To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Dziurawe konto

Pan Kazimierz obiecał sobie, że już nigdy więcej nie założy konta. Woli, by emeryturę przynosił mu listonosz.

Na blisko tydzień z konta pana Kazimierza zniknęła emerytura i dodatek pielęgnacyjny. W sumie niecałe tysiąc złotych. Mężczyzna został bez środków do życia. Teraz próbuje znaleźć winowajcę tej pomyłki. - Komornik obarcza winą bank, a bank komornika – mówi poszkodowane małżeństwo.

Emerytura pana Kazimierza wpływała na jego konto zawsze piętnastego każdego miesiąca. Zdarzało się, że była już nawet czternastego wieczorem.

- Żadnego dnia zwłoki. Tego akurat ZUSowi nie mogę zarzucić – tłumaczy emeryt.

W połowie lutego jeleniogórzanin po odbiór swojej emerytury wysłał do Banku Pocztowego, gdzie miał konto, żonę.

- Upoważniłem ją do tego, bo nie zawsze mam siłę wychodzić z domu – dodaje mężczyzna, który kilka lat temu uległ wypadkowi. Jadąc rowerem został potrącony przez samochód.

W bankowym okienku żona pana Kazimierza usłyszała jednak, że konto zostało zablokowane i emerytury nie wypłaci.

- Spytałam więc od razu gdzie się podziały pieniądze? Niech się pani lepiej o to męża zapyta – wspomina słowa kasjerki żona emeryta.

Zdziwiony tym informacjami pan Kazimierz postanowił osobiście wyjaśnić to nieporozumienie.

- Na drugi dzień pojechałem więc do banku przy ulicy Sygietyńskiego. Tam dowiedziałem się, że ZUS nie przelał jeszcze emerytury. Nie uwierzyłem w to. Pomyślałem, ZUS niedaleko. Upewnię się czy mówią prawdę – opowiada mężczyzna.

Czym prędzej udał się więc do pobliskiego ZUSu, gdzie okazało się, że miał rację.

- Pieniądze poszły, zresztą jak zawsze. Pod tym względem to solidna firma – rzuca emeryt.

Jeleniogórzanin wrócił do banku, gdzie na poszukiwaniach swoich pieniędzy spędził kolejne dwie godziny. Pomagała mu w tym również żona. Na koniec pan Kazimierz trafił do komornika, za pośrednictwem którego spłacał od kilku lat dług zaciągnięty w Kredyt Banku. Tam dowiedział się, że doszedł mu kolejny wierzyciel do spłaty, o którym wcześniej nie został powiadomiony. W sumie spłata obu zaległości wyniosła 410 złotych. Reszta, jak powiedział mu komornik, powinna znaleźć się na jego koncie. Bank Pocztowy z kolei zasłania się  tajemnicą bankową. Gdzie więc podziały się pieniądze pana Kazimierza? Czy w końcu udało mu się je odzyskać? O tym przeczytasz w ostatnim numerze „Nowin Jeleniogórskich”.

Komentarze (5)

Co tam rencista,tu się kradnie,towarzysze!
===================

Katowicka prokuratura ma przesłać do sądu w Warszawie akt oskarżenia przeciwko byłemu posłowi SLD Andrzejowi Pęczakowi, znanemu lobbyście Markowi D. i jego asystentowi Krzysztofowi P.

Pęczak odpowie za żądanie i przyjmowanie łapówek, dwaj pozostali są oskarżeni o ich wręczanie. O zakończeniu śledztwa w tej sprawie poinformował na konferencji prasowej rzecznik prokuratury Leszek Goławski.
Pęczak - jako poseł i jednocześnie szef sejmowej komisji kontroli państwowej - miał przyjmować łapówki od lutego do sierpnia 2004 r. Z ustaleń śledztwa wynika, że żądał korzyści majątkowych i osobistych na łączną kwotę ponad 900 tys. zł, uzyskał ponad 820 tys. zł.

Jak powiedział Goławski, Pęczak żądał od Marka D. i Krzysztofa P. m.in. 250 tys. dolarów, pokrycia kosztów wyjazdu rodziny do Paryża, zapłaty za suknię ślubną dla córki, zawarcia umów na tłumaczenia z języków obcych - taką działalność prowadziła żona posła.

"Takie były żądania. Zrealizowane zostały w części, ale można powiedzieć, że z innymi bonusami" - powiedział prok. Goławski. Zdaniem śledczych, Pęczak dostał od lobbysty i jego asystenta m.in. 60 tys. dolarów, 10 tys. funtów i 80 tys. zł "diety pieniężnej". Inną uzyskaną korzyścią było prawo użytkowania luksusowego mercedesa oraz 10 tys. zł opłat za benzynę, parkingi i mycie tego auta.

