Przewodnik turystyczny Jerzy Bielecki, jeleniogórzanin od 1945 roku, pamięta, że na placu Ratuszowym stały wtedy stragany z rozmaitymi rzeczami.
- Takim mydłem i powidłem, przedmiotami z szabru i pomocy UNR-owskiej (od agendy Organizacji Narodów Zjednoczonych). W wielkich puchach był ser żółty. Jaki smak... Nie do znalezienia dziś! - opowiada przewodnik. - W tych najgorszych, stalinowskich czasach, komunię miałem na placu pod ratuszem. Ale najbardziej z tamtych, dziecięcych czasów pamiętam jazdę tramwajem. Pod łącznikiem między ratuszem i przybudówką, ulicą Konopnicką...
Słodka strona placu
Lata pięćdziesiąte na placu należały do Turka. - Miał piękną żonę i córkę – mówi Jerzy Bielecki. - A jakie smaczne lody i ciastka produkował... Jego zakład znajdował się tam, gdzie później była Arkadia. Dziś są tam Cztery Pory Roku.
- To był niedzielny rytuał: do kościoła, a potem na pączki do Turka! - wspomina Grzegorz Jędrasiewicz z uśmiechem od ucha do ucha, bo plac kocha, więc tu pracuje i mieszka. - Rurki z kremem też miał doskonałe. Byłem u Turka także na szkolnej wycieczce - całą klasą.
U Turka był pierwszy telewizor w mieście. - Pierwszy bądź jeden z pierwszych, a na pewno pierwszy publicznie dostępny – mówi Jerzy Bielecki. - Aby pooglądać telewizję, trzeba było coś zamówić. Na przykład wielkie, kopiaste lody... Trochę kosztowały, jak na tamte czasy, ale były tego warte. U Turka oglądałem mecze: lekkoatletyczny Polska-Stany Zjednoczone i piłki nożnej Polska-Związek Radziecki.
Jeleniogórzanie pamiętają wtedy na placu także parę lokali, gdzie chodziło się na wódkę z zakąską (na przykład salcesonem podawanym do ręki), a także pana Miecia z pobliskiej Drogerii Warszawskiej przy kamiennych schodkach, który potrafił wszystko załatwić. W czasach socjalistycznej gospodarki niedoborów, gdy niektóre rzeczy nie sposób było kupić, pan Mieciu był osobą nadzwyczajną.
Półświatek i kryminał
W latach 50. panie oferowały swoje wdzięki pod arkadami. - Mówiło się o nich braminki i gruzinki - opowiada ze śmiechem Jerzy Bielecki.
Skąd takie nazwy? Świadczyły usługi w bramach i gruzach. Prostytucja zanikła, gdy rozpoczęto przebudowę.
Półświatek jednak nie zniknął z placu. Meliny, odgrywające rolę dzisiejszych sklepów nocnych z alkoholem, pracowały pełną parą.
Niektórzy najbardziej pamiętają morderstwa. - Rok 75, może 76... Pewien mężczyzna siedzi w więzieniu. Jego konkubina znajduje sobie innego. Greka - opowiada Teresa Erent.
- No i kiedyś oglądam telewizję i słyszę strzały! - ciągnie dalej opowieść pan Stanisław, mąż pani Teresy. - Biegnę do okna i widzę ten obraz do dziś: kobieta w białym swetrze osuwa się po murze... Wyskoczyłem z domu i zdążyłem ją jeszcze zapytać: kto do pani strzelał? Odpowiedziała z trudem: konkubent.
Grek zostaje postrzelony w nogi. Napastnik ucieka i przez jakiś czas się ukrywa. - A potem sam się zabija - mówi pani Teresa.
Wcześniej ofiarą zabójstwa na placu był milicjant.
- W naszej piwnicy - mówią państwo Erentowie, którzy mieszkają w kamienicy, pod którą ustawia się scenę. - Ktoś wmówił milicjantowi, że piwnicy jest paczka. No to milicjant zszedł do piwnicy, a ten napastnik za nim. Uderzył go rurką, zrabował broń i uciekł, ale złapali go.
Cały artykuł w "Nowinach Jeleniogórskich" nr 20/09
Komentarze (2)
Czy ktoś z Państwa może pamięta co stało się z Turkiem? Wyjechał, zmarł... ? Różne wersje słyszałem.
Pozdrawiam!
Turek "dobrowolnie" wyjechal,a caly jego majatek przejal skarb panstwa.Za podatki.