
- Na razie mamy dach nad głową i nadzieję na własne lokum. Ale nie mamy pieniędzy, żeby odbudować dom. Potrzebne nam są głównie materiały budowlane – mówi Agnieszka Miter.
Stary, około stuletni dom, który strawił pożar należał po części do matki Agnieszki i jej rodzeństwa. Agnieszka z mężem i dziećmi mieszkała na piętrze. Obok niej mieszkał jeden wujek z kolegą, a na parterze drugi wujek.
W nocy z 23 na 24 stycznia kobietę obudził blask dochodzący z kuchni. Otworzyła oczy – jęzory ognia były już na kuchennych drzwiach od strony korytarza i wdzierały się do pomieszczeń.
- Zaczęłam budzić męża i w popłochu szukać telefonu. Od razu zadzwoniłam do szwagra. Mąż próbował jeszcze gasić te drzwi, chlusnął na nie wodą, ale zrobił się straszny dym. Nie było czasu na szukanie ubrań. Poowijaliśmy tylko dzieci w to, co było pod ręką i stanęliśmy przy otwartych oknach. Po chwili przybiegł sąsiad z drabiną i przyjechał szwagier. Najpierw podaliśmy dzieci, potem ja wyszłam, a na końcu mąż. Gdy on schodził po drabinie, to już dachówki leciały z dachu – opowiada Agnieszka.
Najstarsza córka, 6-letnia Martynka płakała i bardzo się bała. Rodzice niemal siłą musieli ją podać przez okno. Przez kilka dni po tym zdarzeniu była niespokojna, płakała w przedszkolu, nie chciała się rozstawać z mamą. Jej dwie młodsze siostrzyczki – półtoraroczna i 5,5-miesięczna na szczęście nic nie pamiętają.
- Spaliły nam się wszystkie ubrania, buty, pościel, pieniądze. Na drugi dzień musieliśmy kupić w sklepie smoczki, butelkę i pampersy, bo nie mieliśmy nic dla najmłodszej córki – dodaje Grzegorz Miter.
- Gnieździmy się tutaj, bo nas jest czworo i teściowa, ale przecież trzeba sobie pomagać. Tym bardziej, że tu jest trójka małych dzieci – mówi Józef Nalepa, szwagier pogorzelców, który z rodziną przyjął ich pod dach.
Przy jego domu stoi częściowo murowana stodoła. Miterowie mają nawet projekt przebudowy jej na mieszkanie. Trzeba by postawić murowaną ścianę frontową, bo obecna jest drewniana, zrobić stropy i ściany działowe.
- Mamy zapewnienie jednej z jeleniogórskich firm, że da nam materiał i wykona pełną instalację centralnego ogrzewania i wodno-kanalizacyjną. Własnymi siłami i z pomocą sąsiadów jesteśmy w stanie sami przebudować tę stodołę. Żeby chociaż dół zrobić, to już moglibyśmy zamieszkać, a górę powoli kończyć – dodaje Agnieszka Miter.
Bez dachu nad głową został też Winicjusz Babicz, wujek Agnieszki, który mieszkał na parterze. Przygarnęła go do siebie siostra.
- Cholerny los, jak to się mogło stać? - mężczyzna do dziś nie może do siebie dojść. Chodzi wokół spalonego domu. Chciałby zobaczyć, czy coś mógłby jeszcze wynieść z mieszkania, coś zdatnego do użytku. Jego mieszkanie nie spłonęło, tylko zostało zalane w czasie akcji ratowniczej. - Ale boję się tam wejść, bo jeszcze mi się coś na łeb zawali.
Całość czytaj w najbliższym wydaniu "Nowin Jeleniogórskich".
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Ostatnio komentowane
allergy asthma relief asthma rates
stromectol for sale http...
allergies and kids options treatment center
albuterol inhaler without...
Może cymbale zaczniesz się czepiać tych na górze?Boisz się prymitywów z...
severe hair loss gi journal
ivermectin for humans http ivermectin...
journal of gastrointestinal endoscopy fish allergy symptoms
...