To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Historia powstańca z Lubania

Wacław Sławiński - zdjęcie z czasów powstania

W połowie września 1944 roku Wacław Sławiński leżał ranny w szpitalu polowym gdzieś na ulicy Złotej w Warszawie. Powstanie miało trwać jeszcze dwa tygodnie. On walczył o życie, poważnie ranny w nogi. Po kapitulacji przyszli Niemcy i zabrali wszystkich na dworzec kolejowy. Nikt nie wiedział, gdzie wyruszy transport.

Mimo upływu 70 lat od tamtych wydarzeń, pan Wacław wszystko świetnie pamięta. Także tę noc z 10 na 11 września, gdy powstańcy szli tyralierą licząca około 60 osób, od Złotej przez Marszałkowską na Sienną do Dworca Pocztowego, aby zanieść potrzebne tam zaopatrzenie.  Zaatakowali ich Niemcy. Szeregowy Sławiński, ps. „Suchy” został  ranny granatem w nogi.  Wybuch wrzucił go do leja po bombie, co uratowało go przed śmiercią z rąk Niemców. Po jakimś czasie Niemcy wycofali się i z pomocą rannym przyszły  polskie jednostki.

- Wzięli mnie na jakieś drzwi i zanieśli do szpitala polowego, znajdującego się gdzieś w piwnicach budynku na Złotej. Przyszedł lekarz, pooglądał moje nogi, machnął ręką i poszedł. Na pewno było wielu ciężej rannych. Na drugi dzień rano inny lekarz zajął się mną. Usztywnili mi nogi deskami i drutami i w takim stanie leżałem do kapitulacji. Baliśmy się Niemców, spodziewaliśmy się najgorszego. Ale zaczęli nas wyprowadzać z tej piwnicy. Sanitarkami przewozili nas na dworzec i przenosili do wagonów. Transport liczył ponad tysiąc osób – wspomina 87-letni dziś Wacław Sławiński.

Jedna sytuacja zaskoczyła go bardzo. Gdy Niemcy przenosili rannych ze szpitala polowego, przyszedł jeden oficer, chyba kapitan. Zasalutował i zapytał, czy może mu zrobić zdjęcie. Przecież nie musiał oddawać honorów, nie musiał o nic pytać...
Pociąg  ruszył w nieznanym kierunku. Gdy przejeżdżał przez Poznań, ktoś usłyszał, jak Niemcy rozmawiają o Magdeburgu. W jakimś wagonie jeńcy zaintonowali „Rotę”. Zaraz do śpiewu włączył się cały transport. Niemcy stali, jak osłupiali, nie wiedzieli, co robić.

Nastoletni powstaniec
Ojciec Wacława był wojskowym, wykładał w warszawskiej Szkole Uzbrojenia 21. Pułku Piechoty. W siódmym dniu wojny został ewakuowany z Warszawy. Rodziny oficerów także załadowano do autobusów i ciężarówek i wywieziono na wschód Polski. Przez Zamość i Lwów dotarli do Tarnopola.

17 września ojciec żegna się z rodziną, bo Armia Radziecka napadła na Polskę i idzie na zachód. Ojciec Wacława przedostaje się do Rumunii, a potem na Węgry. Pozostałą w Tarnopolu rodzinę Sławińskich – matkę, Wacława, jego starszą siostrę i dwóch braci,  ostrzegli miejscowi kolejarze. Sławińscy byli na liście osób, które Rosjanie planowali wywieźć na Syberię. Zostawiając cały dobytek uciekli w jakimś towarowym wagonie do Białej Podlaskiej.  Zostali jednak schwytani przez Rosjan, ale udało im się przejść na stronę niemiecką. Szczęśliwie po kilku dniach docierają do Warszawy.

- Wróciliśmy do naszego starego mieszkania. żyło się bardzo ciężko, biednie. Organizacja Pomocy Rodzinom Wojskowym zabrała mnie i rodzeństwo do Konstancina. Tam mieszkaliśmy przez kilka miesięcy i szkoliliśmy się na temat broni. Kilka razy wyjeżdżaliśmy do Puszczy Kampinowskiej na ćwiczenia, które organizowała Armia Krajowa. Niedługo potem zaczęto mówić, że wybuchnie powstanie. Sygnałem do zbiórki miało być wycie syren – opowiada pan Wacław.
 
Gdy w południe, 1 sierpnia, zawyły syreny, 17-letni Wacław, który uczył się i pracował w warsztacie elektrycznym, rzucił robotę i czym prędzej pobiegł na Złotą, do kina “Palladium”. O 17. wybucha powstanie. Drużyny wiedzą, co mają robić. Wacław razem z ponad setką kolegów trafia do jednostki pomocniczej zajmującej się transportem broni, lekarstw, żywności i amunicji. Jednostka podlegała komendzie dzielnicy Warszawa – Śródmieście.  Uczestniczył m.in. w akcji zdobycia budynku PAST-y.

