To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Wrobić „psa”

Wrobić „psa”

– Chodzi o prawdę, o odzyskanie dobrego imienia. I o emerytury, które nam zabrali – mówią byli policjanci jeleniogórskiego garnizonu Bogumił Zubel i Krzysztof Hamowski. Trzy lata temu zostali skazani w głośnym procesie szukania haków na prokuratora. Policjanci przeprowadzili własne śledztwo i mają nowe dowody, które wskazują, że są niewinni. Chcą unieważnić prawomocny wyrok.

– Zostaliśmy wrobieni a była to dokładnie przemyślana i zaplanowana akcja. Ktoś popełnił błąd i szukał „jeleni”, no i my się natrafiliśmy – wspomina tamten proces Bogumił Zubel.

 

Policjanci zostali aresztowani w marcu 2006 roku za „szukanie haków na prokuratora”. B. Zubel i K. Hamowski rzeczywiście rok wcześniej pojechali na Śląsk a tam spotkali się z osobami, które podawały się za funkcjonariuszy ABW i oferowały im pracę w tej jednostce. Kazali zbierać informacje na temat prokuratora Roberta Remiszewskiego. Wówczas pracował on w jeleniogórskiej Prokuratorze Okręgowej.

 

– To spotkanie to był nasz jedyny błąd – mówi B. Zubel. W rzeczywistości żadnych haków nie znaleźli, bo nawet nie szukali. - Do Katowic pojechaliśmy prywatnie, po godzinach pacy. Myśleliśmy, ze rzeczywiście chcą nam oferować pracę - mówi.

 

Taka pokazówka

Ze sprawy zrobiono jednak show, funkcjonariusze zostali aresztowani. Sprawa szybko przeciekła do mediów, pisała o tym cała Polska, byli w ogólnopolskich dziennikach. Zostali ponadto osadzeni nie we wrocławskim ale w jeleniogórskim areszcie, gdzie siedziało wielu przestępców, których wcześniej sami rozpracowywali. - Szybko rozeszło się, że jesteśmy „psami”. Wie pan, co przeżyliśmy? Wyli, jak tylko wychodziliśmy na spacerniak, chcieli bić. Na szczęście, była tam grupa złodziei samochodów. To przez nas siedzieli, ale pamiętali, że postąpiliśmy z nimi po ludzku. I nie pozwolili nas ruszyć – mówią. - Służba więzienna też nas pilnowała.

Proces zakończył się w 2008 roku. Bogumił Zubel został skazany na rok więzienia, Krzysztof Hamowski – na 15 miesięcy. Kary były w zawieszeniu na 3 lata. Hamowski dostał wyższą karę, gdyż skazano go dodatkowo za to, że „uniemożliwił aresztowanie” Andrzeja L. – jednego z przestępców, który przebywał w jeleniogórskim szpitalu. Andrzej L. był zamieszany w sprawę szukania haków, był rzekomym zleceniodawcą.

 

Kluczowy świadek kłamał

Bogumił Zubel uważa, że prawda była zupełnie inna. Ma oświadczenie jednego ze świadków – Jacka M. Napisał on, że kłamał w poprzednim procesie. - Zeznał to zresztą przed sądem apelacyjnym – mówi Zubel. A to właśnie zeznania Jacka M. były kluczowe w procesie „szukania haków” i były jednym z uznanych przez sąd dowodów przeciwko jeleniogórskim policjantom.

 

Kuriozalna była też sprawa wypuszczenia ze szpitala wspomnianego Andrzeja L. – Moja żona była akurat w szpitalu w tym samym czasie. Byłem u niej. Zadzwonił do mnie Jacek M. i poprosił, żebym zapytał, czy L. jeszcze jest na oddziale – mówi Krzysztof Hamowski. - No to poszedłem na ten oddział i spytałem napotkaną pielęgniarkę, czy jest. Odpowiedziała, że wypisał się na własne żądanie. Powiedziałem „dziękuję”, i to wszystko. Nie przedstawiałem się, nie legitymowałem. Nikt nawet nie wiedział, kim jestem.

 

Dzisiaj obaj dowodzą, że to wrocławscy policjanci CBŚ przekroczyli przy tej sprawie uprawnienia. Andrzej L. został zatrzymany przez CBŚ, a do szpitala trafił, bo na sali sądowej zażył lek zawierający nitroglicerynę. - Jak policjant CBŚ mógł doprowadzić do tego, że konwojowany miał nitroglicerynę - pyta Zubel. - Przeszukanie go przy zatrzymaniu to przecież podstawowe czynności. Leki zatrzymanemu podaje lekarz bądź funkcjonariusz na polecenie lekarza. Nie ma możliwości, żeby on sam miał je przy sobie.

 

Kto wypuścił Andrzeja L.?

W dodatku Andrzej L. został zatrzymany 15 maja a do szpitala trafił 17 maja. W dokumentacji nie ma nawet śladu, co działo się z nim 16 maja. – Nie ma żadnego protokołu z przesłuchania, nic. Czy był we Wrocławiu w izbie dla zatrzymanych, czy w biurze CBŚ? Po prostu zapadł się pod ziemię – mówi Zubel. Samo przedstawienie mu zarzutów budzi wiele wątpliwości. Dopiero 18. maja sąd przyjechał do niego do szpitala, żeby przedstawić mu zarzuty. Procedura ta trwała jednak tak długo, że minęły już 72 godziny od momentu zatrzymania i posiedzenie trzeba było przerwać a zatrzymanego wypuścić! Co więcej, z protokołu posiedzenia sądu w szpitalu wynika, że to nie obrońca Andrzeja L., ale sam prokurator Remiszewski zauważył, że minęła już określona godzina. W tej sytuacji obrońca złożył wniosek o zwolnienie zatrzymanego i sąd przystał na to. Ani Zubel ani Hamowski nie mieli z tym nic wspólnego. Dotarli do świadka z Małopolski, który był zatrzymywany w owym czasie przez tych samych funkcjonariuszy CBŚ. Zeznał przed sądem apelacyjnym, że jak policjanci konwojowali go to rozmawiali między sobą otwarcie, że w sprawie Andrzeja L. będzie łapówka.

 

Cały artykuł w "Nowinach Jeleniogórskich" nr 16/12.

Komentarze (3)

J.P J.S J.G niewinnych w tym kraju niebrakuje

W Tuskolandzie każde świństwo jest możliwe....Pełne poparcie i życzenia wygranej dla panów!

Paradise? Odnoś się do faktów, a nie mąć i nie szczekaj. Zauważ, kiedy i za czyich rządów to się działo! Albo jesteś niepoczytalny i obszczekujesz wszystko i wszystkich, albo liczysz, że ktoś da ci za to szczekanie gnata. Przeczytaj tekst jeszcze raz, zajrzyj do kalendarza i powiedz nam, co wtedy robiłeś, kiedy twoi idole tak właśnie "rządzili"? Tak nawiasem - co twoje pitolenie ma do sedna sprawy? Jaki związek miał tu fakt, kto w tym czasie faktycznie był premierem?