Wsi spokojna
- Ja nie czekam na prezenty, najważniejsze, że przyjmę do serca pana Jezusa – mówi dziesięciolatka pytana o to, co chciałaby z tej okazji dostać.
Małgorzata Surmacz, mama Eli i Piotrusia, wspomina swoja pierwszą komunię. Kto by przypuszczał, że ministrant na zdjęciu trzymający tackę pod buzią dziewczynki w czasie udzielania sakramentu zostanie kiedyś jej mężem.
Surmaczowie mają 70 hektarów ziemi, kury przy domu i psa.
- Myśmy z żoną oboje się na wsi wychowali. Moja mama była tu, w Czernicy, nauczycielką, a tato pracował w Confeksie. Mieli tylko trochę ziemi i do tego parę sztuk bydła, dwie świnie, kury, króliki i nutrie. Zamiast po szkole z chłopakami grać w piłkę, musiałem z bratem pomagać ojcu. Najgorsze były sianokosy, wszystko ręcznie się robiło. Postanowiłem wtedy, że moje dzieci nie będą tak tyrały – wspomina Janusz Surmacz.
Ela z Piotrkiem mówią jednak, że rodzicom chętnie pomagają. Córka mamie w kuchni, a syn „podaje klucze tacie, gdy leży pod kombajnem”. I mówi, że jak dorośnie, to zostanie rolnikiem.
- A po lekcjach bawimy się z kolegami na podwórku, albo chodzimy do pana Huberta – dodaje Piotruś.
- Ostatnio, gdy miał jakiś taki kiepski nastrój powiedział, że to przez Julkę, bo jak mama ja urodziła, to zachorowała. Na razie nieźle sobie radzi z całą sytuacją, ale jak to się odbije w rezultacie na jego dzieciństwie, trudno powiedzieć – przyznaje Robert Szymczak, tata sześciolatka. A właściwie tata i mama w jednym.
Najstarsza córka Ewelina, wtedy szesnastolatka i Kuba, który miał pięć lat, bardzo cieszyli się, że będą mieli kolejne rodzeństwo. Ale po urodzeniu się Julki mama nie wróciła od razu do domu.
- Wyczuwał wtedy, że coś jest nie tak, pytał, czy mamy już nie zobaczy. Bardzo chciał jechać do szpitala, nie bał się. A Ewelinka weszła tylko do sali i zaraz wyszła zapłakana. Nie mogła się z tym pogodzić – opowiada Robert.
Julka urodziła się zdrowa, zresztą ciąża Ani przebiegała prawidłowo, poród był naturalny i o czasie. Ale wylew do pnia mózgu spowodował u kobiety czterokończynowe porażenie i śpiączkę. PO roku rehabilitacji widać postępy, ale to dopiero początek.
- Ja tacie pomagam myć mamie włosy, podaję mu szampon – chwali się Kuba. Czasem też próbuje karmić mamusię.
- To już stary koń. Ile ty masz lat? Trzydzieści trzy? O, Jezu, jaki stary – śmieje się Darek Miliński, ojciec całej czwórki, znany artysta z Pławnej.
Chłopcy akurat instalują przed domem sporą trampolinę, ze trzy metry średnicy.
- Tak dla rozrywki. I dla Zuzy będzie zabawa – uśmiecha się siedemnastoletni Igor. Zuza to jego dziewięciomiesięczna córeczka, ulubienica Maksa.
Chłopcy uważają się na zwykłych nastolatków, którzy wychowują się w trochę niezwykłym domu. No, bo gdy ich rówieśnicy może i czasem bawili się z rodzicami w teatrzyk, oni po prostu grają w teatrze ojca. Gdy inne dzieci czasem były ze szkołą w galerii, u nich galeria była za ścianą, na podwórku, na rżysku.
- Dzieciaki z wioski na pewno nam trochę zazdroszczą. Chętnie tu do nas przychodzą się bawić. Gdy są plenery, to przyjeżdża tu wielu ciekawych ludzi, sporo się dzieje. Nam się to bardzo podoba – dodaje Filip.
Świat na różowo
Julka lubi różowy kolor. Jej pokój jest różowo-pomarańczowy. Lubi chodzić do szkoły, lubi zabawy z rówieśnikami. A lekarze powiedzieli po porodzie, że będzie tylko leżeć. Porażenie mózgowe, niedosłuch, wada serca, kwasica mleczanowa – to był „pakiet startowy” Julki. Jej mama jednak się nie poddała i rozpoczęła rehabilitację od drugiego tygodnia życia.
- Tak normalnie, po babsku i matczynemu, też byłam załamana. Ale wiedziałam, co trzeba robić i że nie można czekać. Wielu rodziców po drodze traci nadzieję i siły, choć przecież kochają swoje niepełnosprawne dzieci. Ale wie pan, jak kolorowe może być to życie? - pyta Joanna Konopka, mama Julki.
Dziesięcioletnia dziewczynka słabo mówi, ale nie chodzi do szkoły specjalnej. W integracyjnej „ósemce” panie ostatnio powiedziały, że Julka także i w tym roku musi jechać na „zieloną szkołę”, choć niedawno miała kolejną operację. Powiedziały, że sobie poradzą, a pozostanie w domu byłoby dla Julki karą.
- Namalowałam dla mamy serduszko – chwali się dziewczynka, bo akurat spotkaliśmy się w Dzień Matki.
- Nie chodziłem do szkoły i chyba przez to mnie zabrali. Najpierw trafiłem do pogotowia opiekuńczego. Tam było okropnie. Bałem się domu dziecka, bo myślałem, że będzie tak samo. Uciekłem raz do domu, ale potem mi się spodobało – Łukasz już jest dorosły. Skończył 18 lat, zdał maturę i chce studiować na politechnice. Poprosił jednak kierownictwo domu dziecka, by mógł tu jeszcze mieszkać.
Całość czytaj w nr 22 "NJ".
Ostatnio komentowane
allergy asthma relief asthma rates
stromectol for sale http...
allergies and kids options treatment center
albuterol inhaler without...
Może cymbale zaczniesz się czepiać tych na górze?Boisz się prymitywów z...
severe hair loss gi journal
ivermectin for humans http ivermectin...
journal of gastrointestinal endoscopy fish allergy symptoms
...