Stalag XI A
Na skraju wsi Altengrabow, w połowie drogi między Magdeburgiem a Poczdamem, jeszcze w czasach I wojny światowej ulokowano wielki obóz. Jesienią 1944 roku było tam kilka tysięcy jeńców różnych narodowości. Szacunki mówią, że do tego stalagu trafiło około 15 procent wszystkich jeńców przywiezionych z Powstania Warszawskiego. Ranny i ledwo poruszający się o kulach Wacław zostaje umieszczony w lazarecie. Jego numer obozowy to 47453.
Były powstaniec wspomina, że z czasem do obozu zaczęły docierać paczki z Czerwonego Krzyża. Były w nich konserwy i inne artykuły żywnościowe. Najgorzej Niemcy traktowali jeńców rosyjskich. Zima z 1944 na 1945 roku była surowa. Odziani w podarte łachmany krasnoarmiejcy umierali przy ogrodzeniach.

W stalagu Wacław Sławiński poznał Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Był on bardzo znany wśród polskich jeńców, kimś w rodzaju „szefa” obozowej oświaty i kultury. Miał poważanie wśród Niemców i większe przywileje niż zwykli jeńcy.

Wyzwolenie i powrót
Do stalagu pierwsi wjechali Amerykanie, choć obóz znajdował się w radzieckiej strefie okupacyjnej. Rosjanie byli chwile później. Spotkali się niemal na środku obozu.

- A przecież w książkach historycznych mowa jest o spotkaniu na linii Łaby. A to nieprawda, bo oni spotkali się w obozie. To było po 1 maja.  Podjechali na środek placu, wyszedł jakiś amerykański oficer, zaraz podszedł rosyjski. Staliśmy tam z pół godziny, bo oni szukali kogoś, kto mógłby być tłumaczem. Niestety, nie znaleźliśmy. W końcu zasalutowali sobie i odjechali. Amerykanie namawiali nas, byśmy pojechali do ich strefy okupacyjnej, mówili, że Rosjanie nas wywiozą na Sybir, albo wymordują. Ale niewielu Polaków chciało jechać z nimi – wspomina pan Wacław.

Razem z grupą kilkudziesięciu polskich jeńców, na zdobytych furmankach ruszyli w stronę Polski. Wiedzieli, że mają omijać Berlin, który stal w płomieniach. Udało im się dotrzeć nad Odrę, do Frankfurtu, ale zatrzymali ich Rosjanie. Wymierzyli w nich karabiny i nie pozwolili dalej jechać. Gałczyński, był w grupie kilku emisariuszy, którzy paktowali z Ruskimi warunki przejazdu. Chyba nikt nie wie, co uzgodnili, ale Rosjanie puścili transport.

W Rzepinie, już po polskiej stronie powracający z niewoli spotkali polskie wojsko. Tu wsiedli do pociągu i tak dotarli do Warszawy. Wacław nie odnalazł swojej rodziny, dom był spalony. Zamieszkał u wujka. Niedługo potem odnalazł rodziną w Rawie Mazowieckiej. Jako były Ak-owiec poszedł też na UB, żeby się ujawnić. Wypytywali o wszystko i puścili.

Ale po chwili podszedł do mnie na ulicy jakiś nieznajomy mężczyzna i ostrzegł, że i tak jestem w niebezpieczeństwie, że i tak po mnie przyjdą. Kazał uciekać. W porozumieniu z mamą wyjechałem do ówczesnej Lignicy, a stamtąd do Węglińca i pieszo dotarłem do Lubania. Było lato 1945 roku.

W zburzonym mieście pozostało wielu przedwojennych mieszkańców. W magistracie, w którym pracowali jeszcze niemieccy urzędnicy, Wacława Sławińskiego zameldowano, jako siódmego polskiego obywatela. Po niespełna 3 miesiącach osiemnastoletni wówczas Wacek poznał miłą dziewczynę, autochtonkę – Urszulę. Nie patrzył, co powiedzą inni i czy w ogóle wypada. Miłość jest ślepa. Pobrali się. Jej rodzice wyjechali do Niemiec po dwóch latach.

W ukryciu
O swoim powstańczym epizodzie pan Wacław przez wiele lat nie wspominał nikomu. Po wojnie nie podejmował żadnej konspiracyjnej działalności, ale do partii też nigdy nie wstąpił. Jeden syn służył w Wojskach Ochrony Pogranicza, drugi poszedł na studia.

