Spór dotyczy dwunastu mieszkań komunalnych, wybudowanych przez gminą w 1997 roku w Mysłakowicach. Dwa budynki postawione w szybkiej i lekkiej technologii pozwoliły na przekwaterowanie rodzin, którym powódź tysiąclecia zniszczyła dotychczasowe lokum.
Dwa lata temu rada gminy przyjęła uchwałę o zasadach sprzedaży lokali mieszkalnych, w której znalazł się zapis o możliwości skorzystania nawet z 99-procentowej ulgi przy wykupie mieszkań, jeśli zapłata zostanie dokonana jednorazowo i wszyscy lokatorzy danego budynku na to się zdecydują.
Znalazł się jednak też zapis, że te warunki nie dotyczą lokali wybudowanych po roku 1997 w ramach akcji poszkodowanym w czasie powodzi. Tu ulga może wynieść zaledwie 70 procent ceny.
- Nasze budynki nie powstały po 1997 roku, tylko właśnie w tym roku. Myśmy tu zamieszkali już od listopada. I odkąd minął okres gwarancyjny, to gmina nic nam nie chce tu robić. Sterta podań leży w urzędzie i nic – mówi Dorota Feist.
Mieszka z pięciorgiem dzieci na 64 metrach kwadratowych. W największym pokoju stoi kominek. Musieli zainstalować go sobie sami, łącznie z budową komina. Podobnie, jak troje innych lokatorów.
- Tu wszędzie było ogrzewanie elektryczne. Rachunki za prąd były ogromne, a w chałupie było zimno. Zresztą okna i drzwi są nieszczelne – dodaje D. Feist. Pokazuje sufit w jednym z pokojów – spore zacieki, a szpara w drzwiach wejściowych ma ze dwa centymetry.
Eugeniusz Folte, sąsiad z drugiego budynku dodaje, że domy, w których mieszkają, pod względem jakości wykonawstwa i standardu, powinny być traktowane, jak lokale socjalne. I choćby dlatego lokatorzy powinni móc je kupić za jeden procent.
- Za ten jeden, czy nawet 5 procent byśmy kupili te mieszkania. Tym bardziej, że i tak płacimy ponad 300 złotych czynszu. A o oświetlenie, czy drogę nie można się doprosić. Ale 30 procent to dla nas za dużo – dodaje.
Tymczasem wójt Mysłakowic, Zdzisław Pietrowski twierdzi, że w uchwale o sprzedaży mieszkań, najprawdopodobniej przy przepisywaniu tekstu, wkradła się pomyłka i dlatego przy opisie mieszkań „popowodziowych” znalazło się sformułowanie „wybudowanych po 1997 roku”.
- Zresztą te budynki, są dalej dokładnie określone – nazwą ulicy i numerami. Więc dokładnie wiadomo, o które nieruchomości chodzi. Ale jeśli mieszkańcy uważają, że uchwała narusza ich interesy, jeśli czują się poszkodowani, to jedyną drogą rozstrzygnięcia tego sporu jest sąd – dodaje Z. Pietrowski.
Na zarzuty, że „popowodziowe” mieszkania są wykonane w niskim standardzie, wójt odpowiada, że znalazło to swoje odzwierciedlenie w wycenie lokali. Mieszkanie Doroty Feist wraz z udziałem w gruncie, już z zastosowaniem 70-procentowej ulgi, ma kosztować 28 tysięcy złotych.
Mieszkańcy domów przekonują, że tłumaczenie gminy o pomyłce w uchwale jest nie do przyjęcia, bo zapisu całego paragrafu nie można dzielić, ani odczytywać w sposób wybiórczy.
„Czy również, powołując się na omyłkę, gmina broniłaby swojego stanowiska, gdyby rzekoma omyłka w treści zapisu uchwały dotyczyła np. numeru budynku i wskazywałaby budynek nr 10 przy ulicy Zielonej, którego nie ma? (…) Za błędy legislacyjne rady gminy i wynikające z nich negatywne skutki nie mogą odpowiedzialności ponosić jej mieszkańcy” - przekonują lokatorzy w sądowym pozwie.
Komentarze (3)
i mają racje gmina dała kase nie więc wara d...y z urzędu
:D
Nie dość że dostali mieszkania za darmo to jeszcze narzekają że miasto chce im je sprzedać za 30% ceny rynkowej. Jakby zobaczyli w jakich warunkach niektórzy ludzie muszą mieszkać w mieszkaniach socjalnych bez jakiejkolwiek możliwości zakupu z bonifikatą 70% to by zmienili szybko zdanie. Zachłanność ludzka nie zna granic.