To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Dramat siedemnastolatka w Karkonoszach

Dramat siedemnastolatka w Karkonoszach

Chłopak postanowił spędzić noc pod gołym niebem w szczytowych partiach gór, kiedy rozpętała się burza. Został porażony piorunem. Dał sobie pomóc dopiero następnego dnia rano.

Do zdarzenia doszło w nocy z piątku na sobotę. Nastolatek widocznie szukał przygód: urządził sobie legowisko pod stosem drewnianych tyczek, które były przygotowane do znakowania szlaków przed zimą. W nocy rozpętała się burza i 17-latka trafił piorun. Na szczęście, nie stracił on przytomności. Przerażonego chłopaka znaleźli dwaj inni turyści, którzy szli do schroniska „Na Szrenicy”. Zabrali go ze sobą.

- Kierowniczka schroniska zaproponowała, że wezwie pomoc, ale ten odmówił – mówi Maciej Abramowicz, naczelnik Karkonoskiej Grupy GOPR. - Dopiero następnego dnia rano szefowa nie ustąpiła i wezwała ratowników.

Nastolatek trafił do szpitala, jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Jak podkreślają ratownicy, to zdarzenie to najlepszy przykład, że nocowanie na dziko w górach może skończyć się tragicznie. Pogoda w szczytowych partiach Karkonoszy zmienia się jak w kalejdoskopie i doprawdy trudno ją przewidzieć.

Komentarze (1)

Czytam i nadziwić się nie mogę! Pierwszy raz czytam o sobie w miejscu gdzie można dodać komentarz... :). Swoją drogą ciekaw jestem dlaczego autor artykułu nie miał odwagi się pod nim podpisać... . Nigdy zresztą autor ze mną nie rozmawiał. Po pierwsze: zdecydowałem się na nocleg "pod stosem drewnianych tyczek" ponieważ szedłem z Gór Izerskich w Rudawy i wiedząc, że następnego dnia miała się pogorszyć pogoda i być burze więc postanowiłem przejść większą część grani Karkonoszy 22 sierpnia 2008r, żeby przy załamaniu pogody dojść już w rejon Przełęczy Okraj. Legowisko przygotowałem zgodnie ze sztuką przetrwania i między innymi dzięki temu przeżyłem - byłem dobrze wyekwipowany: folia z NRC, płachta biwakowa... . Nikt też mnie nie znalazł - sam pomimo porażenia mięśni wyczołgałem się z wiaty, chociaż na początku nie byłem w stanie się w ogóle ruszyć. Wszystko poza brewiarzem i butami spłonęło, ponieważ potem była eksplozja. Udało mi się przy wielu upadkach dotrzeć do granicy polsko-czeskiej (wypadek miał miejsce na Pancavskiej Louce po stronie czeskiej)i potem na Mokrą Przełęcz gdzie zobaczyłem grupę turystów schodzą ze Szrenicy, a nie idącą do schroniska! Dwóch turystów idących na czele zobaczyło mnie i uciekło... . Myśleli że zobaczyli ducha - byłem w dwóch przepalonych swetrach, kalesonach i z brewiarzem w ręku. Dopiero grupą się do mnie zbliżyli. Potem tych dwóch mnie odprowadziło do schroniska. Wielkie dzięki za nektar bananowy:). W schronisku szefowa nie wiedziała co się dzieje - tak była zaspana. Nikt nie zaproponował mi pomocy. Kierowniczka schroniska dała klucz do pokoju położonego na pietrze i poszła spać. Pomocy w rozebraniu się i wejściu na to piętro udzielił mi dopiero turysta z Warszawy, za co bardzo dziękuję. Potem na parę godzin zostałem sam i dopiero on rano wezwał pomoc... . Ratownicy przyjechali około 10 rano. Wtedy już nie byłem wstanie o własnych siłach przejść ani kroku, ponieważ doszło w wyniku wypadku do rozpadu mięśni. O życie walczyłem dwa tygodnie, oparzenia leczyłem pół roku, z parkinsonizmem zmagam się do dziś. Proszę tylko autora tekstu o większe poczucie odpowiedzialności za to co pisze, praca dziennikarza w sposób szczególny naznaczona jest odpowiedzialnością moralną. Te słowa które tu widzę spotkałem już w szpitalu i bardzo mnie zasmuciły bo tak to nie było...