- Gdyby ktoś dowiedział się o powstaniu, to na pewno by to mnie i dzieciom nic nie dało, a zaszkodzić mogło. Tym bardziej, że gdy zacząłem pracę w radiowęźle lubańskim w 1952 roku, to byłem pod okiem UB.

Chyba w latach 70. Wacław Sławiński opowiedział o swoich wojennych losach doktorowi Kopćowi z lubańskiego szpitala, także byłemu akowcowi. Ten namówił go, by spróbował uzyskać rentę inwalidy wojennego, żeby nie bał się już, bo nic mu już nie zrobią.

Pan Wacław napisał do urzędu kombatantów, jeździł nawet sam do Warszawy. Ale urząd nie miał dokumentów poświadczających jego udział w powstaniu i późniejszą niewolę w Niemczech. Polski Czerwony Krzyż też nie miał takiej dokumentacji.

Najbardziej zabolało mnie to, że jedna z urzędniczek poradziła mi, bym poszedł do jednej z kawiarni w Warszawie, gdzie zbierają się kombatanci i byli akowcy i poprosił dwóch z nich, by poświadczyli, że walczyłem w powstaniu, a potem byłem w niewoli. I na tej podstawie dadzą mi rentę. Szlag mnie wtedy trafił. Omal nie zginąłem, a ona mi każe kombinować z jakimiś zaświadczeniami. Wróciłem do Lubania i po jakimś czasie napisałem jeszcze do centrali Czerwonego Krzyża do Genewy. Stamtąd przyszła dokładna informacja o pobycie w obozie. Rentę dostałem bez kombinacji.

Na fali eteru
Z Urszulą ma pan Wacław czworo dzieci. Żona zmarła 22 lat temu. Całe swoje życie zawodowe związał z radiem i telewizją. Najpierw praca w radiowęźle lubańskim, potem budowa jednej z pierwszych w Polsce stacji przemiennikowych do odbioru sygnału telewizyjnego ze Ślęży.

Radiowo-telewizyjna stacja nadawcza w Nowej Karczmie to też niemal jego dziecko. Był jej kierownikiem przez wiele lat. Najbardziej utkwił mu w pamięci 13 grudnia 1981 roku. Pod obiekt podjechała czarna wołga. Kilku ludzi po cywilnemu zażądało otwarcia ośrodka i wpuszczenia ich. Kierownik odmówił, bo miał wyraźne instrukcje dyrekcji, by nikogo bez pisemnej zgody nie wpuszczać. Stacja miała cechy obiektu niemal militarnego.

- Ci cywile pewnie byli z SB. Grozili mi nawet, że wyważa bramę, ale nie otworzyliśmy. Odjechali, ale po kilku godzinach przyjechało wojsko. Otoczyli obiekt, przeładowali karabiny. Jedna łączność jaką mieliśmy, to z wrocławską rozgłośnią radiową po wewnętrznej linii. Pytamy ich, co robić. Powiedzieli żeby wpuścić.

Tę przygodę ze stanem wojennym pan Wacław przypłacił zawałem. Dziś, jako emeryt wiedzie spokojne, ale aktywne życie. Telewizja i internet to jego hobby. Powstanie w roku 1990 pierwszej lokalnej telewizji w Lubaniu, nie byłoby bez niego możliwe.

Pan Wacław ubolewa, że młodzież nie interesuje się już dziś historią. Tym bardziej ucieszył się, gdy zaprosili go na spotkanie do szkoły gimnazjaliści z Lubania. Chciałby pojechać kiedyś do Altengrabow. Na monitorze komputera pokazuje zdjęcia satelitarne byłego obozu. Kilka lat temu kupił w kiosku broszurę z cyklu „Gazety wojenne”. To gazety dołączone były na kasecie VHS kroniki z Powstania Warszawskiego. Na jednej ze scen widać powstańca wynoszącego z budynku jakiś worek na ramieniu:
- To ja. Po zdobyciu niemieckiego magazynu wynosiłem mąkę, z której piekliśmy dla powstańców chleb – pokazuje tę niezwykłą pamiątkę pan Wacław.

Archiwalne zdjęcie z filmu z okresu powstania, na którym rozpoznał się W. Sławiński

Komentarze (12)

To jest dla mnie niepojęte i niesamowicie smutne, że gimbazjaliści uczą się jak obsługiwać ajfony, komputerki, śpiewają niemieckie piosenki żeby zaliczyć przedmiot na dopuszczający, na historii uczą się o cesarstwie rzymskim a nic nie wiedzą na temat naszej historii.

