
Na 15 lat więzienia skazał wczoraj Sąd Okręgowy Zbigniewa E. oskarżonego o dokonanie zabójstwa na dworcu kolejowym. Prokurator i oskarżyciel posiłkowy chcieli znacznie wyższej kary.
Do zdarzenia doszło w maju przed dworcem kolejowym. Zbigniew E. po krótkiej sprzeczce wbił Sebastianowi B. nóż w szyję, po czym uciekł. Cios okazał się śmiertelny. Sprawca został zatrzymany jeszcze tego samego dnia.
Za zabójstwo groziło mu nawet dożywocie. Takiej kary domagała się zresztą matka zamordowanego 22-latka, która w procesie występowała jako oskarżyciel posiłkowy. Prokurator żądał kary 25 lat więzienia.
- Sąd wziął pod uwagę opinię biegłych, z której wynika, że sprawca w momencie popełnienia czynu miał z znacznym stopniu ograniczoną poczytalność – mówi sędzia Andrzej Wieja, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Jeleniej Górze. - Stąd nadzwyczajne złagodzenie kary do 15 lat więzienia.
Innych okoliczności łagodzących dla Zbigniewa E. sąd nie znalazł. Przeciwnie, oskarżony ma nie najlepszą opinię w środowisku, jest wybuchowy, w przeszłości był już karany m.in. za znęcanie się nad członkami rodziny.
Wyrok nie jest prawomocny.
Przeczytaj także: Zabójstwo na przystanku. Sprawca zatrzymany
oraz "Celowałem nożem w kaptur, nie w szyję"
Poniżej artykuł z sierpnowego wydania "Nowin Jeleniogórskich":
Śmierć przez przypadek
Aż trudno uwierzyć, jakie drobiazgi zdecydowały o tym, że bezdomny Sebastian z Jeleniej Góry stracił życie. Gdyby jego konkubina nie poprosiła o papierosa, gdyby mężczyzna, którego w ogóle nie znał, wyszedł trochę szybciej z baru... Jedno jest pewne: znalazł się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie.
- Miałem wtedy agresję, jak Chopin po nieudanym występie – tak oprawca Zbigniew E. tłumaczył na policji przyczyny zajścia na dworcu PKP w Jeleniej Górze. Zadał Sebastianowi B. jeden cios nożem. Wystarczyło, by go zabić.
Wszystko przez olbrzymi zbieg niekorzystnych dla ofiary okoliczności. Jest 2 maja, dzień zbrodni. Rano Zbigniew E. idzie na targowisko Flora. Tam kupuje nóż. - Typowy nóż mordercy – zeznał później na policji. E. jest znany policji, w przeszłości był karany za rozboje. Ci, którzy go znają, mówią, że jest niezrównoważony psychicznie. Ludzie opowiadają różne rzeczy: kiedyś podobno wszedł do jednego z butików w centrum miasta i kazał wszystkim wyjść, bo jak nie, to ich pozabija. - Zrobię porządek z tą czarną suką – tak miał powiedzieć o jednej z pracownic baru w Jeleniej Górze. Nikt jednak nie składał oficjalnego zgłoszenia, ludzie bali się go, nie chcieli mieć z nim nic wspólnego.
Zbigniew E. uzbrojony w nóż popołudniu udaje się do lokalu w pobliżu dworca kolejowego. Tam też dosyć dobrze go znają z wcześniejszych ekscesów. Tego dnia E. postanowił „wyprostować” jednego z pracowników lokalu. Nie chodzi wcale o Sebastiana, nawet się nie znają. Kilka miesięcy temu Zbigniew E. nocował w tym lokalu. Między nim a jednym z pracowników doszło do spięcia. „Ten mały” - jak go potem nazywał - poklepał go wówczas po klatce piersiowej. - Nie jesteś takim kozakiem, za jakiego siebie uważasz – powiedział mu wtedy. To go dotknęło. Zbigniew E. przyszedł pokazać, że jednak jest kozakiem. Ale nóż – jak zeznał - miał mu służyć tylko do obrony.
Wchodzi do lokalu, spotyka „tego małego”. Samo spotkanie wywołuje w nim agresję. „Mały” znowu go upomina, żeby nie awanturował się przy gościach, żeby wyszedł. Umawiają się na zewnątrz. Jest biały dzień, po godzinie 14. Zbigniew E. wychodzi pierwszy i czeka na przystanku autobusowym przed dworcem, pośród kilkunastu innych pasażerów. Milczy, ale w środku aż kipi ze złości. „Ten mały” jednak nie wychodzi. Podchodzi do niego za to dwudziestokilkuletnia Agnieszka S. Razem z ukochanym, Sebastianem B., są bezdomnymi, mieszkają na ogródkach działkowych. Często można ich spotkać w pobliżu dworca. Żyją z tego, co im ludzie dadzą. To w barze dostaną trochę jedzenia, to od kogoś wyżebrzą parę złotych. Sebastian B. pracował dorywczo na budowach. Niedawno spadł z dachu i bolała go noga. Chodził o kulach. Tego dnia razem od rana na ławeczce pili nalewki.
