To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Ewelina Staszulonek rozmawia z sankami

Ewelina Staszulonek rozmawia z sankami

Saneczkarstwo to bardzo ekstremalny sportu dla wyjątkowych ludzi, którzy kochają to, co robią. Na lodowych torach o sukcesie lub porażce decydują ułamki sekund.

Pozycja Eweliny Staszulonek jako królowej polskich sanek jest niepodważalna. Uprawia sport, którego w kraju normalnie trenować się nie da. Bo nie ma sztucznego toru. W Polsce może robić tylko trening ogólnorozwojowy, specjalistyczny wyłącznie za granicą. W Polskim Związku Sportów Saneczkowych jest zarejestrowana jako zawodnik...amator.

- Zakochałam się w sankach – zapewnia Ewelina. - To była moja pierwsza miłość i tak jest do dzisiaj. Powtarzam sobie: Kiedy chcesz coś osiągnąć za wszelką cenę, zawsze dopniesz swego. Bez względu na przeciwności losu.

Ruskie pierogi babci

Skończyła 25 lat. Pochodzi z Jarosławia koło Przemyśla. Latem 1986 roku przyjechała w góry Izerskie. W Świeradowie Zdroju spędziła beztroskie dzieciństwo. W podstawówce grała w piłkę ręczną, piłki kopanej nie lubi. Pasjonowały ją sporty zimowe, zwłaszcza narciarstwo zjazdowe. Została mistrzynią sanek. Niedoścignionym wzorem jest dla Eweliny niemiecka multimedalistka Silke Kraushaar. Ostatnio rozmawiały w Altenbergu. Woli lodowy tor w Koenigssee. Jego konfigurację i takie piękne widoki. Niemcy? Dla Eweliny to ludzie bardzo sympatyczni, otwarci i mili dla Polaków. Wbrew głupim stereotypom.

- Jakie są moje pozasportowe sekrety? - zastanawia się saneczkarka z jeleniogórskiego klubu Karkonosze – Sporty Zimowe. - Lubię piękny i romantyczny film „Titanic” i szybkie auto audi A3. Sama jeżdżę ostrożnie. Słucham polskiej muzyki, bo w niej ważne są dla mnie słowa. Kulinaria? Ruskie pierogi babci spod Rzeszowa i rosół gotowany przez dziadka. Mniam! W dyskotekach nie bywam, wolę puby.

Najszybsza rynna świata

Kanadyjczycy przesadzili. Zabrało im wyobraźni. Dopiero po śmiertelnym wypadku dodatkowo zabezpieczyli miejsce, w którym doszło do tragedii. Podwyższyli bandy i materacami obili betonowe słupy konstrukcji zadaszenia. Postawili czterometrową ścianę z desek. Zapowiadali, że prędkości tylko minimalnie będą przekraczały 130 km/godz. Saneczkarze jeździli dużo szybciej, rekord Felixa Locha wynosił 154 km/godz. To konsekwencja błędu w obliczeniach konstruktorów. Olimpijski tor o łącznej długości 1374 metrów reklamowano jako „żywiołowy, agresywny i nieokiełzany”, nie dla osób o słabym sercu. Tu nie ma zakrętów typu „Kreisel”, czyli „agrafek” spowalniających zjazd.

- Gdy kilka godzin po saneczkarskiej tragedii na stadionie BVC Place uroczyście otwarto igrzyska, smutek górował nad radością – wspomina saneczkarka. - Prezydent MKOl Jacgues Rogge powiedział słynne zdanie „The Games must go on” (Igrzyska muszą mimo wszystko się toczyć). Miał rację.

- Większość dyscyplin w ekstremalnej olimpijskiej formie jest niebezpieczna dla życia i zdrowia – ocenia Ewelina Staszulonek. - Mogłam być na miejscu Gruzina. Jego wypadek obejrzałam dopiero po powrocie, w Polsce. Sport wyczynowy jest grą błędów. Mamy prawo popełniać błędy na treningu i zawodach, ale nie mogą one kończyć się śmiercią. W saneczkarstwie są złamania, stłuczenia, oparzenia od lodu. Najczęściej zdarzają się klasyczne „żółwie”. To wywrotka na plecy. Bagatelizujemy je. Kocham sanki, ale nie chciałabym na nich zginąć.

„Ferrarki” i „niulki”

Po wypadku w Cesanie zapytała, co z jej sankami, czy je połamała. Dzisiaj Ewelina Staszulonek ściga się na tych samych sankach. Zmieniło się to, że ma na nich anioła namalowanego przez kolegę Przemka spod Warszawy i świętą figurkę od mamy. Postanowiła, że anioł będzie z nią na torze już zawsze. Po pierwszym udanym starcie po wypadku jeden z dziennikarzy napisał „Jechała sankami jak na skrzydłach anioła”. Po Cesanie rodzice powiedzieli, żeby uważała i że Bóg ma ją w swojej opiece.

- Moje sanki traktuję wyjątkowo, rozmawiam z nimi – zapewnia Eqwelina. - Moje sanki to istotka, która jeździ pode mną. Nie mogę mocno sterować, bo ją boli. Staram się być czuła i delikatna. Żeby dobrze jechały mówię im „Moje niulki”. Jestem z nich dumna. Po dobrym ślizgu mówię: „Dzięki niulki kochane”. Na początku na sanki mówiłam „małe ferrarki”, bo jak je dostałam były pomalowane w kolorze ferrari rot.

Całość w Nowinach Jeleniogórskich nr.10