"W tej sprawie jest załączonych szereg faktur, ponieważ auto było parkowane w wielu różnych miejscach (...) Firma Marka D. płaciła nawet rachunki rzędu 15 zł" - powiedział rzecznik prokuratury.

Firma, której prezesem był Marek D. - Larchmont Capital - zapłaciła też za telefony komórkowe dla posła i suknię ślubną jego córki. W akcie oskarżenia prokuratura wymienia też korzyści, uzyskane przez Pęczaka dla innych osób - za namową posła w firmie Marka D. został zatrudniony kierowca, który go woził mercedesem. Firma płaciła mu pensję i za telefon komórkowy.

Inna korzyść osobista uzyskana przez Pęczaka to zegarek warty 22 tys. franków szwajcarskich. Poseł miał ten prezent przekazać innej osobie za informacje dotyczące prywatyzacji. Kto miał otrzymać ten zegarek, prokuratura wyjaśnia w odrębnym śledztwie.

Firma Marka D. zajmowała się lobowaniem na rzecz podmiotów, które zamierzały uczestniczyć w prywatyzacji polskich przedsiębiorstw. Krzysztof P. był w niej prokurentem i - jak wynika z ustaleń śledztwa - pośredniczył w przekazywaniu łapówek Pęczakowi.

"Przede wszystkim chodziło to, aby poseł przekazywał informacje, które pozwolą firmie Marka D. funkcjonować na rynku prywatyzacji i we właściwy sposób weryfikować informacje, które sama posiadała. Chodziło jednocześnie o zyskanie przychylności funkcjonariuszy publicznych co do niektórych działań prywatyzacyjnych" - powiedział prok. Goławski.

Chodziło o sprzedaż akcji Polskich Hut Stali koncernowi LNM Holdings oraz prywatyzację Grupy G-8 i Huty Częstochowa. Informacje, które były przekazywane przez byłego posła, różnie były ocenianie przez właścicieli firmy Larchmont, niemniej podejmował on różne działania, które miały wykazać zainteresowanie tymi sprawami - dodał prokurator.

"Faktycznie doszło do różnego rodzaju spotkań, m.in. z ówczesnym ministrem skarbu (był nim Zbigniew Kaniewski - PAP), które odbyło się w prywatnym domu pana posła, podczas którego rozmawiano na temat zagadnień prywatyzacyjnych. Tenże minister stwierdził, że były tylko i wyłącznie informacje, które mógł uzyskać każdy, który by się do niego zwrócił, nawet gdyby się pojawił w ministerstwie" - powiedział Goławski.

Szef katowickiej prokuratury apelacyjnej Tomasz Janeczek podkreślił, że Pęczak uchodził wtedy za osobę bardzo wpływową, pełnił poważne funkcje w Sejmie, miał dostęp do informacji, na których zależało lobbyście. To, jakich konkretnie informacji udzielał, jest objęte dalszym śledztwem, dlatego prokuratura nie chce na ten temat mówić.

Cała sprawa, która wkrótce trafi do sądu, liczy prawie 100 tomów akt - sam akt oskarżenia ma około 200 stron, a w postępowaniu przesłuchano 130 świadków. Wśród zgromadzonych dowodów są zeznania świadków, wyjaśnienia podejrzanych, zarejestrowane rozmowy telefoniczne i materiały otrzymane z zagranicy. Oskarżonym może grozić nawet 12 lat więzienia.

To dopiero pierwsza z prowadzonych w Katowicach spraw związanych z lobbystą Markiem D., zakończona aktem oskarżenia. Janeczek powiedział, że tych śledztw jest już kilkanaście, a każde ma kilka wątków. Śledczy włączyli do jednego z nich otrzymany niedawno z NIK protokół z kontroli prywatyzacji PHS.

Postępowania te opóźnia w wielu przypadkach oczekiwanie na pomoc prawną z zagranicy. Czeka się na nie zwykle kilkanaście miesięcy, katowiccy prokuratorzy starają się sami za granicą przeprowadzić niektóre czynności - powiedział Janeczek.

Na początku stycznia Pęczak i Krzysztof P. wyszli z aresztu po wpłaceniu kaucji. Dla byłego posła wyniosła ona 400 tys. zł, a dla Krzysztofa P. - 300 tys. zł. Decyzję o ich zwolnieniu podjął Sąd Apelacyjny w Katowicach. Na wolność nie wyszedł Marek D., który jako jedyny z tej trójki nie wpłacił wyznaczonej kaucji i jest aresztowany także w związku z innymi zarzutami.

