Wspomniana trójka złodziei to: Katarzyna R., jej konkubent – Marek M. oraz Ryszard G. Ponieważ przyznali się do winy i dobrowolnie poddali karze, to w procesie policjantów występowali jako świadkowie. Na ostatniej rozprawie przeprowadzono między nimi, a oskarżonymi konfrontację. Przesłuchanie ujawniło bardzo wiele rozbieżności w ich zeznaniach. Widać było, że kręcą. Marek M., który siedzi w więzieniu za inne przestępstwa pozwalał sobie na robienie min i co jakiś czas z półuśmiechem na usta, spoglądał na prokuratora, gdy pytania zadawali mu pełnomocnicy oskarżonych policjantów. Gdy sąd zarządził kilkunastominutowa przerwę, Marek M. występujący, przypominamy, jako świadek, poprosił o możliwość rozmowy z prokuratorem.
Do zdarzeń z udziałem oskarżonych i świadków doszło w zeszłym roku. Prokuratura twierdzi, że pod koniec czerwca próbowali włamać się i obrabować placówkę banku spółdzielczego w Starej Kamienicy. Włamywaczom miała czynnie pomagać funkcjonariuszka wydziału kryminalnego Katarzyna H., która przywiozła ich na miejsce własnym samochodem, a potem stała na czatach. Po sforsowaniu drzwi do banku złodzieje chcieli otworzyć kasę, ale nie mieli narzędzi. Katarzyna H. Miała zadzwonić do swojego przyjaciela policjanta Michała R. i poprosić go, by przywiózł większy łom.
Złodzieje kilka godzin mocowali się z kasa pancerną, ale nie dali rady jej pokonać i odjechali z miejsca. Do domu miała ich zawieźć także Katarzyna H.
W czasie konfrontacji sąd odczytywał wyjaśnienia świadków z postępowania przygotowawczego, gdy byli jeszcze podejrzanymi. Potem każdego z osobna prosił o ustosunkowanie się do słów kompanów.
Wspomniane rozbieżności dotyczyły m.in. tego, czy łom, który miał złodziejom przywieźć Michał R. był o przekroju okrągłym, czy wielokątnym. I czy podał go przez szybę auta, czy rabusie wyjęli go z bagażnika. Świadkowie-złodzieje nie potrafili podać jednolitej wersji. Łomu na miejscu zdarzenia nie znaleziono i nikt nie potrafił powiedzieć, gdzie się podział.
Włamywacze mówili, że najpierw zalali pianka montażową kogut od alarmu bankowego, tymczasem pamięć systemu alarmowego najpierw zanotowała włączenie się alertu z powodu otwarcia drzwi, a dopiero potem uszkodzenia koguta.
Świadkowie nie podali też jednej wersji swojego zachowania w przededniu włamania. Gdy jeden mówił, że przyjechali na rekonesans pod bank, inny twierdził, że przejeżdżali tylko ulicą obok banku.
Katarzyna R. twierdziła, że z kompanami ustalili między sobą, co które będzie robiło w czasie skoku. Jej koledzy powiedzieli, że nic nie było ustalane. Dziewczyna miała stać na moście i obserwować drogę, czy nikt nie jedzie. Ale w sądzie mówiła, że ledwo co widziała bank i nie widziała, jak pod budynek przyjechał Michał R.
Zresztą świadkowie przyznali, że Michał R. raczej nie wiedział, po co przywiózł na prośbę Katarzyny H. łom. Wszyscy zgodnie utrzymywali, że w czasie skoku samochód Katarzyny H. stał pod bankiem. Tymczasem w procesie zeznawał świadek, który szedł w nocy do pracy, a potem z niej wracał i mówił, że żadnego samochodu pod bankiem nie widział.
Konfrontacja obnażyła też rozbieżność zeznań świadków-złodziei, co do powrotnej drogi do domu po nieudanym włamaniu. Miała ich odwozić do Jeleniej Góry przez Piechowice Katarzyna H. Ale w aucie obie Katarzyny się pokłóciły i R. wysiadła ze swoim konkubentem i szła jakiś kawałek pieszo. Samo określiła, że trwało to chwilę, może pięć minut. Jej kompan mówił, że trwało to z pół godziny. Cała trójka nie potrafiła tez precyzyjnie określić, w którym miejscu Katarzyna H. - kierowca pogubiła drogę i jak dokładnie jechała.
Jednym z koronnych dowodów prokuratury na to, że w nocy, kiedy doszło do włamania do banku Michał R. pomagał przestępcom, były połączenia z jego telefonu do Katarzyny H. Policjant pracujący przy śledztwie, który jednak nie jest biegłym, dokonał analizy, na podstawie które wywiódł, że skoro jego telefon i telefon Katarzyny H. logował się do stacji bazowej w Rybnicy, to Michał R. musiał być w tym czasie w Starej Kamienicy.
Tymczasem obrona wnosiła o powołanie biegłego z zakresu radiotelekomunikacji, który potwierdziłby tezę obrony, że wszystkie telefony z dość dużego obszaru wokół stacji bazowej w Rybnicy logują się do niej, bo to jedyna stacja.
Michał R. wyjaśniał, że tej nocy był w swoim domu w Barcinku, a więc w zasięgu stacji w Rybnicy i rzeczywiście rozmawiał telefonicznie z Katarzyną H. Oboje łączyła nie tylko znajomość z pracy, ale policjant chciał tę znajomość zakończyć.
Twierdził, że tej nocy Katarzyna H. nie dawała mu spokoju więc na odczepnego powiedział, że jest w pracy. Ona jeszcze dzwoniła, wysyłała esemesy i być może przyjechała w okolice jego domu, by sprawdzić, czy rzeczywiście jest w pracy. O tym, że Michał był całą noc w domu zaświadczał przed sądem jego ojciec.
Na ostatniej rozprawie sąd uprzedził o mozliwości zmiany kwalifikacji prawnej czynu policjanta Michała R. na pomocnictwo do włamania. W takim przypadku możliwe jest nadzwyczajne złagodzenie kary.
Sąd ma wydać wyrok w tej sprawie w przyszłym tygodniu. Jeśli policjanci zostaną prawomocnie skazani, zostaną wydaleni ze służby. Na razie są zawieszeni w czynnościach. Katarzyna H. przebywa w areszcie.
CZYTAJ TEŻ: Policjanci na ławie oskarżonych
Komentarze (5)
Widać jak działa rekrutacja i testy psychologiczne na stanowiska stróżów prawa. Już rekrutacja do firm chcących utrzymywać jakiś standard jest bardziej restrykcyjna niż na stanowisko Policjanta.
Czemu w RP nie pokazuje się twarzy w sądzie jak nie winny co ma do ukrycia :pinch:
przestępca by chronić swój tyłek sprzedał by własną matkę a cóż dopiero psa/czytaj policjanta/ mam wiarę w uczciwy osąd tej sprawy
Jeszcze nic nie wiadomo, może jeszcze wrócą w szeregi Policji.