
Na każdy dzień drogi Ewa przeznaczyła 10 euro. To możliwe, jeśli korzysta się ze schronisk państwowych i gotuje na własną rękę.
- Na Camino nikt nie jest sam – powie Ewa po przejściu Drogi Aragońskiej.
Violę z Kolonii spotkała na wejściu: - Kiedy jeszcze bałam się być w drodze sama, ona miała już ten powiew Camino. Mijała grupy „pielgrzymów – biznesmenów”. W Polsce modne są firmowe spotkania integracyjne, w Hiszpanii dobrze mieć w swoim CV zaświadczenie o przejściu szlaku św. Jakuba. Aby to uzyskać, wystarczy zaliczyć ostatni odcinek 120 km.
- Panuje przekonanie, że kto przejdzie Drogę św. Jakuba, ten jest dobrym człowiekiem. Młodzi bezrobotni Hiszpanie chcą mieć taki glejt. Po trzech tygodniach samotnego wędrowania Ewa spotkała 12 polskich zakonników. „Przeraziłam się, ale okazali się inni niż ci, których znałam dotąd”. Dla osoby, która nie została wychowana wśród dogmatów, którą uczono w domu, żeby szukała wieloma drogami, to było ważne doświadczenie.
Nikt nie pytał: „co tutaj robisz?”. Na Camino wędrują osoby, które należą do kościoła instytucjonalnego i poszukujący własnej drogi duchowej.
- Droga uczy na wiele sposobów - przekonuje Ewa. Okazuje się, że można żyć bez zbędnego bagażu. Po drodze Ewa wycięła dwie trzecie ręcznika, wyrzuciła połowę grzebienia i pół stelaża od plecaka. Ugotowała kiełbasę w plecaku. Włosy zmieniły kolor. Już na początku miesięcznej wędrówki, skręciła nogę w kostkę. Przez tydzień zażywała „ibuprom 600”. I szła dalej. - Przestałam liczyć kilometry do przejścia. Zauważałam każdy mijany kamień. Magia Camino. To dlatego, tłumaczy Ewa, że ludzie na Camino komunikują się na poziomie serca. Tam nie działają bariery językowe. Kiedy skręciła nogę, opiekunka schroniska zaprowadziła Ewę do lekarza. Czekając, aż leki zaczną działać, kobiety cały dzień spędziły razem.
- Po hiszpańsku umiałam tylko spytać, czy są wolne łóżka, i kupić chleb. Nie wiem, jakim sposobem się rozumiałyśmy. Opowiedziałyśmy nawzajem swoje historie, więcej niż komukolwiek wcześniej. - Kiedy z Santiago de Compostela Ewa zadzwoniła do Carmen, przez telefon nie potrafiły się porozumieć.
W Pirenejach Ewa zgubiła drogę. Ktoś o 20 cm przestawił różę wiatrów na oznaczeniu. Nie miała map: „chciałam do końca zawierzyć drodze”. Lekcja numer dwa.Kilkaset kilometrów drogi przez pola. Lipiec. Zboże zebrane. Palące słońce. „Uczucie, że coś we mnie umiera. Ale tam już wiedziałam, że wszystko, co się dzieje, jest dobre. To był początek nowego rozdziału w moim życiu, który dotąd trwa”. Przy żelaznym krzyżu, 10 dni drogi przed celem, góra kamieni zostawionych przez pielgrzymów. Ktoś dołożył krzyż zrobiony z plastra, kijków trekingowych, portfel, telefon komórkowy.
- Porzuciłam tam kartki z kalendarza, gdzie nie byłam dobra dla siebie. Krzyż z trawy zostawiłam wcześniej. Nie był taki ciężki. I krzyż. I mój los. Santiago de Compostela było już tylko miejscem, gdzie mogła podziękować za drogę.
- Droga dała mi dystans do siebie, otworzyła na innych. Mniej sytuacji w codziennym życiu wzbudza lęk. Droga pozwoliła odzyskać zaufanie do rzeczywistości.
