Podczas gali, która odbyła się wczoraj (4.01) w Warszawie, pani Lucyna odebrała nagrodę z rąk swojego sportowego idola Tomasza Majewskiego, dwukrotnego mistrza olimpijskiego w pchnięciu kulą. Odbierając statuetkę, dziękowała między innymi samorządowi jeleniogórskiemu, który wspiera ją w treningach i wyjazdach oraz Zbigniewowi Ładzińskiemu, radnemu i przedsiębiorcy z Jeleniej Góry, pomagającemu jej od początków kariery. Zdjęcia z balu pani Lucyna zamieściła na swoim profilu facebookowym.
Przeczytajcie reportaż o niej, który zamieściliśmy w ubiegłym roku w "Nowinach Jeleniogórskich", gdy powróciła z medalami z Dubaju.
Sport dla niej to terapia ciała i ducha
41-letnia jeleniogórzanka Lucyna Kornobys podporządkowała życie sportowi. Napędzają ją sukcesy i rywalizacja. W jej przypadku paralekkoatletyczki, to także recepta na zachowanie sprawności, nabrania pewności siebie i poczucia, że jest w dobrym miejscu. A nie było to wcale łatwe.
Przyzwyczaiła nas do sukcesów. Głośno jest o niej, gdy zdobywa medale na mistrzostwach świata czy Europy, tak jak to było niedawno, gdy na mistrzostwach w Dubaju wywalczyła dwa medale. Potem media, urzędnicy i kibice zajmują się swoimi sprawami, a ona wraca do żmudnych, codziennych treningów. I tak do następnego startu.
Gdy umawiam się z nią na rozmowę, pada od razu pytanie: czy da się podjechać wózkiem do redakcji? Nie wiem? Sprawdzam to dopiero potem ( da się) ale już wiem, że dla niej wyjście z domu, to cała logistyka. Nie zrozumie tego zdrowy człowiek. Bank, urząd, poczta, basen, hala treningowa to mogą być duże przeszkody. Pani Lucyna ma to opanowane.
Jeździ oplem z dużym bagażnikiem, by łatwo dało się zapakować wózek i rzeczy niezbędne do treningu. Śmieje się, że gdy jedzie na zgrupowanie ledwo ją widać spod bagażu. Najlepiej ma opanowaną trasę do jeleniogórskich Term Cieplickich, gdzie pływa, ćwiczy na siłowni i relaksuje się oraz drogę do Żarowa, gdzie pracuje Michał Mossoń, trener jej klubu Startu Wrocław. Dzieli czas między treningi, starty, zgrupowania i rehabilitację. Bo to nie tak, że jak się rzuca oszczepem i pcha kulą na olimpijskim, światowym poziomie, to jest się super hero. Tu każdy centymetr wywalczony jest ogromnym wysiłkiem, zmaganiem się z własnym ciałem i słabościami.
Trudna nauka życia na wózku
Pani Lucyna nie rozczula się nad sobą, choćby mogła. Trudno wyciągnąć ją na zwierzenia. Wiemy, że gdy była dzieckiem, zmarli jej zginęli jej rodzice. Razem z czworgiem rodzeństwa znalazła się w domu dziecka. Nie lubi opowiadać o tym. Podobnie jak o swojej chorobie.
- Nie jest to tematu tabu, ale dla mnie to powrót do przeszłości, a tego nie chcę robić – tłumaczy. Zaakceptowała swoją niepełnosprawność, pogodziła się z tym, że jeździ na wózku. To temat zamknięty.
Najtrudniejsze było przestawienie sobie wszystkiego w głowie i pogodzeniem się z tym. Potem przyszła nauka poruszania się na wózku, opanowania codziennych czynności. Nikt jej nie pomagał. A nagle zmieniło się w jej życiu wszystko. Ze sprawnej osoby, stała się taką, która potrzebuje pomocy. - Uświadamiasz sobie, że są rzeczy, które będą poza zasięgiem – opowiada. Innych trzeba się nauczyć. Choćby wkładania wózka do samochodu. Do tej pory ma kłopoty z parkowaniem, a raczej z kierowcami, którzy blokują jej auto i nie może szeroko otworzyć drzwi. Oni wejdą do samochodu wąską szczeliną, ona nie. Musi prosić, by ktoś jej wyjechał. Zdarzają się odmowy. Trzeba zacisnąć wtedy zęby i robić swoje.
Stara się, by wózek nie ograniczał jej w domu. Ale firanek nie powiesi. Gotowanie? Oj lubi bardzo, ale gotuje teraz mało. - Ręce mam coraz słabsze, boję się, by nie wywalić potrawy – tłumaczy. Jest więc na jedzeniu pudełkowym i odgrzewa je sobie. W dwóch niewielkich pokoikach na Zabobrzu zagospodarowała każdy kąt. W
pokoju miejscu wisi tablica ze zdjęciami, na których odbiera medale z mistrzostw i olimpiady. Inne zdjęcia ma pogrupowane w albumach. Zawody, rodzina, podium. Każdy album na inne wydarzenie. - Jak mam doła, to sobie oglądam te zdjęcia – przyznaje Lusia, bo tak do niej pieszczotliwe zwracają się znajomi. - I mówię sobie: popatrz co już osiągnęłaś. I to pomaga.
