To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Na wszystko zgadzać się nie będę

Na wszystko zgadzać się nie będę

Rozmowa z Justyną Kowalczyk, dwukrotną mistrzynią świata w biegach narciarskich i triumfatorką Pucharu Świata

- Jesteś w tym sezonie bezapelacyjnie najlepszą biegaczką globu, królową polskiego sportu i osobą już prawie tak samo popularną jak mistrz narciarskich lotów Adam Małysz. Rozpoznają cię nawet małe dzieci. Twoje znakomite biegi oglądało w telewizji więcej osób niż skoki. Po małyszomanii popularność Justyny zmieni się w kowalczykomanię?

- Cenię sobie spokój i nie chcę tego zgiełku. Nie jestem ani aktorką, ani politykiem, ani nikim takim. Ja przecież tylko biegam na nartach. Trener Aleksander Wierietielny współczuje mi presji związanej z popularnością. To nic miłego nie mieć odrobiny prywatności, pilnie strzec numeru telefonu komórkowego. Dostrzegam plusy, ale też minusy sławy. Byłam już śledzona przez fotografów. Ciągle dostaję oferty udziału w znanych programach telewizyjnych, propozycje wywiadów i sesji od ekskluzywnych pism kobiecych. Nie muszą godzić się wszystko. Nie mam sławy wkalkulowanej w swój zawód.

- Po zdobyciu Kryształowej Kuli wiele się jednak zmieniło. Podczas finałowych zawodów w Sztokholmie i w Falun narciarskie wyczyny Justyny śledziły wszystkie media i kibice z fanklubów w polarach z twoim wizerunkiem na plecach. Po finiszu w biegu na 15 km klasykiem mistrzyni odśpiewano „Sto lat”. Na podium Pucharu Świata zwyciężczynię dekorował król Szwecji Karol Gustaw XVI. Nie co dzień sportsmenka z Polski odnosi wielki i prestiżowy sukces.

- W Falun udzielałam wywiadów, cierpliwie pozowałam do zdjęć, oblegana rozdawałam autografy i przyjmowałam gratulacje. Z wyrazami uznania telefonował prezydent Lech Kaczyński, z Planicy zadzwonił Adam Małysz. To bardzo miłe chwile. Dziennikarz i kibice muszą zrozumieć, żeby mieć sukcesy cierpliwie muszę trenować, muszę pracować i odpoczywać. Mój telefon nie może bez przerwy dzwonić dzień i noc. Nie mogę chodzić tam, tam i tam, bo jest to po prostu nierealne. Nie będę dobrze biegać na nartach, jeśli na wszystko będę się zgadzać. Popularność i rozpętana wrzawa nie ułatwią mi spokojnych przygotowań do kolejnych startów w roku olimpijskim. Po przyszłorocznej olimpiadzie w Vancouver może zrobię sobie rok przerwy. Żeby odpocząć i „podreperować” życie prywatnego. Jestem zmęczona wyczerpującym sezonem, ale codzienny trening to dla mnie świętość. Do Jakuszyc przyjechałam po dwudziestogodzinnej podróży, ale nie zrezygnowałam z porannego biegania.

Całość czytaj w najnowszym wydaniu "NJ"