
Prawie półtora roku temu widzieliśmy bezradność i rozpacz mieszkańców dawnej „pastorówki” w Karpnikach. Wielorodzinny, zabytkowy budynek stał w ogniu, a mieszkańcy dziękowali Bogu, że zdążyli wybiec z domu, bo ktoś na zewnątrz zobaczył, że dach płonie.
Ligia Iwaszkiewicz z Sobieszowa po trzech latach od pożaru stolarni, która była jej warsztatem pracy, nie zdołała jej odbudować. Trochę pieniędzy z ubezpieczenia wystarczyło na postawienie garażu i zabezpieczenie domu od strony spalonej stolarni.
Rodzina Miterów z Pławnej Górnej, która ledwo uszła z życiem z płonącego domu, dalej siedzi kątem u krewnych. Nie mają pieniędzy, by dokończyć przebudowę stodoły na budynek mieszkalny, choć i tak dużo udało się zrobić.
A rodzina powiększyła się o kolejną dwójkę dzieci.
- Ludzie bywają okropni. Ja tu słyszę co rusz, że myśmy na tym pożarze się dorobili. Bo dom udało się odnowić, wymienić okna, bo ludzie dobrego serca dali nam różne rzeczy. A że dziewczyna w ogniu zginęła, że nam ledwo udało się uratować, że dzieci strasznie to przeżyły - tego ludzie nie pamiętają. Nikomu nie życzę takiego doświadczenia. Co mi po tym nowym dachu, gdy dziewczyna nie żyje? - mówi współwłaściciel domu pod Jelenią Górą, który wraz z rodziną dość szybko pozbierał się po ubiegłorocznym pożarze. Ale nie chce, by o nich pisać, bo ludzie znowu zaczną gadać.
Nadzieja w ślimakach
Biegły stwierdził, że pożar wybuchł od zwarcia w instalacji elektrycznej. Ogień pochłonął stolarnię błyskawicznie. Spaliły się wszystkie maszyny, surowiec i garażowany obok traktor. Ligia Iwaszkiewicz, która od wielu lat sama prowadziła warsztat, zdążyła wyprowadzić z pomieszczenia obok konie. Kury się popaliły. Straż pożarna walczyła o budynek mieszkalny przylegający do stolarni. Na szczęście udało się.
- Byłam ubezpieczona. PZU oszacowało mi straty na 170 tysięcy złotych, ale uznali, że obiekt i maszyny były zamortyzowane w 85 procentach. Dostałam grosze. Starczyło na zabezpieczenie domu, prowizoryczny garaż i mały traktor - wspomina L. Iwaszkiewicz.
Po pożarze kobieta wystąpiła do miasta o jakieś pieniądze lub bony dla swoich trzech pracowników, żeby mieli coś dla dzieci na święta, bo pracy już dla nich nie było. Okazało się, że taka pomoc jest niemożliwa.
Cały artykuł w „Nowinach Jeleniogórskich” nr 6/12.
Ostatnio komentowane
allergy asthma relief asthma rates
stromectol for sale http...
allergies and kids options treatment center
albuterol inhaler without...
Może cymbale zaczniesz się czepiać tych na górze?Boisz się prymitywów z...
severe hair loss gi journal
ivermectin for humans http ivermectin...
journal of gastrointestinal endoscopy fish allergy symptoms
...