To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Parcie na szkło, czyli przepis na karierę

Parcie na szkło, czyli przepis na karierę

Może być startem do kariery, może dać wiele frajdy i być okazją do sprawdzenia się. Bywa też rozczarowaniem albo - w przypadku dzieci - spełnieniem marzeń rodziców. Programy telewizyjne typu „talent show” przyciągają jak magnes. Nawet ludzi bez uzdolnień. Bo to jest telewizja, tu się wszystko sprzeda. Tej telewizyjnej kuchni oraz bonusów występów przed kamerą doświadczyli także jeleniogórzanie.

Wielu próbuje, niektórzy mają swoje pięć minut na szklanym ekranie, wygranych jest niewielu. Potrzeba czy konieczność? Kiedyś, by zostać gwiazdą, oprócz talentu, łutu szczęścia, czasem odpowiednich znajomości, potrzebny był też spory „wkład własny” - praca, praca, praca. Dziś można zostać gwiazdą niejako na skróty. Gwiazdy tworzone są przez formaty telewizyjne. Widz ma radochę, bo może w tym uczestniczyć. Ma poczucie, że od wysłanych przez niego esemesów, lajków w internecie i innej wirtualnej aktywności coś zależy.

 

Format się sprzedaje, słupki oglądalności rosną, a kolejni chętni myślą, że skoro komuś tam się udało, to i oni spróbują. Uczestnicy „talent show” przyznają, że to, co w efekcie pokazuje telewizja, to produkt, który ma się sprzedać. To na etapie produkcji autorzy określają sobie, że ten będzie fajny, ten przejmujący, a z tego się pośmiejemy. Nikomu nie zależy na sukcesie pojedynczego uczestnika. Siłę ma cały produkt, format. I reklamy z nim związane. Do bólu szczery był pewien młody człowiek, który w pierwszej edycji „Mam talent” wyczyniał jakieś „bolesne” sztuczki na scenie. Wiedział, że na jednym występie się skończy, ale jurorom przyznał, że „przynajmniej będzie na jutubie”. A jak sobie poradzili ludzie stąd?

 

Marcin Wyrostek: W dobrym momencie

Marcin Wyrostek, utalentowany jeleniogórski akordeonista, zadowolony jest z tego, w jaki sposób udało mu się zdyskontować wygraną drugiej edycji TVN-owskiego „Mam talent”. I nie ukrywa, że program pojawił się w dobrym momencie jego zawodowego życia.

 

- Skłamałbym, gdybym powiedział, że tak nie jest. Ktoś mnie zauważył, komuś nazwisko obiło się o uszy, a to już bardzo dużo. Program pojawił się w dobrym momencie mojego życia. Rok 2009 był dla mnie bardzo pracowity. Praca na uczelni, w dwóch szkołach muzycznych, współpraca z teatrami i koncerty - brakowało chwili wytchnienia.

Miałem już takie myśli, żeby zmienić zawód, naprawdę. Tamten okres okupiłem pogorszeniem się zdrowia. Ale wszystko skończyło się szczęśliwie - przyznaje muzyk.

 

Udział w telewizyjnym show dał mu nie tylko możliwość kupna nowego instrumentu za główną nagrodę, ale dał przede wszystkim rozpoznawalność. Machina ruszyła. Pojawiły się zaproszenia na występy, zespół Marcina, Coloriage, nagrał płytę, która pokrywa się już podwójną platyną. Rozpoczęła się współpraca z Kayah i koncerty. Nowym wyzwaniem zawodowym było napisanie muzyki do filmu „Jego oczami” o księdzu Józefie Tischnerze.

 

- Bez pracy nie ma kołaczy. Ostatnie dwa i pół roku to był czas bardzo intensywnej pracy. Tak sobie obliczyłem, że nie było mnie w sumie w domu jakiś rok. Jednak mam to szczęście w życiu, że robię to, co lubię, a do tego mam bardzo wyrozumiałą żonę. Głównym moim zajęciem jest praca na uczelni i zajęcia ze studentami na wydziale instrumentalnym oraz na wydziale jazzu i muzyki rozrywkowej. U nas na uczelni mówi się czasem, że to wydział jazzu i muzyki zarobkowej, bo niemal wszyscy grają gdzieś na boku, uczestniczą w rozmaitych projektach - śmieje się Marcin.

