Milicja przez dwa lata polowała na wampira z Perły Zachodu. Upodobał sobie okolice schroniska oraz tzw. Welt Ende, czyli końca świata – miejsca, gdzie przed wojną działała fabryka papieru. A że trasa na Perłę Zachodu zawsze była ulubionym szlakiem spacerowym, więc i o ofiary nie było trudno.
W opinii śledczych, sprawca mógł nawet napaść kilkanaście kobiet.
- Znajdowaliśmy w okolicach miejsca zdarzenia – w krzakach, gdzieś pod kamieniami różne drobiazgi z torebek napadniętych kobiet. Niektóre przedmioty zostały rozpoznane, inne nie. Wynikało z tego, że należały do innych kobiet niż te, które zgłosiły się do nas – opowiada były oficer pionu kryminalnego jeleniogórskiej komendy milicji.
Pierwszy raz w parku
Prowadzący śledztwo byli przekonani, że wampir z „końca świata” nie działa z zamiarem zabicia kobiet. Pierwszy raz napadł na kobietę w parku na Wzgórzu Kościuszki. Potem dopiero przeniósł się w okolice Perły Zachodu.
Był rok 1970. W marcowy poranek szła przez park do pracy Alina Z. Minęła jakiegoś mężczyznę, który skręcił ścieżką do góry. Gdy dostała za chwilę cios w kark, nawet nie zdążyła krzyknąć. Upadła na ziemię, a bandyta zaczął ja okładać pięściami. Próbowała wzywać pomocy, ale daremnie. Zatkał jej jedną ręką usta, drugą dalej bił. Chwyciła zębami za jego palec. Potem powie śledczym, że musiała go bardzo mocno ugryźć, bo bolała ją cała szczęka. Puścił ją na chwilę i zapytał „Co możesz mi dać?”. Kobieta wyswobodziła się na chwilę, a on złapał jej torebkę i uciekł. Było w niej trochę pieniędzy i zdjęcia rodzinne.
Po paru dniach dzieci bawiące się blisko tego miejsca znalazły drobiazgi wyrzucone z torebki.
Alina Z. od razu zgłosiła się na milicję. Dokładnie zapamiętała twarz bandyty, opisała wszystko ze szczegółami. Portret pamięciowy był gotowy. Zresztą opisy innych napadniętych kobiet nieznacznie różniły się od tego, co jako pierwsza opowiedziała śledczym Alina Z. Dochodziły tylko kolejne szczegóły, bo wiadomo, że sprawca był inaczej ubrany, mógł być ogolony lub nie, mieć jakąś czapkę czy beret.
Cierpliwie czekał
Po miesiącu zaatakował znowu. Tym razem już na stałe przeniósł się w okolice Perły Zachodu. Dwie dziewczyny wracały około godziny 20. z potańcówki w schronisku. Opowiadały potem na milicji, że nie wiadomo skąd on się wziął – nagle stanął przed nimi, mocno obie chwycił za szyje, zaczęła się szarpanina. Jedną z nich ugryzł w rękę. Wypuściła torebkę. Załapał ją i uciekł, bo chyba doszło do niego, że z dwiema kobietami nie poradziłby sobie. Pech, zbieg okoliczności, a może przeczucie sprawcy? - w ukradzionej kolejnej torebce też były zdjęcia właścicielki i inne fotografie.
Przez kilka tygodni był spokój i znowu wyszedł „na łowy”. Maria F. szła na skróty z Siedlęcina do Jeleniej Góry do pracy. Rano w powszedni dzień trakt na Perłę Zachodu był pusty. Kobieta przystanęła, wyjęła z torebki papierosy i zapałki. Gdy podniosła głowę zobaczyła go przed sobą. Ścisnął ją za szyję, zaczął dusić. Przewrócił ją na ziemię i zabrał się za zdzieranie spódnicy i pończoch. Przerażona ofiara na chwilę przestała się szamotać, a bandyta poluźnił uścisk. Ostatkiem sił kopnęła go w podbrzusze, wstała i uciekła. On też, z jej torebką. Po kilkunastu dniach znaleźli ją niedaleko w krzakach przypadkowi spacerowicze.
