotę publiczność aplauzem i wstając podziękowała twórcom spektaklu. Panie W. obudź się Pan ;)

Byłem na tym spektaklu. Żal aktorów, że biorą udział w tym czymś.

Jak ty byłeś na spektaklu, to ja byłem u twojej starej. Też żałuję, że brałem udział w tym czymś.

i co tu zrobić?

Biedne dzieci w sobotę były tak smutne, że aż wstały, klaskały kilka dobrych minut. No żal! A ta książka to już taka ramota, że nie powinno się tego czytać! Ten tekst nie przystaje do dzisiejszej rzeczywistości!! Nic z tym tekstem nie zrobiono! Panie Wojtku, nic też nie zrobiono z pana tekstem, a nie przystaje on do niczego.

Książka z dzieciństwa wspaniała, ale od Teatru dramatycznego, poważnego reżysera, scenografki i muzyki wymagam dużo więcej. Bardzo mi przykro po obejrzeniu tego spektaklu, tym bardziej że wspaniały temperament Anny Ludwickiej - Manii, dla której wytrzymałam do końca, powinien być znacznie lepiej spożytkowany.

Książka z dzieciństwa wspaniała, ale od Teatru dramatycznego, poważnego reżysera, scenografki i muzyki wymagam dużo więcej. Bardzo mi przykro po obejrzeniu tego spektaklu, tym bardziej że wspaniały temperament Anny Ludwickiej - Manii, dla której wytrzymałam do końca, powinien być znacznie lepiej spożytkowany.

Luiza, napisz jeszcze raz, bo nie mogę doczytać... I faktycznie, Anna L-M ma temperament, że ho, ho... Prześcieradło w tyłek włazi!

..do EDEK,nie martw sie,naczytali sie glupot i mysla,ze widza dusza swoja.Wysle tam mojego Wnuka do kontroli,bo ja jestem za stary na takie "zielone anie"

Dodano 2 przedstawienia, bo pewnie nikt nie chce tego oglądać, No nie? I dlatego tak się dobrze sprzedaje :)

Biedny pan WW nie może się nadal pogodzić z tym, że teatr nie podlega już ludziom z jego linii ideologicznej, to tylko jadowite "recenzje" zostają...