Modlę się. Na pewno by sobie tego życzyła. Wspominam to, co do mnie mówiła. Często odwiedzam Ją z rodziną na nowym jeleniogórskim cmentarzu. Gdy już wiedziała, że może odejść do „lepszego świata”, powtórzyła mi ulubione motto: - „Ktoś umiera naprawdę dopiero wówczas, kiedy umrze ostatni z tych, którzy Go znali i pamiętali...”
Przeglądam stare fotografie, bo tylko one nie liczą się z czasem. Wiem, że Weronika miała ciekawe, dobre i prawe życie. Troszczyła się o wszystkich, tylko tak mało o siebie. Kochała nas tak bardzo każdego dnia. Była wzorową żoną, mamą i babcią. Miała jeszcze tyle do zrobienia. Jako kobieta wielkiego serca i dobroci. Dużo czerpała od innych ludzi, uważnie ich słuchała, życzliwie im pomagała. Zapamiętałam sobie Jej słowa „z ludźmi trzeba dobrze żyć, zrozumieć ich i wspomóc”. To niby proste, ale tak naprawdę kryje się w tym tak wiele ważnych sensów. Mama była kochaną, jak się to mówi „równą babką”. Jej bezpośredność i bezpretensjonalność szybko zjednywała każdego, bez względu na wiek. Nawet jako poważna pani z siwiejącą głową miała różne pomysły, cieszyła się drobnymi psotami, jakimi zaskakiwała ukochane wnuczki, Agnieszkę i Klaudię. Do Babci Weronki napisały wiersz.
Przypomina nam Ciebie... zapach róży, które tak bardzo kochałaś
I smak pierożków z grzybami, które dla nas przyrządzałaś.
Byłaś Babcią z wielką klasą, byłaś Damą z burzą pięknych loków,
niezwykle nam oddaną, kobietą całe życie zakochaną.
To Ty służyłaś pomocą, gdy nasze młode serca błądziły
A Twe rozbrajające słowa niejeden problem łagodziły.
Wciąż podziwiamy w Tobie spokój oraz harmonię, gościnność,
tolerancję i optymizm.
Pamiętamy Twoje pracowite, małe dłonie, co dziergały nam sukienki
w kolorowe kwiatki, takie, jakich nie miał nikt.
Dziękujemy Ci dziś za to, co nam przekazałaś:
ciepło, miłość i francuskie piosenki.
I za Twój uśmiech, którym zawsze nas witałaś
Choć odeszłaś zmęczona długą chorobą,
Twoją radość życia pielęgnujemy w sobie.
Niech żyje w nas!
Jak wielu rodziców, Mama roztaczała nade mną parasol ochronny. Martwiła się o mnie ciągle i na wyrost, ale była bardzo wymagająca. Uczyła uczciwości, porządku, planowania, dbałości o szczegóły we wszystkich sprawach. Stale powtarzała, że w życiu nie wolno się lenić, że nie wolno się bać, że trzeba być dociekliwym i pytać. Weronika zostawiła mi dobre wzorce. Mamo, jestem Ci za to wdzięczna.
Z mężem Janem Mama przeżyła 58 lat. W zgodzie, szacunku i wzajemnym zrozumieniu. Bez kłótni i sporów. Poznali się w pracowniczej stołówce w Wojcieszowie. Razem pracowali w zakładach cementowo-wapienniczych. Tato zwrócił na Nią uwagę dzień przed Wigilią. Sam wrócił do Polski z Niemiec. Z siódmej Armii Eisenhowera. Był kierowcą w Polskiej Misji Wojskowej. Opowiadał:
- Weronika miała 17 lat. Z rodzicami Teofilą i Dymitrem Anielkinem i z rodzeństwem przyjechała do Polski we wrześniu 1946 roku. Z Belgii, gdzie rodzice pracowali w górnictwie. Takich repatriantów z Francji, Belgii, zza Buga i z Niemiec wróciły do kraju tysiące. W punkcie zbornym w Czechowicach - Dziedzicach dostali skierowanie do Wojcieszowa. Już na dworcu, gdy zobaczyli powojenną biedę, siedli na walizkach i płakali. Jako małoletnia dziewczyna Weronika dziesięć miesięcy była w Liege zatrudniona w warsztatach chemicznych. Kiedy zachorowała na bronchit, wysłano ją do rodziny baronów. Była pupilką pani Jolanty. To imię daliśmy naszej córce jedynaczce. W Wojcieszowie Weronika uczyła się poprawnie mówić po polsku. Perfekcyjnie władała językiem francuskim. Zwróciło moją uwagę jej ładne, zgrabne ciało, piękne oczy, kruczoczarne włosy i pogodne usposobienie. Spotykaliśmy się często. Co tydzień chodziliśmy do świetlicy na zabawę taneczną. Było biednie, z chlebem na kartki, z kuponami na materiał na sukienkę i garnitur. Nie kursowały autobusy i pociągi. Na ślub w Świerzawie (17 stycznia 1948 roku) pojechaliśmy rowerami. Na szczęście nie było śniegu, który spadł dopiero tydzień później, gdy w Wojcieszowie Dolnym braliśmy ślub kościelny. Od pierwszych wspólnych dni Weronika była wzorową żoną i gospodynią, bardzo dbała o dom, potem o córkę. Z przydziału dostaliśmy dwupokojowe mieszkanie z kuchnią, poniemieckimi meblami, garnkami i z rowerami. Czynsz wynosił trzy złote, tyle co paczka papierosów. Jak Weronika ładnie urządziła wszystkie pomieszczenia, jak potrafiła cieszyć się z każdej drobnej rzeczy. Była bardzo oszczędna i zaradna. Potem, od 1966 roku, mieszkaliśmy w Jeleniej Górze. Siedemnaście lat żona pracowała w spółdzielni Karkonosze. Potem dostała rentę inwalidzką. Nigdy nie należała do żadnej partii politycznej, ale chodziła na każde wybory. Była zaskoczona, gdy jako robotnika bez legitymacji PZPR udekorowano mnie Złotym Krzyżem Zasługi. Sama cieszyła się z prezydenckiego medalu „Za długoletnie pożycie małżeńskie” w Złote Gody w jeleniogórskim USC. Nawet gdy chorowała i czuła się coraz gorzej, zawsze musiała obejrzeć w telewizji swoje ulubione seriale i szydełkować. Nie zrezygnowała też z robót na działce przy Alei Entuzjastów.
Tato do dziś nie może pogodzić się ze stratą ukochanej osoby. Ciągle pyta DLACZEGO? Obserwuję, jak codziennie jego myśli, serce i dusza idą za Mamą. W inny świat.
Czy Mama cierpiała, odchodząc? Boli wspomnienie świadomych oczu przepełnionych zdziwieniem. Boli wspomnienie sparaliżowanego, nieruchomego ciała, które odmówiło posłuszeństwa. Zawsze będę się zastanawiała, co wtedy myślała. Czy wiedziała? Kiedyś, mam nadzieję, dowiem się tego. Po kochanej Mamie pozostała pamięć. To ona wszystko ocala. Zawsze będzie mi Ciebie brak, Mamo.
Córka
Jolanta Tonder-Stobiecka
Ostatnio komentowane
allergy asthma relief asthma rates
stromectol for sale http...
allergies and kids options treatment center
albuterol inhaler without...
Może cymbale zaczniesz się czepiać tych na górze?Boisz się prymitywów z...
severe hair loss gi journal
ivermectin for humans http ivermectin...
journal of gastrointestinal endoscopy fish allergy symptoms
...