To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Przeznaczenie zamieniło ich miejscami

 Przeznaczenie zamieniło ich miejscami

Beata oszukała przeznaczenie. Nie miała takiego zamiaru, ale kolega akurat tego wieczoru zajął w autobusie miejsce, na którym ona zwykle siadała. Obok kolegi siedziała Iwona, Beaty sąsiadka i koleżanka z pracy. Za pięć dni minie miesiąc od jej śmierci.

Halina zwykle siadała przy oknie. Ale tego wieczoru Małgosia weszła pierwsza do autobusu i zajęła jej miejsce. Zanim autobus ruszył przesiadły się. To Małgosia powiadomiła męża Halinki, że ta nie żyje.

Druga zmiana w Dräxlmaier skończyła pracę o 22. Autobus już czekał przed zakładem. Firma zapewniła transport pracownikom, którzy dojeżdżali, m.in. z powiatu kamiennogórskiego. Płaciła połowę kosztów.

- Zwykle siadałam z Iwoną po lewej stronie zaraz za kierowcą. Ale tego dnia kolega, który zamienił się na zmiany i pracował z nami, szybciej wsiadł do autobusu i zajął te miejsca. Ja poszłam na sam tył. Pamiętam straszny huk i krzyk, potem nie wiedziałam, co się dzieje. Nie wiem, czy jacyś ludzie, czy strażacy zaczęli nas wyciągać z autobusu. Ja tam stałam na chodniku i patrzyłam na ten wrak i ciągle nie dochodziło do mnie, co się stało – opowiada Beata Prajzerdanc, jedna z poszkodowanych w wypadku mikrobusa na jeleniogórskim Zabobrzu, który zderzył się z samochodem dostawczym wieczorem, 25 marca, na Alei Jana Pawła II.

Gdy Iwonę Wojciechowską pogotowie zabrało do szpitala, Beata zaraz zadzwoniła do jej męża. Marian Wojciechowski pojechał prosto do szpitala. Z Antonówki pod Kamienną Górą jechali kilkadziesiąt minut.

- Lekarze powiedzieli, że nie było dla niej ratunku... Co tu więcej powiedzieć? Stało się i już, jakoś dalej żyć trzeba – Marian Wojciechowski wrócił dziś z policji i z prokuratury. Pouczyli go, że może wystąpić w procesie karnym sprawcy wypadku, jako oskarżyciel posiłkowy, może też złożyć powództwo adhezyjne. - Nie mam w sobie chęci zemsty, to nic nie zmieni. Ale mógłby chociaż zadzwonić i przeprosić.

- Myślę o tym od dawna. Ale nie mam odwagi, tak bardzo się boję. Co powiem tym ludziom? Przepraszam? Boję się ich reakcji... Boże, dlaczego właśnie ja? - Albert płacze, co chwilę. - Miałem krew tych kobiet na rękach, gdy pomagałem im wyjść z autobusu. Nigdy nie zapomnę tego widoku.

Rozmawiamy w kancelarii jego obrońcy, mec. Sławomira Papierzańskiego. Takiego stanu psychicznego, takich emocji nie da się udawać. Albert mówi, że poza świadomością śmierci tych dwóch kobiet najgorsze jest to, że niektórzy znajomi patrzą na niego, jak na mordercę.

Całość czytaj jutro, w najnowszych "NJ".

CZYTAJ TEŻ: Tragedia na Zabobrzu - wypadek małego autobusu