- No ale wtedy znowu pojawiła się lisica – opowiada pani Józefa.- Do tego z czterema małymi. Chodzą sobie po ogrodzie nawet w biały dzień.
Miesiąc temu kobietę coś podkusiło. Podeszła do szopek, obok których lisica miała norę. Kucnęła i włożyła do niej rękę. Zwierząt nie było. Pół godziny później poczuła mrowienie za uchem…
- Ja świerzb miałem w obozie koncentracyjnym – mówi mąż pani Józefy. – Po wyjściu na wolność posmarowano mnie „szarą maścią” i wszystko przeszło.
- Problem w tym, że szarej maści już nie ma w aptekach – dodaje żona. – Ponoć zaprzestano jej produkcji ze względu na unijne dyrektywy. Wycofano też inne skuteczne leki. Zamiast nich pojawiły się nowe, ale one na mnie nie działają!
Kobieta mówi, że skóra swędzi ją już nie tylko za uchem i na głowie, ale także na plecach. Smaruje się przepisanym przez lekarza płynem, lecz z marnym efektem.
Cały artykuł w „Nowinach Jeleniogórskich” nr 33/09.
Komentarze (7)
Morał tej opowieści: nie wsadzaj rąk do dziury!
Do [Mar55]: Jak już musisz, to wsadzaj wyłącznie do dziury dobrze znanej. I sprawdzonej.
"Pół godziny później poczuła mrowienie za uchem…" To nie świerzb, tylko coś z głową. Ale można z tym żyć.
.. ten Pan,ktory jest mezem tej Pani
jest bardzo strachliwy,bo mezczyni to
NAJlepiej znaja sie na .. *dziurkach !
..do - [~post z godz.21:55 ..] ..Czy Ty jestes moim ..NOWYM klonkiem ?..
..do - [~Autora postu z godz.23:09 ..]
NIE .. mam swoja *dziurke ! ~PA.*piipi
I tak dobrze się skończyło , bo lisek mógłby ugryźć i wtedy infekcja by się wdała.