Agnieszka podeszła do Zbigniewa E. i poprosiła o papierosa. - Spierdalaj – usłyszała w odpowiedzi. Po chwili nie dała za wygraną: podeszła bardzo blisko i znowu zapytała o papierosa. - Idź w pizdu bo cię poskładam – grozi Zbigniew. „Małego” dalej nie ma. Jest za to Sebastian B. Rozgniewało go, jak E. odnosi się do jego ukochanej. - Gdybym nie chodził o kulach, dostałbyś wpierdol – powiedział Zbigniewowi E.
To była ta kropla. Zbigniew wyjął nóż i ugodził nim Sebastiana. Trysnęła krew, ludzie stali osłupieni. Zbigniew jakby nigdy nic bierze torby, które ma przy sobie, i spokojnie odchodzi w kierunku ul. Kochanowskiego. Dopiero, kiedy jest już po drugiej stronie ulicy, przy schodkach, pojawia się „ten mały”. Wyszedł w baru trochę później, bocznym wyjściem. A Sebastian kona na oczach ludzi. Agnieszka S. zaczyna krzyczeć, żeby ktoś zadzwonił na pogotowie. Wokół przerażająca cisza, nikt nie reaguje. Dopiero po chwili wraca przytomność, robi się popłoch, dzwonią pracownicy baru, kierowca autobusu - „czternastki”, która akurat podjeżdża na przystanek. Na pomoc za późno, mężczyzna wykrwawia się w kilka minut. Lekarz pogotowia stwierdza zgon.
Zbigniew E. po drodze wyrzuca nóż do kosza na śmieci w Żabce. Potem zamawia taksówkę i każe zawieźć się do domu, na drugi koniec miasta. Po drodze odwiedza jeszcze ze dwa lokale. Przed domem zatrzymuje go policja.
56-letni E. nie przyznał się do zabójstwa. Owszem, potwierdził, że był na dworcu, że umówił się z „tym małym”, że doszło do spięcia z Agnieszką S. a potem z Sebastianem B. Podczas oficjalnego przesłuchania zeznał, że tylko przyłożył mu nóż do szyi i chciał „go odprowadzić”. Ten jednak gwałtownie odwrócił się i trysnęła krew.
Co innego uznali biegli, którzy badali sprawę. Potwierdzili oni, że cios był zadany z dużą siłą, przecięta została aorta oraz tchawica. Uznali, że gdyby nawet Sebastian B. przypadkowo nadział się na nóż, doszłoby jedynie do przecięcia skóry i z pewnością by przeżył.
Agnieszka S. zeznała, że zauważyła tylko, jak E. zamachnął się i uderzył Sebastiana w okolice szyi. Potem polała się krew. Widziała to dobrze, bo stała dwa metry dalej.
Zbigniewa E. pogrążają policjanci, którzy go zatrzymywali. Mówili, że E. nie był zaskoczony, wiedział, za co go zatrzymują. - Sprzedałem kosę temu kulawemu – mówił im bez skruchy. Opowiadał, jak łatwo „kosa” weszła w szyję na wysokości kaptura i że krew zaczęła „sikać”. Sam przyznał się, gdzie wyrzucił nóż, pojechał tam z policjantami i razem odnaleźli go.
Zygmunt E. trafił do aresztu, Prokuratura Okręgowa w Jeleniej Górze przedstawiła mu zarzut zabójstwa. Za to może grozić nawet dożywocie. Prokurator stwierdził, że E. działał w bezpośrednim zamiarze pozbawienia życia Sebastiana S. i że jego motywacja, czyli chęć rozładowania złości, zasługuje na szczególne potępienie. E. jednak może liczyć na nadzwyczajne złagodzenie kary. Badali go dwaj niezależni biegli lekarze. Obaj potwierdzili, że co prawda nie ma zaburzeń psychotycznych ale w momencie dokonywania zabójstwa miał w znacznym stopniu ograniczoną zdolność rozpoznawania czynu i pokierowania swoim postępowaniem. Jest to wynikiem powikłań po wcześniejszym uszkodzenia centralnego układu nerwowego.
Zbigniew E. po wszystkim zeznał na policji, że żałuje tego co się stało, i że „miał wtedy zajebistą agresję”. W prokuraturze nie dało się go przesłuchać. W trakcie czynności zaczął krzyczeć, że coś mu się dzieje z oczami i że nic nie widzi. Czynności przerwano, a Zbigniew E. odmówił podpisania protokołu. - Nie podpiszę, bo nic nie widzę i nie wiem, co podpisuję – tłumaczył. Ponownie się nie przyznał do zabójstwa. To pa, pa – powiedział na koniec do przesłuchującego go prokuratora. Spotkają się zapewne na sali rozpraw. Sprawa trafiła niedawno do Sądu Okręgowego w Jeleniej Górze, proces ma rozpocząć się 1 września. Może wtedy przejrzy na oczy i zda sobie sprawę z tego, co zrobił...
Komentarze (2)
sobieszów się cieszy, szkoda, ze tylko 15 lat