To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Kochał Karkonosze

Kochał Karkonosze

Wspomnienie o Tadeuszu Hołdysie (1921-1983)
Kiedy podnoszę głowę znad klawiatury i spoglądam za okno, widzę panoramę Karkonoszy z jej najwyższym szczytem. Utrwalona w pamięci sylwetka Śnieżki od kilku tygodni jest zmieniona, a to za sprawą katastrofy budowlanej, która naruszyła konstrukcję Obserwatorium. Nie bez przyczyny więc teraz właśnie we wspomnieniowym cyklu przywołuję pamięć niezwykłego człowieka - Tadeusza Hołdysa, którego życie, siły, pasja i niespożyta energia były związane właśnie z tym miejscem. Przez 35 lat był kierownikiem Wysokogórskiego Obserwatorium Meteorologicznego na najwyższym szczycie Karkonoszy, a zanim wzniesiono tam „Marsjańskie Talerze”, niezliczoną ilość godzin pochłonęły Mu dyskusje nad kształtem tego obiektu.

Tadeusz Hołdys urodził się w Kętach (powiat bielsko-bialski), w rodzinie technika hydrologa, który przez całe swoje życie zawodowe regulował koryta potoków i rzek w Beskidzie Żywieckim. Dzieciństwo spędził w Żywcu, tu również ukończył gimnazjum. Po studiach na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu (Wydział Biologii i Nauk o Ziemi) ukończył podyplomowe Studium Meteorologii w Warszawie. Ten tekst powstaje w sześćdziesięciolecie podjęcia przez Tadeusza Hołdysa we Wrocławiu pracy w Państwowym Instytucie Hydrologii i Meteorologii. Dziewięć lat później objął kierownictwo Obserwatorium na Śnieżce. Właściwie Państwo Hołdysowie prowadzili dwie placówki, bo również w miejscu zamieszkania p. Tadeusz zorganizował Stację Meteorologiczną, ale tutaj wiodąca rola należała do Jego Żony Marii, choć i trzej Ich synowie: Andrzej (cybernetyk mieszkający teraz w Gliwicach), Witold (lekarz z Kowar, który pozostał wierny Kotlinie Jeleniogórskiej) oraz najmłodszy Anatol ( specjalista budowy maszyn ciężkich, opolanin) byli w te działania zaangażowani.

Była to rodzina, w której pasja Ojca angażowała wszystkich jej członków.
Tadeusz Hołdys kochał swoją pracę, był zafascynowany Karkonoszami, gromadził materiały do rozprawy doktorskiej na temat klimatu i nasłonecznienia Śnieżki, publikował swoje obserwacje, utrzymywał kontakt ze środowiskiem naukowym, z dziennikarzami. Z wykształcenia i zamiłowania przyrodnik, fascynował się każdą roślinką napotykaną na drodze. Żył blisko natury. Nigdy nie postarał się o swój własny środek lokomocji. Z domu na szczyt Śnieżki Kotłem Łomniczki można było dojść w dwie godziny, Jemu, ku utrapieniu Pani Marii, czekającej z obiadem, zajmowało to niekiedy dwa razy więcej czasu, który wypełniała obserwacja cudów natury: kwiatków, ptaków, jaszczurek, krzewów, listków i gałązek. Był szczęśliwy, kiedy udało mu się na Śnieżce zasadzić limbę. Całą rodziną też wyruszali do lasu, więc chłopcy znali w tej okolicy każdy kamień, każdy pień. Kiedy w wigilijny wieczór wypadała Ojcu służba, chłopcy z Mamą też szli na szczyt, dla bezpieczeństwa powiązani linami, gdyż nie do pomyślenia było, by rodzina mogła na tak uroczysty moment się rozstawać.

