Jacek Sasin: Za katastrofą smoleńską stoją Rosjanie

Jacek Sasin, który 10 kwietnia 2010 roku był w Katyniu i Smoleńsku opowiadał o pierwszych chwilach po wypadku samolotu prezydenckiego, swoich działaniach, jako najwyższego rangą reprezentanta kancelarii i nieudolnych, z założenia, działaniach rządu, które – jego zdaniem – odbywały i odbywają się pod dyktando Moskwy.

- Oczywiście, nie ma żadnych twardych dowodów na to, że był to zamach, że samolot rozbił się nie tylko z powodu warunków atmosferycznych i błędów pilotów. Tych dowodów nie ma też zespół Antoniego Macierewicza. Ale pewne fakty, wyliczenia i ekspertyzy, które przedstawili niezależni eksperci dają wiele do myślenia. Moja hipoteza jest taka, i tu mogą mnie nazywać oszołomem, członkiem smoleńskiej sekty, czy jak tam chcą, jest taka, że obchody rocznicy w Katyniu w 2010 roku Rosjanie w porozumieniu z polskim rządem chcieli tak przygotować, by jak najbardziej utrudnić w nich udział prezydentowi Kaczyńskiemu. Gdy okazało się, że prezydent poleci jednak do Katynia, ruszyła cała akcja. Informacja o tym, że lotnisko w Smoleńsku jest zamknięte i nie nadaje się do przyjmowania samolotów, dotarła z polskiego MSZ dopiero rano 11 kwietnia – mówi Jacek Sasin.

Jedna z uczestniczek spotkania przyznała, że dokumentalny film „Mgła” oglądała już trzy razy i dokładnie wsłuchiwała się we fragment nagrania z telefonu komórkowego nakręcony przez pewnego mieszkańca Smoleńska parę chwil po katastrofie.

- Tam słychać, jak ktoś woła „ratunku”, a potem są trzy strzały. Ja tak to przynajmniej odbieram i wierzę, że tak mogło być.

- No, widzi pani. A nam rozmaici eksperci wmawiają, że te odgłosy pochodziły od palących się drzew, bo tam wybuchł pożar. Zresztą niedawny przykład z ujawnieniem śladów materiałów wybuchowych na elementach wraku samolotu. Przecież komisja Millera mówiła, że wrak został przebadany, a okazuje się, że była to kolejna nieprawda.

Słuchacze dopytywali też, czy posłowi wiadomo coś na temat rzekomych materiałów w sprawie katastrofy, którymi mieli dysponować Amerykanie.

- Pamiętacie państwo, gdy odwołano prokuratora Pasionka, który w tej sprawie miał się kontaktować a amerykańskimi służbami. Miał od nich otrzymać jakieś materiały, ale gdzie one dziś są tego nikt nie wie. Zresztą to nie jedyny przypadek tajemniczego znikania niektórych dowodów. Na szczęście zespół parlamentarny A. Macierewicza jest w posiadaniu kopii filmu z miejsca zdarzenia, który jest ważnym dowodem – dodał gość spotkania.

Jacek Sasin tłumaczył także, dlaczego polski rząd nie wykazywał od początku żadnej aktywności w wyjaśnieniu przyczyn katastrofy. Jego zdaniem, wrak prezydenckiego tupolewa nigdy nie wróci do Polski, bo już się mówi, że ma to być część pomnika w hołdzie tym, którzy zginęli w katastrofie planowanego do postawienia w Smoleńsku.

- W swoich wspomnieniach Edmund Klich opisuje dokładnie, jak wyglądały pierwsze dni po katastrofie. Zadzwonił do niego przedstawiciel strony rosyjskiej z Moskwy i powiedział, żeby się pakował i przyjeżdżał na miejsce, bo będzie akredytowanym polskiego rządu przy MAK-u. Klich powiedział o tym ministrowi Grabarczykowi, a ten premierowi. Obaj przytaknęli. No, więc o czym to świadczy? Że scenariusz działań był ustalany w Moskwie. Pamiętacie państwo, gdy minister Anna Fotyga z antonim Macierewiczem polecieli do Stanów, by szukać sojuszników, prosić o radę międzynarodowych ekspertów o prace przy wyjaśnianiu katastrofy. Usłyszeli tam jednak, że nie są partnerami do rozmów w tej sprawie, bo o to powinien wystąpić polski rząd. A ten rząd nie kiwnie nawet palcem, bo Rosjanie na pewno maja doskonale udokumentowane wspólne ustalenia z polską stroną sprzed 10 kwietnia. Jestem przekonany, że początkowo planowano doprowadzić do sytuacji skompromitowania wizyty prezydenta w Katyniu, by umniejszyć za wszelką cenę rangę jego wizyty. Gdy jakiś czas temu wyciekły zdjęcia ofiar katastrofy i były dostępne na jakichś serwerach, to – moim zdaniem – było to pierwsze ostrzeżenie dla Donalda Tuska. Rosjanie pokazali, że mogą wyciągnąć na światło dzienne inne materiały, które mają. Dlatego nie wierzę, że jeśli nawet uda nam się dowieść, że był to zamach, to nigdy nie dowiemy się, kto za tym stał. A być może Rosjanie posłużyli się polskimi rękami. Bo wiadomo, że rosyjska agentura w Polsce jest spora i ciągle aktywna – mówił bez ogródek były wiceszef kancelarii prezydenta.

Jacek Sasin ze szczegółami opowiadał także, jak wyglądały działania marszałka sejmu, Bronisława Komorowskiego i podległych mu osób w pierwszych godzinach po katastrofie. Wspomniał, że marszałek, który w chwili śmierci prezydenta przejmuje jego obowiązki, zaczął podejmować konstytucyjne kroki jeszcze zanim oficjalnie potwierdzono śmierć Lecha Kaczyńskiego.

- Nowemu szefowi kancelarii, wyznaczonemu przez Komorowskiego, zależało na jak najszybszym wejściu do gabinetu Władka Stasiaka, szefa kancelarii, który także zginął w katastrofie. Tłumaczyłem, że w takiej chwili nie ma pospiechu, tym bardziej, że w gabinecie były jego osobiste rzeczy. Na szczęście te zapędy ostudził widok kwiatów i zniczy pod drzwiami gabinetu Władka Stasiaka – wspominał J. Sasin.

Gość opowiadał także o tym, że wyznaczony wtedy nowy szef kancelarii prezydenta, chciał dostępu do prezydenckiego sejfu.

- Pewnie zależało im na uzyskaniu słynnego aneksu do raportu weryfikacyjnego Wojskowych Służb Informacyjnych, którego jedynym dysponentem był prezydent. Tyle tylko, że tego aneksu w sejfie nie było. Jednak Bronisław Komorowski po śmierci Lecha Kaczyńskiego nie był prezydentem, lecz pełnił tylko jego obowiązki. Dlatego ten dokument został mu przekazany dopiero po wyborach – dodał J. Sasin.

Wspomniał także swoją niedawną wizytę w studiu telewizji TVN, gdzie poza anteną miał usłyszeć od dziennikarza, że „oni”, czyli rządzący, bardzo się boją ludzi z PiS-u i ich wygranej w wyborach, bo wiedzą, że „wy powsadzacie ich do więzienia”.