- Poza tym, że mieliśmy jakiś rysopis i nawet portret pamięciowy, to nadal nie wiedzieliśmy, kogo szukamy. Operacyjni penetrowali miejscowy półświatek, a dochodzeniowcy konstruowali portret psychologiczny sprawcy. To na pewno był dewiant, około 40-letni, średniego wzrostu. Nie dążył do zaspokojenia za każdą cenę, nie używał niebezpiecznych narzędzi. Czekaliśmy na jakieś jego potknięcie, próbowaliśmy skojarzyć te dane z informacjami o kimś z tej „branży”, kto już był notowany. Mijały miesiące, a śledztwo nie bardzo się posuwało – przyznaje były glina.
Ze zranioną nogą
W działaniach wampira „z końca świata” nie było jakiejś systematyczności. Napadła o różnych porach dnia i tygodnia. Wybierał kobiety bardzo młode i dojrzałe.
Gdy Janina B. szła w rejonie wiaduktu kolejowego szukając portfela męża, który musiał tu gdzieś wypaść w czasie ich wczorajszego spaceru, widziała jakiegoś mężczyznę siedzącego na trawie i bandażującego nogę. Minęła go bez większego zainteresowania, a on w tym czasie kończył opatrunek i obserwował niewiastę. Po chwili zastąpił jej drogę i zaproponował spacer. Zaczęła krzyczeć, wzywać pomocy. W jego ręku błysnął scyzoryk, ale po chwili schował go i wyjął nożyczki. Zaczął bić ją po twarzy i zagroził, że odetnie włosy.
Po Janinie B. była jeszcze jedna ofiara. Pobita, ale nie zgwałcona, uciekła wpław przez rzekę. Sprawca zbiegł zabierając torebkę.
Kobieta od razu zgłasza się na milicję, a śledczy wiedzą, że to „on”. Po pół godzinie kilkunastu policjantów przeczesuje okolice, a chłopcy z wycieczki z Perły Zachodu mówią, że widzieli jakiegoś mężczyznę niedaleko schroniska. Po drodze milicjanci znajdują porzuconą torebkę kobiety, a w niej dowód osobisty z wyciętym zdjęciem.
Jerzy G., 34-latek o niebieskich oczach zostaje ujęty. Ma w kieszeni scyzoryk, nożyczki, dwie fotografie kobiet, guzik od damskiego płaszcza i kawałek kartki z nazwiskiem Janiny B. Dziwi się, że został zatrzymany, bo nie wie o co chodzi.
Wszystko przez żonę
- Poszkodowane kobiety rozpoznały go od razu, a to, co znaleźliśmy w jego mieszkaniu, nawet bez tych rozpoznań byłoby wystarczającym dowodem sprawstwa – dodaje nasz rozmówca.
Dwa albumy ze zdjęciami, wśród których ofiary rozpoznały i swoje fotografie, zeszyty z podobiznami kobiet, małe kalendarzyki, notesiki z telefonami, damskie chusteczki, puderniczki i damska bielizna.
- Nie przyznał się do winy, mówił, że nigdy nie widział żadnej z poszkodowanych kobiet i nie wie, dlaczego one go wskazały. Twierdził, że albumy ze zdjęciami należały do jego byłej żony, a reszta jest jego własnością. Biegli, którzy go badali orzekli, że jest poczytalny, choć w pewnym stopniu ograniczony umysłowo – wspomina tę sprawę były kapitan milicji.
Przestępcza działalność Jerzego G. zapewne miała swoją genezę w jego doświadczeniach z przeszłości. Był rozwodnikiem. Gdy odsiadywał prawie trzyletni wyrok, także za napad na kobietę, jego żona, starsza o 10 lat zdradzała go. Dlatego się rozwiódł.
Z ukończonymi zaledwie dwiema klasami podstawówki i zaliczonym jednym rokiem w szkole specjalnej znalazł pracę jako robotnik na budowie. Po pracy było picie. Trochę pieniędzy oddawał matce. Gdy był po kielichu nawet wobec niej stawał się agresywny.
Powie potem śledczy, że to wszystko przez rodziców i żonę. „Już nie chcę się żenić, bo z rozwodem są same problemy”. Napady na kobiety, chęć gwałtu, poniżenia ich były może próbą odwetu za to, co go spotkało ze strony żony.
Sąd nie znalazł w przypadku Jerzego G. żadnych okoliczności łagodzących i skazał go na 8 lat więzienia.
Komentarze (4)
To on w końcu kogoś zamordował czy tylko napadał i kradł?
Pierwsze zdanie: "oskarżały go o napaść i próbę gwałtu". I wszystko jasne.
wszystko przez żonę...