Nie kształci się w młodych ducha patriotyzmu, czczenia takich ofiar jak te, przywiązania do barw narodowych, tradycji, symboli, tożsamości.

Dzisiaj tylko swag yolo seks i ćpanie po kątach o paleniu zwykłych papierosów nawet nie wspomnę bo jarają chyba w gimnazjach wszyscy, to takie "fajne".

Gdzieś popełniony jest straszliwy błąd jeśli chodzi o te programy nauczania i polityke rządzących odnośnie takich tradycji.

Bycie Patriotą jest dziś nie na rękę, nie jest trendy, nie jest poprawne politycznie i kreowane jest na mowę nienawiści.
Lansowane są homo poglądy i postawy życiowe które za nic mają historię, krew i nadzieje tych którzy oddawali własne życie za to by teraz nastoletnie kiepy mogły sie ajfonikami w szkole na lekcji bawić.

To nie jest historia a'la dinozaury czy cesarstwo Rzymskie. TO BYŁO 70 LAT TEMU ! Jesteśmy ostatnim pokoleniem które może słuchać o tamych wydarzeniach od ich uczestników ! Nasze dzieci czerpać wiedze będą z propagandowych lewackich telewizji typu tvn, gazet typu wyborcza i zakłamanych zmanipulowanych programów nauczania które pomijają najważniejsze fakty.

Wszystko w imię "równości i wolności". Tfu. Eurosocjalizm.

Dziękuję Panie Wacławie.

To byli wspaniali ludzie, bo walczyli o wolną Polskę.

Smutne, że politycy z Lubania zapomnieli o bohaterze, który mieszka w Lubaniu.
Przykładowo taki Janusz Dziaczko (szef Unii Pracy w Lubaniu) nie oddał poległym bohaterom hołdu.
Zapomniał o tym.

Za dużo wymagacie od Janusza Dziaczki, szefa Unii Pracy w Lubaniu.

Janusz Dziaczko nie zna przecież pojęć: bohater, patriota, wolność.

Piękna historia, dobry tekst, mądre komentarze... szacunek dla wszystkich!

AnonimTroll jak zwykle wypisuje same banialuki i komunały... Tylko żeby coś napisać. Żałosny, nudzący się całymi dniami spamerek...

Pokłon dla pana Wacława. Moje pokolenie w szkole uczyło się nie tej historii, dzięki Panu poznajemy ją od nowa. Dziękuję Panu. Bohaterowie tamtych czasów... nie zapomnę Was. Ku Chwale Ojczyzny.

Weźcie skończcie z tymi poklonami i ta cala otoczka...Nadmuchany temat,okazuje sie,ze Polska jest krajem gdzie świętuje sie klęskę i porażkę...Poczytajcie troszke na temat historii,genezy powstania, a nie robicie bohaterów z ludzi,którzy pozwalali brać dzieciom karabin do ręki i isc na pewna śmierć...Nie maja z tego powodu wyrzutów sumienia...Bohaterowie co z trzema nabojami i granatem chcieli swiat zwojować...No,ale skoro uwazacie tych ludzi za bohaterow to juz wasz problem...To prosze odpowiedzcie przez czyja ulanska fantazje zrownano warszawe z ziemia,a pozniej caly narod musial ja odbudowac...Troszke niezrozumiale jest uzywania slows patriotyzm w tej sytuacji...

Moim zdaniem zdecydowanie należy pamiętać i oddawać Hołd, bo to tym ludziom się należy, jednak powstanie nie miało sensu, dla mnie no cóż było trochę g****e.
https://www.youtube.com/watch?v=TI7NK1N7Byg&feature=share

Jak już o genezie Powstania mówisz, to sam doczytaj jaki miało cel. Powstańcy mieli zdobyć kilka dzielnic, a cała operacja miała trwać 3 dni. Następnie wojska polskie i radzieckie miały wkroczyć i pogonić kota Niemcom. Rosjanie się na to wypięli i czekali, aż Niemcy się z powstańcami uporają, a następnie pozwolili zniszczyć miasto. Jeszcze przed wybuchem namawiali ulotkami Polaków do powstania... Nikt się nie spodziewał takiego efektu końcowego, bo w tych ludziach była wiara w wyzwolenie i liczyli na jego powodzenie.
Niestety sprawy przybrały inny obrót.
Dobrze jest to osądzać teraz, z perspektywy fotela i monitora. W dzisiejszym społeczeństwie niewielu ludzi miałoby odwagę do takich czynów.

Bywam w Lubaniu...moze kiedys mijalem sie z Powstancem na ulicy...szkoda ze nie wiedzialem.... Chwala Bohaterowi !!