To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Żegnały go tłumy ludzi

Żegnały go tłumy ludzi

Nieraz zastanawiam się, czytając wspomnienia, jakim kryterium doboru do cyklu o tych, którzy odeszli, kierują się autorzy. Naturalnie zasługi, medale, dorobek życia. Dodałabym jeszcze jedno kryterium - ilość osób, które żegnają zmarłego. Byłam na nadzwyczaj skromnej pożegnalnej uroczystości, kiedy nad mogiłą zmarłego pochyliło się w niewesołej zadumie kilka głów. Na pogrzebie Józefa Ruska, nauczyciela Lubawki, były tłumy, które wypełniły miejscowy kościół i cmentarz. Kim był człowiek, którego żegnano z takim żalem i szacunkiem?

Urodził się w Rudniku, w Stalowej Woli ukończył Technikum Mechaniczne, a potem Studium Nauczycielskie w Rzeszowie. To była złożona osobowość. Miał umysł ścisły i humanistyczne oraz artystyczne zainteresowania. Pierwszą pracę podjął jako wychowawca w Zakładzie Poprawczym w Łańcucie. Młodzież go polubiła, bo potrafił skutecznie nawiązać kontakt z trudnymi wychowankami i poradzić sobie z nimi w najbardziej trudnych okolicznościach. Po kilku latach przeniósł się do Kamiennej Góry, gdzie pracował w miejscowych szkołach ponadpodstawowych, nawet wówczas, kiedy zamieszkał w Lubawce, gdzie otrzymał przydział na jeden pokój, co w ówczesnym czasie należy uznać za swego rodzaju wyraz uznania władz, które przydzielały mieszkania osobom, uznanym za szczególnie niezbędne dla danej miejscowości. W Lubawce pełen zapału nauczyciel „zakotwiczył się” na wszystkie lata swojego życia, ucząc w miejscowej szkole fizyki i chemii.

W roku 1969 poślubił Marię Wojtaszuk, ekonomistkę z zawodu, pracującą w GAMBICIE, gdzie i On sam na krótko znalazł zatrudnienie. Nauczycielskie powołanie było jednak silniejsze i pozostał mu już wierny przez całe zawodowe życie. Nie wypełniała go jedynie praca w szkole. Pięknie śpiewał, więc należał do chóru w miejscowym Domu Kultury, a także w lubawskiej parafii. Cały zespół niejednokrotnie wyjeżdżał na konkursy i rozmaite imprezy, co dawało rozśpiewanej grupie wiele radości i satysfakcji, zwłaszcza kiedy wracała z nagrodami i wyróżnieniami. Razu pewnego w trakcie jednej z wyjazdowych imprez Józef Rusek, zawsze szczupły, przystojny, otrzymał nagrodę za kostium. A pojawił się wówczas na estradzie we fraku, muszce i stosownym nakryciu głowy. Lubił film, dobre aktorstwo, dobrą literaturę, a zwłaszcza pozycje poświęcone regionowi, którego historia interesowała go szczególnie. Drugą Jego pasją było wędkowanie. Spędzał godziny nad Bukówką, łowiąc z powodzeniem płotki i leszcze. Połowy bywały niekiedy tak obfite, że pamiętam, jak kiedyś, gdy gościliśmy u Państwa Rusków, zostaliśmy hojnie obdzieleni rybami. Oczywiście nie kłusował, bo należał do Związku Wędkarskiego, był w Zarządzie miejscowego Koła tej organizacji, uczestniczył w organizowanych przez nie imprezach.

Ze względu na urok osobisty, życzliwość wobec ludzi, poczucie humoru, radość życia, był powszechnie lubiany i nic dziwnego, że został wybrany do rady miejskiej. Znał i kochał swoje przygraniczne miasteczko i żył jego problemami. Władze i mieszkańcy doceniali jego aktywność, nic dziwnego więc, że zdobywał nagrody i odznaczenia resortowe, państwowe, samorządowe i regionalne. Kiedy nagle doznał udaru i po kilku miesiącach odszedł na zawsze, wielu mieszkańców uświadomiło sobie, że zabrakło kogoś ważnego, po którym została trudna do wypełnienia pustka. I jak każdy człowiek - miał swoje słabości, a mimo to setki osób na pogrzebie manifestowało, że ważniejsza od nich była Jego dobroć, mądrość i to, co miał innym ludziom do zaoferowania we współpracy i przyjaźni.

Nowiny Jeleniogórskie nr 29/2008, 15 VII 2008r.