To było pracowite sobotnie popołudnie dla ratowników Grupy Karkonoskiej Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Po południu dyżurny odebrał zgłoszenie, że dwoje turystów szło otyczkowanym szlakiem i w pewnym momencie zgubili się.
– Na szczęście, mieli przy sobie telefon komórkowy. Zainstalowali aplikację Ratunek i dzięki temu, udało się ich szybko zlokalizować – mówi Jacek Kieżuń, szef szkolenia GK GOPR. Byli w szczytowych partiach Karkonoszy, pomiędzy Domem Śląskim a spaloną strażnicą.
Podkreśla, że byli nieprzygotowani do wędrówki w górach. Nie mieli odpowiedniego ubrania ani nawet mapy. W Karkonoszach w tym czasie był duży mróz, odczuwalna temperatura to minus 15 stopni Celsjusza. Turyści byli mocno wychłodzeni, mieli pierwszy stopień hipotermii.
Drugą akcję ratownicy podjęli w sobotę wieczorem. Ratownik dyżurny w Stacji Centralnej otrzymał zgłoszenie od wspinaczy, który utracili kontakt z drugim zespołem. Nie byli w stanie dokładnie określić, co się z nimi dzieje. Wiadomo było, że wspinali się w Wielkim Śnieżnym Kotle. – Było już po godzinie 19. Członkowie grupy dzwonili do nich, ale nikt nie odbierał telefonu. Nie wrócili też do Chatki pod Śmielcem, gdzie grupa nocowała – mówi J. Kieżuń.
Do akcji zaangażowano 30 ratowników, w góry ruszyły dwa skutery i 2 pojazdy czterokołowe. Dzięki uprzejmości spółki Sudety Lift wciągnięto ratrakiem sprzęt.
Powiadomiono też kolegów z czeskiej Horskiej Służby, by sprawdzili schroniska po swojej stronie gór.
Na szczęście, wspinaczy udało się dość szybko odnaleźć. Znajdowali się w kotle i cały czas się wspinali.
– Byli zdziwieni, że prowadzona jest akcja. Stwierdzili, że nie potrzebują pomocy – mówi J. Kieżuń. Podkreśla jednak, że reakcja ich kolegów była prawidłowa. – Utracili kontakt z tą dwójką, było już późno. Dobrze, że wezwali pomoc – mówi.
Podkreśla, że warunki w szczytowych partiach Karkonoszy były bardzo trudne. Wiał wiatr z prędkością do 20 metrów na sekundę, widoczność była ograniczona do kilku metrów. Wiało zmarzniętym śniegiem, tworzyły się zaspy.
Wspinający się twierdzili, że nie odbierali telefonów, bo... było zimno. Akcja ta zakończyła się o 2 w nocy.
Komentarze (9)
zaraz,zaraz to tak mozna w scislym rezerwacie wspinac sie po skalkach? cos tu jest nie caman!!, i brakuje info. kto zaplaci za akcje ,zeby ratowac durniow,eeeehhh pewnie znowu moja kieszen-podatnika....
Otóż informuję cię, że w Polsce za akcje GOPR płaci GOPR. Nie oceniaj tego co się dzieje w górach z poziomu miękkiej kanapy, bo pewnie nie masz o tym zielonego pojęcia. Skąd wiesz, że ci ludzie nie mieli pozwoleń na wspinaczkę lodową w kotle? Taki jesteś wszechwiedzący?
Nie GOPR bo to nie jest fundacja finansowana wyłącznie przez sponsorów tylko PODATNIK!
Dlatego ubezpieczenia, ubezpieczenia, ubezpieczenia... Tak jak w cywilizowanym świecie. Tam nikt się nie pyta, czy było zimno i się nie chciało telefonu odbierać.
Tam zasady są proste: Była akcja- płacisz. Nie masz ubezpieczenia- cierpi twoja kieszeń. Edukacja poprzez kieszeń to najlepsza edukacja dla ciężko myślących.
Jak się ma zgodę KPN to można. Brzydko tak obrażać ludzi od durniów. Za to moja kieszeń pewnie będzie płacić za hospitalizację Twojego otłuszczonego serca i będzie przetykać ci aortę lub leczyć Twoje płuca.....
A skąd GOPR ma kase z podatków czy z twojej kieszeni
A skąd GOPR ma kase z podatków czy z twojej kieszeni
masakra ilu idiotow w tym kraju zostalo!!!
Akcje GOPRu muszą być płatne. Fakturę płacisz osobiście (był fun, są koszta) lub twój ubezpieczyciel, jeśli wykupiłeś stosowną polisę obejmującą twoje wyskoki. Jeśli wyszedłeś poza ramy polisy, to sorry Winnetou, nauka kosztuje.
Wspinający się twierdzili, że nie odbierali telefonów, bo... było zimno - no i fajnie - następnym razem proponuje aby oni wyszli po kolegów, którzy nie odbierają telefonu.