
- Pracowałem w obserwatorium, codziennie robiliśmy pomiary globalnej obecności beta powietrza oraz opadu całkowitego – mówi Zbigniew Górski, wówczas pracownik IMGW we Wrocławiu, który stacjonował na Śnieżce.
Pamięta, że bardzo zdziwił go wynik badania. Zwykle licznik pokazywał 9-10 jednostek. - To była norma. Ale tedy urządzenie pokazało stężenie promieniowania kilkuset razy większe od normalnego - mówi. - Powtórzyłem pomiar, ale dalej wychodziło dużo więcej. Zadzwoniłem do kolegów z Wrocławia i Legnicy, którzy dokonywali takich samych pomiarów. U nich nic nie wyszło, bo chmura jeszcze do nich nie dotarła.
Wysłał wyniki do centralnej stacji. - Potem robiliśmy badania częściej, co 3 godziny – mówi. - Cały czas liczniki pokazywały znacznie większe stężenie.
Regularne badania na Śnieżce prowadzono po to, by kontrolować państwa, które podpisały porozumienie o nie dokonywaniu prób jądrowych w atmosferze. I początkowo Zbigniew Górski myślał, że właśnie takie badania zrobiono. Promieniowanie było jednak dużo większe, niż w przypadku, kiedy badania robili np. Chińczycy. Potem dowiedział się o katastrofie w Czarnobylu.
Pan Zbigniew przyznaje, że nie miał nacisków od władzy socjalistycznej, by tuszować wyniki, ale... - otrzymałem polecenie, żeby o tym nie mówić głośno wśród znajomych – przyznaje. - Lada moment jednak sprawa wypłynęła i zrobiło się głośno.
Czy bał się? - Nie – mówi. - Wystarczyło stosować się do zaleceń, czyli rzadziej wychodzić z domu, częściej się myć. No i przyjąć płyn Lugola, który neutralizował działanie groźnego pierwiastka jodu.
Komentarze (1)
"Pan Krzysztof przyznaje, że nie miał nacisków od władzy socjalistycznej..." Nasuwa się pytanie kim jest/był Pan Krzysztof i co o tych naciskach powiedziałby Pan Zbigniew? ;D