Wierzę w to, że poprzez swoje myśli i działania tworzymy rzeczywistość. Ale i w tych wyborach nie jesteśmy sami. Ewa w drodze do Santiago de Compostela znalazła to, czego szukała:
"Droga nas zawsze poprowadzi w taki sposób, że dojdziemy we właściwe miejsce. Być pielgrzymem to poddać się rzeczywistości”.
Monika - 3100 km w drodze
- Coś w człowieku pęka i musi znaleźć swoją drogę.
Aktywna zawodowo i towarzysko w Jeleniej Górze i Warszawie, po urodzeniu synka zmieniła życie diametralnie. Synek wymagał specjalnej opieki, urodził się chory. Po 2,5 roku doszła do punktu, w którym musiała określić siebie na nowo. Wtedy w internecie przeczytała o El Camino. Monika Filipińska postanowiła: sześcioletnią córkę zostawia pod opieką rodziców, sama z 2,5-letnim Bartkiem wyrusza do Santiago de Compostela.
- Mąż i rodzice mówili „szalona”, ale uparłam się. Stworzyli w domu sztab, który reagował na każdy mój telefon i sms. Dzięki nim mogłam 3,5 miesiąca spędzić na Camino. Mąż wspierał mnie mentalnie i finansowo. Nigdy we mnie nie zwątpił.
Wyruszyła z Jeleniej Góry 10 października. Pieszo przez Niemcy, Francję, Hiszpanię. Pchając wózek, pokonała Pireneje. Do Santiago de Compostella dotarła po przejściu 3100 km pieszo. Tylko 200 km przemierzyła samochodami.
„W drodze wszystkie trudności, które są - są w tobie”
Kiedy wyruszała w drogę, 2,5-letni Bartek miał problemy z samodzielnym poruszaniem. Wózek z bagażem i synkiem ważył 40 kg. Na plecach Moniki dodatkowy plecak. Najtrudniejsze były pierwsze dwa tygodnie. Wtedy jeszcze nie potrafiła powiedzieć: „pomóż”. Wyłączyła komórkę. Bała się, że zadzwoni i powie: „przyjedźcie po nas”. Bywało, że godzinę stała w polu i płakała. - A potem wzgórze, które wydawało się nieosiągalne, pokonywałam w 10 minut. Po dwóch tygodniach okazało się, że dziennie zamiast 25 km, jestem w stanie przejść... 45 km. Tak było we Francji, tuż przed Bożym Narodzeniem, kiedy tylko nieliczne schroniska przyjmowały pielgrzymów. Przez Niemcy towarzyszyli jej młodzi ludzie. „Dlaczego wędrujesz? Jesteś bezdomna?” - spytali przy pierwszym spotkaniu. W pół godziny spakowali swoje plecaki i przemierzyli z Moniką i Bartkiem drogę aż do granicy niemiecko- francuskiej, u znajomych załatwiając dla wszystkich noclegi.
We Francji przeżyła dramatyczne chwile. Okradziono ją pod bankomatem. W kieszeni zostało 40 euro i rozładowana komórka. „Czy mam wracać?” - zadzwoniła do męża. „To twoja droga, twoja decyzja, ale jesteście już tak daleko, spróbuj”. - Zeszła ze mnie para. Walczyłam fizycznie, walczyłam ze swoją dumą, całym bagażem, z którym wyruszyłam w drogę. Wahałam się, czy warto ryzykować bezpieczeństwo moje i dziecka.
Poszła dalej.
„Wielkie są rzeczy niepozorne”.
We Francji dotarła na nocleg w porze, kiedy wszystkie sklepy były już zamknięte. Mleko i dwie kromki chleba podarowała bezdomna. W innym miejscu para Francuzów zjeździła całą miejscowość w poszukiwaniu noclegu dla pielgrzymów. Kiedy nie znaleźli, zawieźli ją do swojego domu pod miastem. Innym razem ktoś dał jej klucz do swojego mieszkania. Małe cuda zdarzały się, kiedy miała chwile załamania. „Za tamtą górką będzie schronisko” - mówili spotykani ludzie i... Monika z Bartkiem pokonywała kolejny etap. - Wychodząc z Jeleniej Góry, byłam przekonana, że ludzie nie są dobrzy. Kiedy obcy ludzie dodawali mi pary, potem ja chciałam ją oddać innym.
