To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

W życiu i na scenie

W życiu i na scenie

- Dziadek ojca był z Wyspiańskim na weselu Rydla. Tak głosi rodzinna legenda. Ale nie dlatego ciągnęło mnie na scenę. „Być na przodzie”, to mój żywioł. Choć w młodości więcej znaków na niebie mówiło, że zostanę... zakonnikiem – śmieje się Andrzej Marchowski. O sobie mówi: „jestem poliwalentny – lubię łączyć różne zajęcia”.

Urzędnik, kabareciarz, przewodnik sudecki, ławnik sądu rodzinnego, trener warsztatu grupowego z asertywności i komiunikacji, aktor „Teatru Odnalezionego”. Na scenie Jeleniogórskiego Centrum Kultury i w życiu w tandemie z żoną Renatą.

„Całe życie się wygłupiałem”

Jeleniogórzanin. Z przedszkola uciekał. Mama nie miała wyjścia: zamykała kilkulatka w domu na klucz, a ten wymyślał i odgrywał dla siebie zabawy, scenki, role.

W podstawówce tworzył kabaretowe scenki w... kościelnym ruchu oazowym. Razem z kolegą – Julkiem Bokiejem – którego mama pracowała w teatrze, był częstym gościem na widowni w „Norwidzie”.

-W piwnicy do tej pory trzymam programy teatralne z ówczesnych premier – z nostalgią w głosie wspomina Andrzej – Raz były zalane, ale nie miałem serca wyrzucić.

W „mechaniku” tworzył już regularny kabaret „Kordiałki” i... grał na trąbce maszerując w 1-majowych pochodach. Szkolna orkiestra miała tylko zakaz grania hymnu państwowego – bo zamiast polskiego, wychodził im hymn jugosławiański. Najczęściej w pochodach grali czeskie utwory, bo takie nuty były akurat dostępne na rynku. Studia wybrał konkretne, ekonomiczne.

-Wychowywałem się wśród kobiet, nauczyły mnie gotować i wpoiły przekonanie, że mężczyzna powinien w życiu robić coś konkretnego – Andrzejowi Marchowskiemu ekonomia nie była jednak w stanie wypełnić życia.

Cały artykuł w najnowszych „Nowinach Jeleniogórskich” nr 18/10.