Przypomina sobie, jak jako 20-letnia dziewczyna przyjechała do Jeleniej Góry, prosto z domu dziecka. Bez pracy, w wynajętym mieszkaniu. Zacisnęła zęby. Musiała dać sobie radę. Wspierała ją Iza, siostra bliźniaczka i bracia. Dużo dobrego zaznała od współpracownic z Zespołu Obsługi Oświaty. Potem była praca w uzdrowisku i na końcu w Urzędzie Miejskim w Jeleniej Górze. Nauczyła się radzenia sobie z codziennością .
Co było najtrudniejsze?
Zaakceptowanie siebie i zrozumienie, że nie należy wstydzić się proszenia o pomoc. Potrzebowała czasu, by to zrozumieć. W sporcie narodziła się na nowo Gdy mówi, że narodziła się na nowo, dzięki sportowi, nie przesadza. Zawsze była aktywna i lubiła sport, ale nie przypuszczała, że to będzie jej zawód, pasja, która napędza i daje sens każdemu dniu.
A tak się stało, odkąd trzy lata temu zrezygnowała z pracy w Urzędzie Miejskim w Jeleniej Górze i zajęła się tylko tym.
- Było mi ciężko godzić pracę w urzędzie z treningami i rehabilitacją. Nie wiedziałam, czy dostanę urlop, nie mogłam planować – wspomina. Więc powiedziała sobie: Stawiam na sport. Zaryzykowała, choć to wiązało się z mniejszymi pieniędzmi.
-Ja mam mało potrzeb, mogę żyć skromnie. Grunt , że teraz wszystko ode mnie zależy – mówi z uśmiechem.
Trenuje praktycznie cały czas. Rano jest w Termach Cieplickich, siłowania, basen, sauna. Potem w domu trening mentalny i emocjonalny. Są równie ważne. Uczy się, jak skupić uwagę na tej jednej chwili startu. Drugiej szansy nie ma. Rzut musi być perfekcyjny. Do tego dochodzą treningi na zgrupowaniach kadry oraz w Żarowie z trenerem Michałem. - Dogadujemy się świetnie – krótko ocenia tę współpracę. Dostaje od trenera rozpiskę i wie co ma robić w domu. To jeszcze nie koniec, bo jeszcze trzeba znaleźć czas na rehabilitację.
- Dobrze, że wspiera mnie samorząd jeleniogórski i inni, bo tylko z rentą byłoby ciężko wyżyć – przyznaje. Właśnie czeka na decyzję, czy po mistrzostwach świata w Dubaju i dwóch medalach dostanie stypendium. Przydałoby się bardzo.
Sport dla Lucyny Kornobys to nie tylko medale. Dał jej poczucie własnej wartości, Sprawił, że z zahukanej dziewczyny, stała się świadomą, mającą własne zdanie kobietą. Nauczył ją życia chwilą obecną. Nie rozpamiętywania tego, co było wczoraj i nie wybiegania w przyszłość.
-Staram się nie przejmować rzeczami, na które nie mam wypływu- wyjaśnia sportsmenka. Wolę żyć nieco skromniej, ale mieć czas wypełniony tak, jak lubię. A więc aktywnie, by poczuć, że na treningu zrobiło się dobrą robotę. - Sport jest dla mnie sensem życia – podkreśla pani Lucyna . To terapia nie tylko dla ciała, ale dla umysłu i ducha.
- Uwielbiam treningi, wysiłek, zmęczenie i radość po dobrze wykonanym zadaniu. Bez sportu nie wiem czy umiałabym sobie poukładać tak życie. Poprzez sport poznałam nowych ludzi, świat i kulturę różnych krajów – opowiada.
- W domu dziecka wpajano w nas przekonanie, że nic z nas nie będzie, bo jesteśmy z „bidula”. Ale spotkałam wielu dobrych ludzi, którzy wskazali mi drogę do marzeń i właśnie poprzez sport je spełniam – przyznaje Lusia. Ciężko pracuje, aby osiągnąć wyznaczony cel.
Medale wozi w torbie
Srebrny medal w pchnięciu kulą (w klasie F33) z paraolimpiady w Rio de Janeiro w 2016 roku pamięta najbardziej, bo to w końcu olimpiada. Ostatnie sukcesy z Dubaju, gdzie na paramistrzostwach świata w lekkiej atletyce zdobyła brąz w rzucie oszczepem i złoto w pchnięciu kulą (a także ustanowiła w tej konkurencji rekord świata wynikiem 7,81) są na świeżo w jej pamięci. Opowiada o nich na spotkaniach w szkołach i przedszkolach, pokazuje medale.
- Wożę je w torbie, nawet nie wiem, ile ich mam – śmieje się. Może kiedyś dorobi się specjalnej gabloty na puchary i medale. Śmieje się także, gdy mówię, że jest taką jeleniogórską celebrytką. Znają ją dzieci i dorośli. Często jest zapraszana na spotkania, wygrywa plebiscyty.
