To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Też się boję

Też się boję

Rozmowa z policyjnym negocjatorem z Komendy Miejskiej Policji w Jeleniej Górze, który brał udział w niedawnej akcji w szpitalu.

- Jaka była pierwsza pańska myśl, gdy dostał pan informację o desperacie grożącym samobójstwem, który siedzi na szpitalnym oknie?
- Zostaliśmy wezwani na miejsce razem z kolegą. W drodze do szpitala rozmawialiśmy, jak prowadzić akcję, od czego zacząć działania. To była pierwsza moja akcja po ukończeniu kursu dla negocjatorów, pierwsza praktyczna weryfikacja tego, czego się nauczyłem. Wstępne informacje o tym człowieku sugerować mogły jego zaburzenia psychiczne. Wiedzieliśmy, że siedzi na parapecie na 3. piętrze, że nikt inny nie jest w niebezpieczeństwie, że nie ma żadnych niebezpiecznych narzędzi. Nie działałem sam. Na początku było nas dwóch, potem dojechali dwaj negocjatorzy z Legnicy i pod koniec akcji dołączył koordynator z Wrocławia.

- Od czego negocjator rozpoczyna działanie?
- Musieliśmy zebrać wszelkie możliwe informacje o tym człowieku. Rozmawialiśmy z osobami, które leżały w tej samej sali, z personelem szpitala. Chcieliśmy wiedzieć, co pchnęło mężczyznę do tego czynu. Potem była pierwsza próba kontaktu z nim. Trzeba pamiętać, że we wszelkich sytuacjach kryzysowych w punkcie wyjścia przepaść pomiędzy stronami wydaje się nie do przebycia, bo interes obu stron, z definicji, jest sprzeczny. Na początku wszystkie argumenty są po stronie „sprawcy”, a negocjator nie mając nic do zaoferowania chce, aby ten mu oddał wszystko. Musimy wtedy zacząć rozmawiać z człowiekiem, odwieść go od zamiaru, uratować. Sukcesem jest już to, że desperat podejmuje rozmowę. Celem negocjatora jest wtedy przekonanie go, że stoi po jego stronie. Oczywiście nie oszukujemy człowieka i mówimy mu na początku, że jesteśmy z policji. Ale nie pracujemy w mundurach, bo już sam taki widok może negatywnie działać na „sprawcę”.

- Choć czasem desperat stawia różne żądania, które z założenia, są nie do spełnienia, negocjator nie może powiedzieć „nie”.
- „Sprawcy” trzeba okazać zainteresowanie, słuchać go, zachęcić do mówienia i zmiany zamiarów. Rzeczywiście, słowo „nie” nie może paść. W tym zdarzeniu w szpitalu bardzo długo nie można było nawiązać kontaktu z mężczyzną. Nie chciał rozmawiać, co najwyżej przytakiwał, albo zaprzeczał. Jako pierwszy rozmawiał z nim mój kolega. Ten mężczyzna widział mnie w odbiciu szyby i powiedział potem, że ze mną będzie rozmawiał. Nie pozwolił podejść do siebie, pilnował byśmy stali przy drzwiach. Gdy udało się go wciągnąć do rozmowy, delikatnie, po centymetrze staraliśmy się zbliżyć do niego. Ale gdy zorientował się, że pokonaliśmy około pół metra kazał się nam cofnąć.

- W jaki sposób pan go „zmiękczył”?
- Udało się go zachęcić do rozmowy na temat rodziny. Ale przez długi czas z tej rozmowy nie wynikało dlaczego chce ze sobą skończyć. Ściągnęliśmy na miejsce jego matkę i siostrę, ale one bezpośrednio nie były dopuszczone do tego mężczyzny. Bo może być sytuacja, że taka osoba planująca samobójstwo, gdy zobaczy swoich najbliższych uzna, że w ten sposób pożegnała się z nimi i skoczy. Z informacji od współpacjentów tego mężczyzny i obsługi szpitala wynikało, że od chwili przyjęcia zachowywał się dziwnie, miał urojenia na temat stanu swojego zdrowia. Więcej powiedzieć nie mogę. Ale mając w ogóle do czynienia z osobą z zaburzeniami psychicznymi trudniej się rozmawia, bo ona inaczej rozumuje. Po pięciu godzinach negocjacji musiał mnie zmienić kolega, bo już nie dałem rady. Rozmowa dalej nie kleiła się, a mnie od stania w jednej pozycji strasznie bolały nogi.

- Co ostatecznie zdecydowało, że ten mężczyzna zszedł z okna? Jak go przekonaliście?
- Nie zszedł, został ściągnięty. Siedział na tym oknie jedenaście godzin, na pewno był wyczerpany. Udało nam się zmniejszyć dystans do około półtora metra. Nie było możliwości żadnego siłowego rozwiązania, bo pomieszczenie było małe, a on widział wszystkie nasze ruchy. Istniała też obawa, że ten człowiek może po prostu spaść niezamierzenie, bo mu się noga omsknie, czy zakręci mu się w głowie. Przyszedł taki moment, że udało nam się ściągnąć go do środka.

