Roman pamięta wszystko z tamtego dnia. Jak wstał o szóstej trzydzieści i jak wyszedł do kuchni. A potem jak wszedł do pokoju z młotkiem i uderzył żonę. Zapowiadał się ciepły lipcowy dzień. Oboje z żoną spali dobrze, poprzedniego dnia nie kłócili się. Zresztą w opinii sąsiadów byli zwykłymi staruszkami, a lekarka z przychodni zapamiętała, że przychodził z żoną i dobrze się o niej wyrażał, że był bardzo grzeczny.
Zgorzeleckie małżeństwo zajmowało niewielkie mieszkanie przy Daszyńskiego. Żyli z niewielkich emerytur. Roman skończył tylko siedem klas szkoły podstawowej, ale wyuczył się na malarza pokojowego. Tak przepracował 31 lat. Roman nie widzi na prawe oko, ma też częściowo amputowaną lewą rękę. Cecylia zajmowała się domem, ale odkąd podupadła na zdrowiu coraz większy kłopot sprawiały jej codzienne obowiązki. Miała trudności z chodzeniem.
„Teraz mi to wszystko upadło. Ja nie wiem jak się nazywam. Miałem plany, żeby szczęśliwie dożyć do końca życia z żoną” - mówił Roman pytany o plany życiowe, gdy przebywał na obserwacji psychiatrycznej.
Wcześniej nie leczył się psychiatrycznie ani odwykowo. Pił normalnie, jak wszyscy. A to przy święcie, a to na imieniny. W domu nie było awantur, czy bijatyki, a nieporozumienia, jak w każdym małżeństwie się zdarzały.
W ten lipcowy poranek, gdy wyszedł do kuchni wstawić wodę na gaz nie rozmawiał z żoną wcale. Cecylia po chwili też podniosła się z łóżka. Podeszła do okna, bo na ulicy trwały jakieś roboty drogowe.
Roman wziął młotek, bez słowa podszedł do niej i uderzył w głowę.
Kobieta padła na podłogę, leżała na plecach. Nie wiedział, czy oddycha, czy żyje. Wziął z kuchni nóż, taki do chleba, z czarną rączką bez ząbków i trach, trach – dwa razy po szyi. Trysnęła po krew.
Usiadł na tapczanie przy żonie i siedział. Po chwili Cecylia ocknęła się, wycharczała tylko: „co mi zrobiłeś”.
- Stało się – odpowiedział beznamiętnie.
Opowiadał, że patrzył jak żona się męczy, charczy i krew jej leci z rozciętego gardła. Po jakimś czasie kobieta usiadła na podłodze i oparła się o drzwi, potem przeczołgała się na tapczan. A on siedział obok. Przyznał, że nie pamięta ile czasu minęło. Jeszcze raz wziął ten młotek i uderzył dwa razy w twarz.
- Co mi robisz, Romuś? - wymamrotała.
- Stało się, kochanie – odpowiedział Roman i zadzwonił na pogotowie: „proszę przyjeżdżać natychmiast, bo chciałem żonę zabić”. Było po godzinie 15.
Obrócił Cecylię na bok, „żeby lepiej oddychała”. Najpierw weszli ratownicy, za nimi policja.
„Policjant zapytał, co zrobiłeś, a ja nic, czułem się jak mocno pijany. Czułem się jakby do mnie mówili, jak do martwego człowieka”.
Roman R. przyznał się do wszystkiego. Nie wie, co w niego wstąpiło, dlaczego zaatakował żonę.
„Ja byłem u psychiatry tylko raz, przeszło mi i teraz to może jest nawiązka tego normalnie. Może skleroza. Oj, Boże, Boże! To wszystko, co mam do wyjaśnienia. Nie będę już dzisiaj mówił. Co tu mówić, lepiej żeby żona do zdrowia wróciła”.
Mężczyznę poddano obserwacji psychiatrycznej. Biegli uznali, że ma organiczne zaburzenia osobowości, ale nie jest upośledzony. Jednak w chwili zdarzenia miał znacznie ograniczoną zdolność do pokierowania swoim zachowaniem.
Cecylia mieszka teraz w domu pomocy społecznej. Odwiedza ją bratowa. Któregoś razu żona Romka miała jej powiedzieć, że rozpacza za Romkiem. On w sądzie nie chce odpowiadać na pytania.
Komentarze (2)
Takiego dziadka powinni wsadzić na całe życie do pierdla, bo nie dość, że uderzył swoją żonę młotkiem w głowę to jeszcze poderżnął jej gardło jak opisuje artykuł. To, że jego żoną trzeba się opiekować to już niech lepiej trzyma się od niej z daleka, bo jeszcze wyjdzie i dokończy swój cel, którego nie udało mu się wykonać. Oj szkoda, że w Polsce nie ma kary śmierci, bo taki dziadek w sam raz nadaje się do tego, aby wykonać na nim ten wyrok. Szkoda mi jego żony. Sąd powinien zachować przy tym dystans do słów oskarżonego i skazać go na dożywocie bez warunkowego uprzedzania się o przedterminowe wyjście. Niech gnije w więzieniu stary dziad!!!
a swoją drogą podziwiam te staruszkę, że przeżyła taki atak w swoim wieku(ok.91 lat)