M jak mama ze świetlicy
„Wszystko o mojej mamie? Trudno będzie opowiedzieć – zastanawia się szesnastoletnia Kalina – Życie mamy i nasze kręci się wokół świetlicy wiejskiej. Mama jest typem społecznicy, pierogów nie lepi, choć jest dla naszej trójki, i mamą, i ojcem, i szefową”. /kursywa/
Krystyna Pisarska, Wrocławianka, polonistka, pracowała w galerii fotograficznej. W Karkonosze sprowadziła ją miłość do gór. Do Rędzin pod Wołkiem, domu otwartego, choć położonego na odludziu – miłość do męża. Tutaj urodziła Mikołaja.
- Dla Mikolaja miałam czas na bajki i najwięcej spokoju – powie po osiemnastu latach, siedząc na placu zabaw obok świetlicy wiejskiej w Janowicach Wielkich – uzależnił się od mojego cycka, musiałam go odzwyczajać w czwartym roku życia dość drastyczną metodą... używając pieprzu.
Urodziła Kalinę. Spłonął dom. W pożarze straciła książki, płyty, pamiątki, dobytek. Z perspektywy lat, powie: „pożar był wybawieniem, rozpoczęłam wtedy moją wędrówkę w kierunku innych ludzi”.
(...)
M jak „maminka” z przemocy
Ewa nie zdradzi, gdzie mieszka, skąd pochodzi, w jakim sądzie walczyła o prawdę:
- W małej mieścinie na pannę z dzieckiem patrzą krzywo, a dopiero na pannę z dzieckiem... z gwałtu.
Ewa przerywa rozmowę. Wychodzi do łazienki. Głośno wyciera nos. Na co dzień nie płacze. Nie wspomina. Na co dzień wynajmowany pokój z nową wersalką i lodówką, łóżeczkiem i dwoma taboretami udającymi stół – bo na prawdziwy nie starczyło już pieniędzy - jest jej azylem. Na co dzień czternastomiesięczna Kaśka jest jej całym światem. Tylko dzisiaj, jak opowiada, głupie łzy nie pytają o zgodę. Spływają po policzkach, ciekną z nosa.
- Nieraz mnie to miejsce przytłacza – przyznaje Ewa - obce jest, nikogo tu nie znam. Jeszcze mi się nigdy tak ciężko nie żyło.
Ze swoją mamą Ewa nigdy nie mieszkała. Ojciec był alkoholikiem. „Najlepsi ludzie w moim życiu to babcia Jasia i dziadek”. U nich miała prawdziwy dom. Babcia umarła, kiedy miała 10 lat, sześć lat później odszedł dziadek. Musiała opuścić mieszkanie. Zamieszkała u drugiej babci. „Tam dobrze nie było” - kwituje krótko. Skończyła zawodówkę, przez kilka lat pracowała opiekując się starymi ludźmi. Wynajmowała pokoje. Karmiła koty. Tylko raz się zakochała: „zaraz po szkole, nic z tego nie wyszło, rozczarowałam się, przyzwyczaiłam do samotności”.
Wyjechała do pracy do Czech. Polubiła pracę w fabryce czekolady.
- Jak coś jest dobre w moim życiu, zaraz pojawia się katastrofa, zawsze tak jest – opowiada Ewa, a głupie łzy znów bez kontroli. Kaśka skacze w łóżeczku, uśmiechnięta, z wielkimi oczami i dołeczkami w policzkach, dziecko jak z reklamy o zdrowym jedzeniu.
(...)
Cały artykuł w „Nowinach Jeleniogórskich” nr 21/09
Komentarze (2)
..Najwiekszym BOHATERSTWEM kobiety jest..wytrzymac z CHLOPEM !!.
A zatem Piipi powinna dostać order Virtuti Militari. Oraz parę porządnych klapsów.