O sytuacji poinformował nas turysta z Warszawy, który przyjechał na kilka dni, aby cieszyć się rowerowymi wyprawami po Izerach. - Małego jelonka spotkałem na drodze niedaleko za Polaną Jakuszycką w stronę Orlego. Był zagubiony, to wychodził na drogę, to kładł się obok na trawie. Wszyscy go głaskali, robili zdjęcia i szli sobie dalej. Jelonek lizał dłonie pieszczących go ludzi, kąsał lekko, widać, że szukał mamy i mleka – opowiada. Wraz z innym spacerowiczem postanowili pomóc zwierzęciu. - Wydzwanialiśmy na policję, do weterynarza, do leśnictwa, ale żadna instytucja nie była zainteresowana interwencją – mówi. Na miejscu pojawił się nawet pracownik Lasów Państwowych, ale jego udział ograniczył się do poinformowania przejętych sytuacją turystów, że nie należy dotykać cielaczka, bo potem zostanie odrzucony przez matkę i zginie z głodu albo jako ofiara jakiegoś drapieżnika. W ocenie turystów, którzy przejęli się małym jelonkiem, taki powód odrzucenia z pewnością już nastąpił i zwierzę było skazane na śmierć. - W tej sytuacji należało coś zrobić, ale żadne instytucje pomóc nie chciały – ocenił mężczyzna.
Ostatecznie turysta z okolicznej miejscowości pojechał do domu po posłanie, kołdrę, zapakował małego jelonka do samochodu i zawiózł do weterynarza. Stąd trafił do azylu, gospodarstwa, gdzie jest karmiony i dochodzi do siebie (dwa zdjęcia z galerii pokazują jelonka w nowym miejscu). Turysta z Warszawy i inna pani, która poznała sytuację zadeklarowali pomoc finansową gospodarzom, którzy przyjęli maleństwo.
Jerzy Majdan, nadleśniczy z nadleśnictwa Szklarska Poręba, przyznaje, że na jego biurko wpłynęła notatka w tej sprawie. - Sprawa została rozwiązana, więc nie zagłębiałem się w nią. Zasadniczo w podobnych sytuacjach nie powinno się nic robić. W 90 proc. takich przypadków matka jest w pobliżu i ze strachu przed ludźmi ukrywa się i czeka. Ludzie , sądzą, że zwierzę jest porzucone bądź matka zginęła i w przypływie współczucia próbują pomóc, a w rzeczywistości robią krzywdę - mówi nadleśniczy. W maju na świat przychodzi szczególnie dużo saren i jeleni. Małe można znaleźć gdzieś w trawie, na polu, w krzakach. Ludzie znajdują takie maleństwa i zabierają je, bo wydaje się im, że są porzucone i skazane na śmierć. Mylą się bardzo. Male nie są opuszczone, a jedynie spłoszona matka chowa się gdzieś w pobliżu. - Ci co „ratują” takie zwierzęta robią im bardzo dużą krzywdę. Pozbawiają je możliwości życia w ich naturalnym środowisku – podkreśla Jerzy Majdan. Małe jelonki i sarenki nie mają potem szans na powrót do życia na wolności, najlepszego, jakie mogą mieć.
Komentarze (15)
Co się będzie leśniczy martwił i tak trafi pod lufę.
Zmarnowali życie jelonkowi dla kilku wspólnych fotografii.
Zrobili najgłupszą rzecz jaką można zrobić. Za moim płotem w zbożu ocieliła się sarna. Codziennie obserwują jak się ona zachowuje. Cielak leży ukryty, a ona pasie się dużo dalej. Czasami podchodzi do niego i go karmi. Nawet jak się spotka takie małe sarniątko to nie wolno go dotykać ,żeby nie nabrało innych zapachów. Sarna da sobie radę bez naszej pomocy.
A tyle się mówi w mediach, "internetach" itp. uczą tego nawet w szkołach, żeby pod żadnym pozorem nie dotykać takiego młodego jelenia, sarny, zająca czy jakiegokolwiek innego dzikiego zwierzęcia, a deb.le i tak wiedzą swoje i robią po swojemu. Masakra jacy ludzie są oporni na wiedzę.
Tak się Warszawka bawi w górach, ta tępa dzida w pomarańczowej bluzie pewnie fotkę z uratowanym jelonkiem już od dawna ma na pejsbuku. Ale czemu tu się dziwić, mazowieckie to stolica disco polo.
Zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości. Debile z Warszawki nie potrafią się zachować w górach...
debile
Jelonek tuli się do ludzi warszawskich, bo jeszcze nie wie jakie to bydło i ****stwo. Sam zostałem wyrzucony z warszawskiego samochodu, gdyby nie miejscowa sunia Sabcia to zginałbym marnie.
Raczej obłąkany warszawiak w Jakuszycach.
Fatalnie się stało, że ludzie głaskali i dotykali tego nieszczęsnego jelonka... teraz matka zapewne go odrzuci, czując obcy zapach człowieka. Podobnie z małym zajączkiem - pozornie zagubionym w trawie, gdzie jest bezpieczny, bo nie emituje żadnego zapachu - jeśli się ktoś nim "zaopiekuje", to już matka go porzuci na pastwę drapieżników! Nigdy nie dotykać dzikich (małych) zwierząt w ich naturalnym środowisku!
W Jakuszycach zabłąkani to mogą być tylko ludzie, na pewno nie jelonek albo inna sarna.
A można było zwyczajnie się odczepić od dzikiego zwierzaka, popatrzeć, nawet cyknąć fotkę z daleko i pójśc sobie, jak normalny człowiek. Nawet jakby cielak był odrzucony, zagubiony i głodny, trudno, niech sobie go zje jakiś drapieżnik, tak działa natura. Słabsze giną, silne przeżywają. Ja wiem, że to się nie mieści w głowach różnych tam słodkopierdzących, ale tak jest czy się ktoś na to godzi czy nie. (tak przy okazji: jelonek to taki chrząszcz, albo muzyk).
Ten durny babsztyl w pomarańczowych łachach... chodziło tylko żeby sobie strzelić selfika z małym jelonkiem... co za frajerstwo teraz po lasach się szlaja...
Jelonek niestety zdechł. Gratulacje dla debili co zapragnęli sobie robić z nim selfie.
STARE