Czeskie pociągi miały jeździć z Trutnova do pierwszej stacji polskiej, czyli do Lubawki. Tym samym turyści z Polski mieliby szansę na zwiedzenie Czech, zrobienie zakupów i powrót do domu. W grę wchodzą 3 kursy dziennie, pociągi mają jeździć także w dni robocze.
Problem w tym, że pociągi do Lubawki nie dojeżdżają, kończą bieg na ostatniej stacji przed granicą - Kralovec.
Tymczasem po stronie polskiej winnych nie ma. - Prosze o to pytać organizatora przejazdu, czyli urząd marszałkowski – mówi Andrzej Piech, wicedyrektor PKP Przewozy Regionalne we Wrocławiu. Jak mówi, każdy kurs jest deficytowy i ktoś musi ten deficyt pokryć. - To kwestia utrzymania trasy, zorganizowania sprzedaży biletów. My nie będziemy do tego dopłacać – zastrzegł.
Zdziwiony taką postawą jest z kolei Wojciech Zdanowski, dyrektor wydziału transportu Urzędu Marszałkowskiego Województwa Dolnośląskiego. - Jesteśmy otwarci na propozycje współpracy, ale oferta zorganizowania takiego przejazdu w ogóle do nas nie dotarła – mówi. - Zwykle robi się to tak, że przewoźnicy się dogadują i występują do nas o dofinansowanie. W tym przypadku jest to Viamont i PKP.
Jak mówi, koszty takiego przejazdu są niewielkie. - To 2 złote za kilometr. My musielibyśmy pokryć koszty od granicy do stacji Lubawka, czyli jakieś 2 kilometry – wylicza. - Miesięcznie dałoby to najwyżej kilkanaście tysięcy złotych. To kwota jak najbardziej w naszym zasięgu – mówi.
Komentarze (1)
Niestety całe PKP. Regionalne, Intercity itd itd. Moloch, moloch na glinianych nogach. Dlaczego rząd mimo tego że PO nie weźmie się za to!