Jak wspomina pan Witold, Jego Ojciec był człowiekiem ogromnie wymagającym, nie stosował wobec synów taryfy ulgowej. Był dla nich wielkim autorytetem. Jego krótkie słowo znaczyło więcej, niż wyczerpująca i pełna zaangażowania reprymenda Mamy. Niejednokrotnie musieli włączyć się do rozmaitych napraw w starym, stuletnim obserwatorium, a kiedy rozpoczęła się budowa nowego obiektu, przy nim również imali się rozmaitych robót. Zanim jednak rozpoczęto tę inwestycję, Tadeusz Hołdys często uczestniczył we Wrocławiu w naradach. Dysputy dotyczyły tego, by nie zeszpecić niefortunnej architektury sylwetki Śnieżki. W domu państwa Hołdysów nierzadko gościli projektanci, architekci, a tematem tych spotkań nieodmiennie był wybór optymalnego projektu i jak najbardziej piękne i funkcjonalne rozwiązania. Oczywiście dyskutowano o tym również na forum rodziny, a niekiedy dochodziło między Rodzicami do ostrej wymiany zdań, na ogół jednak Tadeusz Hołdys liczył się ze zdaniem Żony i niejednokrotnie zabierał Ją na Śnieżkę, by zasięgnąć opinii. Traktował panią Marię jako swojego pierwszego konsultanta. Kiedy doszło do budowy, Tadeusz Hołdys w każdej jej fazie był mocno zaangażowany w inwestycję i niekiedy odnosiło się wrażenie, że nawet przekracza zakres swoich obowiązków i kompetencji, ale wynikało to z ogromnego identyfikowania się ze wszystkim, co dotyczyło Śnieżki, Obserwatorium oraz inwestycji. Znał wykonawców, podwykonawców, dostawców i hurtowników.

Używając obiegowego określenia, patrzył wykonawcom na ręce, gdyż chciał, by wszystko było wykonywane jak najlepiej. Na Jego oczach miało spełnić się marzenie o supernowoczesnym Obserwatorium. Nawiązał swoje prywatne, przyjacielskie kontakty z pracownikami tego typu placówek na Zachodzie, by jak najlepiej poznać standard urządzeń, jakimi pracują. Oczywiście w budowę zaangażowani byli i Hołdysowie - juniorzy, a jak wspominał przed laty pan Witold, wówczas już znany i ceniony lekarz, miał okazję pracować z młotem pneumatycznym, potem jako dekarz, malarz, hydraulik i pomocnik murarza. W ten sposób Ojciec uczył synów spełniać swoje marzenia (na przykład zakup magnetofonu) za własnoręcznie zarobione pieniądze. Pani Maria patrzyła na te metody przychylnym okiem, uznając je za jedne z lepszych elementów wychowania do pracy, wytrwałości i dyscypliny. Pani Maria nieraz żartowała, że doba Tadeusza powinna mieć 50 godzin. Praca zawodowa, której był oddany bez reszty, nie wyczerpywała Jego ambicji, był bowiem urodzonym społecznikiem. Przez 30 lat prowadził Koło Filatelistów w Karpaczu. Współpracował z PTTK, GOPR-em, WOP-em, MOSiR-em, był członkiem Towarzystwa Przyjaciół Karpacza, a przez jedną kadencję - radnym miejscowej MRN. Należał do ludzi, których zasługi były należycie doceniane. Otrzymał liczne odznaczenia, między innymi Złotą Odznakę „Za zasługi dla Dolnego Śląska”, Medal 30-lecia PRL oraz Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

Był szczęśliwym człowiekiem, spełnionym w swoich pasjach i ambicjach, kochanym, zrozumianym i wspieranym przez najbliższych.
Żył intensywnie, nie marnując czasu, choć nie przeczuwał, że nagle opuści to wszystko raz na zawsze. Kiedy zabrała go tragiczna śmierć i pożegnano Tadeusza Hołdysa w 62. roku życia, miał jeszcze wiele planów i zamiarów. Non omnis moriar. Zostawił swoją optymistyczną filozofię życia synom, a teraz oni przekazują ją własnym dzieciom. Gdyby żył, pokazałby piękno Karkonoszy trzem wnuczkom i trzem wnukom, a po katastrofie opowiedziałby im, jak „lądowały” na Śnieżce „Marsjańskie Talerze”. Zresztą mogą się tego wszystkiego dowiedzieć od rodziców oraz Babci Marii i następnym pokoleniom przekazać sagę rodu Hołdysów.

Nowiny Jeleniogórskie nr 17/09.

Komentarze (1)

To wielka duma mieć takiego dziadka. Niestety, gdy zmarł miałam tylko kilka lat i w ogóle go nie pamiętam. Pasje przyrodnicze i zachwyt nad każda roślinką i zwierzakiem obserwuje u mojej córki, więc widać coś pozostało w genach.