- To miłe, gdy cię rozpoznają, ale bez przesady- studzi mój entuzjazm. Na spotkaniach opowiada nie tylko o sportowych osiągnięciach, ale także o życiu z chorobą i co jest dla takich osób ważne. - To proste rzeczy. Na przykład, by nie łapać za wózek, nie zabierać kul, nie szeptać po kątach na nasz widok – wylicza.
Jednym z jej pomysłów było zaproszenie zdrowych ludzi do meczu w siatkówkę z jeżdżącymi na wózkach. Niech zdrowi spróbują przebić piłkę na drugą stronę siatki, siedząc na pupie, przekonają się, że to nie jest łatwe. Świat z perspektywy niepełnosprawnej osoby jest zupełnie inny. Warto to przypominać.
Bluzkę wieczorową trzeba mieć
Do torby, z którą jeździ na zawody i treningi zawsze wrzuca, oprócz dresów i rzeczy osobistych, książkę.
- Czytam jak szalona – przyznaje. Biografie słynnych ludzi, książki o radzeniu sobie ze stresem czy pokonywaniem trudności. W samolocie do Dubaju czytała „Obsesję doskonałości” Dawida Piątkowskiego. W domu ma rozpoczęte kryminały, a w czytniku wgrane powieści sensacyjne Leo Kesslera. Słucha muzyki relaksacyjnej, ogląda filmy. Najchętniej te motywujące do działania. Babskie pisma? Pewnie raz na jakiś czas, gdy szykuje się tak zwane wielkie wyjście. Niedawno przygotowywała się do gali mistrzostw sportu w Warszawie. Jak dla każdej kobiety, ciuch jest najważniejszy. Ale co na siebie włożyć? Najwięcej w jej szafie jest bluz, spodni dresowych, tshirtów. - Bo teraz to dres stał się moim strojem służbowym – komentuje z humorem.
Na galę sportowców Luśka uszyła sobie zatem ekstra bluzkę. Poszła do krawcowej, bo z gotowych kreacji żadna nie pasowała. - Po prostu, nie mieściłam się w ramionach – tłumaczy z uśmiechem. Takie eleganckie wyjścia ma jednak rzadko. Najczęściej można ją spotkać w koszulkach z napisem Jelenia Góra, bo przecież jest ambasadorką naszego miasta i obok Majki Włoszczowskiej najbardziej utytułowaną jeleniogórską sportsmenką. Ale czy tak samo popularną?
Marzenie? Złoty medal na olimpiadzie w Tokio
- Nie chodzi o sławę, ale o to, jak traktuje się sportowców z niepełnosprawnościami mówi. - Na przykład relację z mistrzostw świata w Dubaju, skąd przywieźliśmy 15 medali, nadano w programie o niepełnosprawnych. A przecież my wkładamy tyle samo pracy i wysiłku w nasze starty, co inni sportowcy. Szkoda, że tak mało się o tym mówi – tłumaczy pani Lucyna. W Polsce jest około cztery tysiące sportowców z niepełnosprawnościami, ale mało kto o nich słyszał, mało kto potrafi wymienić jakieś nazwiska. Maciej Lepiato, Natalia Partyka, Lucyna Kornobys i inni – warto docenić ich determinację oraz osiągnięcia.
Dla zdrowych i niepełnosprawnych sportowców najważniejsza jest teraz olimpiada w Tokio. Pani Lucyna przygotowuje się do niej od roku. Dubaj był przystankiem i potwierdził, że wszystko idzie zgodnie z planem, a nawet lepiej. - Zdobyłam medal w rzucie oszczepem, choć wcale nie nastawiałam się na to – cieszy się sportsmenka. Teraz więc do marzeń o złotym medalu olimpijskim w kuli, doszło to o medalu w rzucie oszczepem. Pracy jest dużo, ponieważ troszkę pogorszył się jej stan zdrowia i powinna więcej czasu poświęcić na motorykę i ogólnorozwojówkę.
- Muszę przygotować ciało i umysł na to, że jestem gotowa zdobyć złoty medal paraolimpijski. Ja niemal widzę, jak go odbieram. Gdybym nie wierzyła, że potrafię wygrywać, to bym nie osiągała sukcesów. Dziś wszystko podporządkowałam olimpiadzie w Tokio– mówi zawodniczka.
Na prawej ręce pani Lucyna wytatuowała sobie motto, jakim kieruje się w życiu „dopóki walczysz jesteś zwycięzcą”. Stara się nie poddawać i realizować wyznaczone zadania. Żeby osiągnąć sukces trenuje do utraty tchu, medytuje, czasami przeklina i „na szczęście” zabiera na zawody maskotkę słonika." Alina Gierak
Komentarze (2)
gratulacje! :-)
GRATULACJE!!! To jest żywy przykład , ze mozna cięzka pracą osiagnąć tak wiele.Doskonale, pamiętam te dzieci małe jak zostaly same .Dziś kapią mi łzy ze szczęscia tej dziewczyny,ktorą wczoraj ogladałam na Balu Sportowców w Warszawie.Wielkie dzięki i trzymamy kcuki za olimpiadę w Tokio.