 

Na koniec jednego z ostatnich koncertów Coloriage podeszła pod scenę pewna pani i mówi akordeoniście, że jest zawiedziona, bo ona przyszła na koncert Wyrostka, a tu jakiś zespół gra. Specjalnie dla tej pani Marcin zagrał solo. Bywa, że na koncertach publiczność prosi, by zagrać „Hej, sokoły”.

 

Anna Piszczałka: Jak nie teraz, to kiedy?

 

W kolejnej edycji TVNowskiej produkcji „Top model” nastoletnie dziewczęta piszczą z radości, bo jury uznało, że być może nadają się na modelki. W tym programie nie trzeba umieć śpiewać, tańczyć ani recytować. Jednak sam wygląd to nie wszystko. Jak do każdego zajęcia, pewne predyspozycje trzeba mieć.

W tym programie te uzdolnienia mogą być „wyciągnięte”. Ale telewizyjny format obnaży przy tym bez litości także wszystkie słabości i tajemnice modelek.

- Gdyby nie udział w programie i w finale, moja droga do modelingu byłaby dużo dłuższa, może nawet byłabym ciągle na początku. Telewizja daje wiele - przyznaje Anna Piszczałka, finalistka pierwszej edycji „Top model”.

Jej kariera nabiera tempa. Pracuje na wybiegach, „chodziła” na pokazach niemal już u wszystkich polskich projektantów. Ma za sobą wiele sesji dla pism modowych, ostatnio związała się na dłużej ze znaną marką bielizny.

- Po programie trafiłam do agencji, która zapewniała mi pracę. Niedawno jednak nasze drogi się rozeszły, chcę się dalej rozwijać, pojawiają się pierwsze propozycje pracy za granicą - dodaje A. Piszczałka.

Mieszka w Warszawie, utrzymuje się sama. Są w tej branży lepsze i gorsze sezony. Ania przyznaje, że pracuje dużo nie tylko ze względów finansowych. W tej branży nie można sobie pozwolić na to, by wypaść z obiegu. Konkurencja jest ogromna. Ci, którzy śledzą modowo-plotkarsko-pudelkowe portale i pisma, widzą od czasu do czasu Anię w warszawskich klubach i modnych miejscach.

- Nie do końca się tam odnajduję. Nie wszyscy, którzy się ładnie do ciebie uśmiechają, dobrze ci życzą. Generalnie ufam ludziom, ale zaczynam być ostrożna.

W rodzinnym domu pod Gryfowem bywa rzadko. Szkolne znajomości i przyjaźnie pourywały się. Ania ma świadomość, że modelką nie będzie całe życie. Sprecyzowanego pomysłu na siebie za ileś tam lat jeszcze nie ma. Studia, może własny biznes.

- Na razie spełniam marzenia. Jeśli nie teraz, to kiedy?

 

Komentarze (2)

Te masowe pożal się Boże programy telewizyjne dla "półmuzgów" wypromowały niewiarygodną ilość nieudaczników.Przykładów jest masa, poczynając już od samego Idola i Ali Janosz śpiewającej w jakimś podrzędnym chórku, potem Wydra i jego magiczne dwie piosenki maglowane do oporu w radiu.Potem ci wielce utalentowani i wygimnastykowani cyrkowcy z Mam Talent Melkart Ball wygrali i zawinęli się bez słowa.Potem kolejny Maciej Czaczyk, podróba Carlosa Santany - wróżę mu jeszcze parę miesięcy i odejdzie w zapomnienie, bo niczym się nie wybił.Ta modeleczka na zdjęciu czym się wyróżnia spośród innych pięknych kobiet, jej osiągnięcie to przeprowadzka do Wawy i współpraca z jakąś agencją - żadnego nazwiska choćby jednego znanego projektanta.Co to za osiągnięcia ludzie!? Jeszcze ten Wyrostek ujdzie bo chłop rzeczywiście ma talent, instrument już mniej popularny niż kiedyś.Jakbyście jednak musieli złączyć tych ludzi razem i zareklamować jako "produkt z Polski" to wieś tańczy i śpiewa.Wyglądałoby to jak tani kabaret gdzie dwóch cyrkowców robi 3 pozycje na krzyż, a obok Wydra z gitarą wyśpiewuje swoje aż dwa hiciory.Nie umywamy się do talentu ludzi zachodu.

No tak. Tu na Zachodzie wszystko jest lepsze. Wiem, bo od dziewięciu lat TU mieszkam. ;)