W Hiszpanii uczepiła się myśli, że musi wracać do domu. Nie wytrzyma dłużej bez polskich pierogów. „Dochodzę do Burgos i wracam do Polski” - ale spojrzała pod nogi i ujrzała małą muszelkę. Podniosła ją i doszła do najbliższego schroniska. „Nie rezygnuj. Jeśli będziesz bardzo potrzebowała, Polska do ciebie przyjdzie” - znów od kogoś usłyszała. Jeszcze w ten sam wieczór na miejsce noclegu dotarli ludzie z chlebem tak przypominającym polski bochen. Następnego dnia w drodze spotkała Polaków. Mogła porozmawiać po polsku. W Burgos czekała na nią kartka od opiekunów schroniska z Navarry, których wcześniej poznała: „Nie rezygnuj. Nasze dusze są z wami przez całe Camino”. - Skoro oni we mnie uwierzyli, skoro na mojej drodze stanęło tylu dobrych ludzi. Niektórzy nawet nie wiedzieli co to jest Camino. Pora uwierzyć w siebie - pomyślała Monika. Boże Narodzenie spędziła z innymi pielgrzymami w schronisku przy makaronie z sosem pomidorowym. Rozpłakała się dopiero, kiedy przez telefon usłyszała głosy bliskich. - Samotne święta pozwoliły docenić rodzinę.
„Łatwiej sięgnąć po nieosiągalne, jeśli docenisz to, co masz wokół siebie”
Camino zostaje w pamięci i sercu. Momenty wspaniałe i trudne. Pieśni gregoriańskie po polsku śpiewane o świcie w maleńkiej miejscowości w Hiszpanii.
Śmiech Bartka i jego wsłuchanie w muzykę organową w katedrze w Comte. Pierwsze słowa francuskie i hiszpańskie Bartka, bo mówić zaczął dopiero na Camino. Dzień, kiedy Bartek wpadł do rowu, zmoczył się. Grudzień. Najszybsze trzy kilometry biegu do schroniska, żeby synek nie zachorował. W Święto Trzech Króli w Hiszpanii padał deszcz. Szlak był niebezpieczny. Policja zabrała ich z drogi, grożąc aresztowaniem. Kiedy wyruszali z Jeleniej Góry, Bartek nosił buty nr 19, nie chodził, nie mówił. Do Santiago wkroczył w butach dwa numery większych. Ostatnich pięć kilometrów Bartek przeszedł samodzielnie. Z katedry ich wyrzucili. - Wzięli nas za Romów. Byłam zła. To była lekcja pokory. Zamiast kłócić się, pomyślałam: katedra nie jest najważniejsza. Celem okazała się sama droga, ludzie, których spotkałam po drodze. Boga nie spotyka się w katedrze, ale w każdym człowieku.
Po powrocie do domu hałas wydawał się nie do zniesienia. Przez Francję i pół Hiszpanii przeszła właściwie samotnie.
- Nie byłam wyjątkowa. Camino jest dla wszystkich. W drodze spotkałam protestantów, ateistów, ludzi z Europy, Japonii, różnych kultur i religii. Starych i młodych. Samotnych wędrowców i rodziny z dziećmi, które wyruszyły w drogę, aby odbudować więzy między sobą.
„Trzeba się koncentrować na ludziach, nie na miejscach, nie na doznaniach. Rodzina jest ważna. Nauczyłam się prosić o pomoc. Doceniam to, co mam tu i teraz, zamiast szukać w oddali. Tego nauczyło mnie Camino”.
- Minął rok. Zdecydowałam się skupić na polu macierzyńskim. Kiedy dzieci podrosną, będzie czas na nowe wyzwania. Ale Camino nas wzywa. Chciałabym jeszcze raz przejść tę drogę. Z całą rodziną - Monika na Camino odnalazła własną drogę.
Komentarze (2)
Jasne. :s Trele morele.Ciekawe kto ubarwia tak te histirie.
życie ubarwia, życie :)
pójdź a zobaczysz