
Światowe zloty caravaningowe organizowane są cykliczne w różnych miejscach w całej Europie. Wiele campingów zabiega o to, by gościć potem załogi wracające do domów u siebie w ramach zlotu Post Rally. W tym roku zabiegali o to bardzo także Czesi, ale Światowa Federacja Campingu i Caravaningu przyznała organizację tego zlotu właśnie Wiśniowej Polanie.
- Chętnych na pobyt u nas było o wiele więcej, ale nie mogliśmy ich przyjąć, bo mamy za mało miejsca – przyznaje Krzysztof Wiśniewski, gospodarz campingu.
Holendrzy, Niemcy, Francuzi, Brytyjczycy, Duńczycy i Włosi wypoczywali przez cztery dni w Miłkowie. Wśród gości Post Rally były tylko trzy załogi polskie. Dla około 80 procent załóg zagranicznych był to pierwszy pobyt w Polsce.
- Tym bardziej cieszy nas, że dobrze się tu czuli i wywieźli miłe wrażenia – dodaje K. Wiśniewski. Prowadzony przez niego camping zdobył tytuł Mister Camping 2010.
Organizacja Post Rally w Miłkowie ma spore znaczenie promocyjne dla regionu. Tych turystów nie trzeba zachęcać do ponownego przyjazdu, opowiadać im o walorach turystycznych. Oni po prostu tu byli, może przyjadą jeszcze raz, zachęcą znajomych.
Gdy w środę kończył się międzynarodowy zlot i załogi opuszczały Wiśniową Polanę, na cemping przyjeżdżały kolejne kampery i auta z przyczepami. W Miłkowie rozpoczął się bowiem IV Karkonoski Zlot Rodzinny, jedna z wielu krajowych imprez caravaningowych.
- Od 35 lat uprawiamy taki rodzaj turystyki. Caravaning to coś więcej niż tylko podróżowanie z przyczepą lub kamperem. To pewien styl życia, wypoczynku. Myśmy pół życia spędzili w przyczepie – mówi Jerzy Bidas z Radomia, komandor Karkonoskiego Zlotu Rodzinnego.
Pierwszy raz na Wiśniową Polanę przyjechał Zbigniew Lech z Warszawy. W Karkonoszach bywał kiedyś turystycznie.
- Dziesięć lat temu kupiłem w Hiszpanii kampera i zaczęliśmy podróżować. Gdy przeszedłem na emeryturę chciałem mieć jakieś zajęcie, żeby w domu nie siedzieć. Wcześniej pochłaniało mnie żeglarstwo, mam swój jacht w Rucianem Nidzie – opowiada turysta. - Jak mi się znudzi pływanie, to wsiadamy z żoną do kampera i jedziemy, gdzie nas jeszcze nie było.
Gdy pytam miłośników caravaningu, ile kosztuje uprawianie takiego rodzaju turystyki odpowiadają z uśmiechem, że „to najtańsza forma turystyki dla najbogatszych”.
Nowy, dobrze wyposażony kamper kosztuje około 200 tysięcy złotych. Nie opłaca się posiadać takiego wozu tylko po to, by w czasie wakacji pojechać na dwa, trzy tygodnie urlopu. Dlatego caravaningowcy rozpoczynają sezon już w kwietniu i jeżdżą aż do późnej jesieni, a są i tacy, którzy podróżują nawet zimą po południowych krańcach Europy.
Kamper Marii i Herberta Szotków ma swoją nazwę – to „Herbuś”. Dom na kółkach dla dwóch osób zapewnia wszelkie wygody.
- Gdy byliśmy młodzi podróżowaliśmy pociagami z namiotem. Potem był pierwszy samochód i polska przyczepka „Niewiadów”. Z czasem były lepsza auta i większe przyczepy. Już 31 lat tak zwiedzamy świat – opowiadają turyści z Wodzisławia.
Przyznają, że prawdziwą swobodę w podróżowaniu mają dopiero teraz, na emeryturze, bo nie są uwiązani terminami urlopów.
- Caravaning daje prawdziwą swobodę, wolność. Człowiek wstaje, kiedy chce, nocuje gdzie chce, jedzie tam, gdzie mu się podoba – dodają.
Z tyłu ich wozu, na bagażniku dwa rowery. Bo okolicę, gdzie przyjeżdżają i stawiają wóz, objeżdżają i zwiedzają na rowerach.
Szerzej o caravaningu czytaj w najbliższym wydaniu „NJ”.
Komentarze (2)
bardzo fajny ośrodek cały czas zmienia się na lepsze widać wkładaną tam pracę z sercem,polecam.