- Próby samobójcze to chyba najczęstszy powód interwencji policyjnych negocjatorów.
- Tak. Takich aktów desperacji najczęściej dopuszczają się osoby z zaburzeniami emocjonalnymi i psychicznymi. Działania chorej psychicznie osoby są nieprzewidywalne, często zamknięte na sensowne rozwiązanie problemu. Negocjatorowi nie wolno wejść w świat takich urojeń, a przecież jakiś sposób nawiązania kontaktu musi znaleźć. Dla negocjatora obojętne jest, czy ma odwieźć od zamiaru skończenia ze sobą desperata w oknie lub na dachu, czy bandyty, który ma broń i wziął zakładnika. Każda akcja policyjna, w której bierze udział negocjator dąży do ograniczenia strat. Gdy „sprawca” podda się - straty będą najmniejsze.

- Jak przekonać samobójcę, by – mówiąc skrótowo – chciał żyć dalej? Przecież dla niego szansa przeżycia nie jest w danej chwili wartością.
- W każdej sytuacji negocjator nie może być ani zbyt „miękki” ani zbyt „twardy”. Generalnie trzeba być „miękkim” wobec człowieka, ale „twardym” wobec problemu. Bardzo często nawiązanie właściwego kontaktu jest trudne ze względu na procedury bezpieczeństwa. Rozmawia się wtedy przez telefon, albo przez drzwi. Nie widząc „sprawcy” nie możemy wykorzystać wobec niego wszystkich pozawerbalnych technik wpływania na ludzi. Negocjator musi wziąć na siebie, kontrolować i neutralizować emocje sprawcy. Jego złość, wrogość, podejrzliwość i bezradność. „Sprawcy” trzeba dać możliwość zachowania twarzy i poczucia godności sytuacji, gdy zaczyna on sobie uświadamiać, że jest w potrzasku.

- W amerykańskich filmach bywa, że negocjator gotów jest zaryzykować swoje bezpieczeństwo, zostawia broń i umawia się ze „sprawcą”, że przyjdzie do nie sam i sami sobie pogadają. Dlaczego w szpitalu tydzień temu było was kilku, skoro ten człowiek chciał rozmawiać z panem?
- Takie są procedury bezpieczeństwa. W USA pewnie też. A na filmach – wiadomo, przeżywa i często wychodzi tylko lekko podrapany bohater, który dostał serię z karabinu. Ale mówiąc serio, praca w zespole to jedna z procedur bezpieczeństwa. Czasem desperat ma jakieś żądania, chce coś do picia, żeby mu coś podać. Gdyby rozmawiał z nim jeden negocjator, nie byłoby takiej możliwości. Poza tym, mnie po 5 godzinach w jednej pozycji zdrętwiały nogi. Podjęcie rozmów przez partnera to szansa na rozprostowanie kości, odpoczynek. Żeby negocjator był skuteczny, musi powstać swego rodzaju więź ze sprawcą. Ale trzeba uważać, żeby nie przerodziła się ona w „syndrom sztokholmski”, czyli więź emocjonalną, współczucie „sprawcy”. To mogłoby zmniejszyć krytycyzm i obiektywizm negocjatora. I dlatego pracuje się w zespole – kolega kontroluje sytuację i jest gotów podjąć rozmowę.

Czy są takie chwile, gdy negocjator się boi?
Oczywiście, ale jest to lęk o tego człowieka, który stoi w oknie, czy na dachu, o ewentualnych zakładników, o to, czy jakieś nieprzewidziane zdarzenia nie popsują nawiązanego ze „sprawcą” kontaktu.

Ze względu na rodzaj wykonywanej przez niego pracy, nie jest możliwe ujawnienie wizerunku i nazwiska naszego rozmówcy

Komentarze (5)

Cytat: "Wiedzieliśmy, że siedzi na parapecie na 3. piętrze"

Siedział na 3 a potem podskoczył i usiadł na 4 :woohoo: ???? Spójrzcie na zdjęcie i policzcie pietra... :lol:

..NIEZYWY mezczyzna..zadna strata !!. :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:
:silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly: :silly:

A ja np. widzę tam: piwnicę, parter, I piętro,II piętro i faktycznie on siedzi na III piętrze. Czyż by od chwili kiedy Ty patrzyłeś na zdjęcie -mężczyzna zeskoczył??? :0 :0 :0

przeciez to sa okna od piwnicy czyli dobrze - okna piwnicy, parte,I pietro, II i trzecie na ktorym jest koles - troche pomyślunku

Piipi jest, jak zwykle - bardzo kochana.