Zwalniając podejrzanych sąd uznał, że areszt nie jest jedynym środkiem zapobiegawczym, który zapewni prawidłowy tok kończącego się śledztwa. Zwrócił uwagę, że podejrzani byli izolowani od ponad dwóch lat. Wraz z uchyleniem aresztu dla podejrzanych, innymi - poza kaucją - zastosowanymi wobec nich środkami zapobiegawczymi są dozór policji, zakaz opuszczania miejsca pobytu bez zezwolenia i zakaz wyjeżdżania z Polski.

Zakończenie śledztwa w tej sprawie prokuratura zapowiadała już we wrześniu ub. roku, jednak skierowanie do sądu aktu oskarżenia opóźniało się. Wcześniej prokuratorzy musieli m.in. czekać na materiały, o które wystąpili na początku roku do Szwajcarii. Prokuratura zwracała się do tamtejszych organów m.in. z pytaniami dotyczącymi wpłat na konta w bankach w Szwajcarii. Miały trafiać tam pieniądze z łapówek, m.in. za informacje o szczegółach prywatyzacji polskich firm.

O przekazaniu trzech spraw związanych z działalnością Marka D. do Katowic zdecydowała w grudniu 2005 roku Prokuratura Krajowa. Inne dotyczą m.in. prywatyzacji Cementowni Ożarów, Polskich Hut Stali oraz zamiarów prywatyzacji Rafinerii Gdańskiej i grupy G-8. Z przekazanych do Katowic spraw wyodrębniono samodzielne, co spowodowało, że obecnie w katowickiej prokuraturze równolegle toczy się kilkanaście postępowań, w których pojawia się nazwisko Marka D.

Jednym z wyodrębnionych wątków jest sprawa darczyńców Fundacji "Porozumienie bez Barier" Jolanty Kwaśniewskiej, również będąca przedmiotem postępowania. Z Markiem D. łączą się też niektóre wątki śledztwa, którego celem jest sprawdzenie, czy mogło dojść do przestępstwa przy ułaskawianiu w 1999 r. Petera Vogla, skazanego w latach 70. na 25 lat więzienia za zamordowanie w celach rabunkowych 75-letniej kobiety.

Pęczak przebywał w areszcie ponad 25 miesięcy. Jako pierwszy poseł w III RP trafił do niego 20 listopada 2004 roku. Dzień wcześniej Sejm zgodził się na jego zatrzymanie i aresztowanie.

56-letni Andrzej Pęczak to były działacz PZPR, współtwórca SdRP. Za czasów koalicji SLD-PSL był w latach 1994-1997 wojewodą łódzkim. Później przez siedem miesięcy pełnił funkcję wiceministra skarbu; podlegała mu prywatyzacja. Do marca 2003 roku był "baronem" SLD w Łódzkiem. Posłem został po wyborach 1997 roku, ponownie wybrany w 2001 roku. Był obserwatorem w Parlamencie Europejskim i członkiem rady nadzorczej sportowej spółki SPN Widzew SSA.

Po niemal roku pobytu w areszcie Pęczak przestał być posłem, bo zakończyła się kadencja Sejmu. W tym samym czasie rozwiodła się z nim żona Dagmara, która wraz z nim zasiada na ławie oskarżonych w jednym z procesów toczących się w łódzkim sądzie. Jego majątek na poczet przyszłych kar zabezpieczyła prokuratura.

Jego obrońcy wielokrotnie składali zażalenia na przedłużanie aresztu ze względu na zły stan zdrowia; Pęczak schudł w areszcie kilkadziesiąt kilogramów. Sądy uznawały jednak, opierając się na opiniach lekarskich, iż b. poseł może być leczony w warunkach aresztu mimo stwierdzonych licznych schorzeń, m.in. wzroku i kręgosłupa.

Pęczak zasiada już na ławie oskarżonych w dwóch procesach przed łódzkimi sądami. W toczącym się od niemal roku przed łódzkim sądem okręgowym procesie dotyczącym niegospodarności w latach 1999-2000 w WFOŚiGW w Łodzi na ławie oskarżonych, obok niego zasiadają 22 osoby. Według prokuratury, w związku z ich działalnością, Fundusz stracił ponad 42 mln zł.

Do lutego odroczono natomiast rozpoczęcie procesu b. posła przed sądem rejonowym, w którym prokuratura oskarżyła go m.in. o pomocnictwo w oszustwie i płatnej protekcji oraz przyjęcie łapówki. Byłemu łódzkiemu "baronowi" SLD w obu tych sprawach grozi kara do 10 lat więzienia.

W związku z aresztowaniem Pęczaka, Sejm znowelizował ustawę o wykonywaniu mandatu posła i senatora, z której wynika, iż "poseł lub senator w czasie pozbawienia wolności nie wykonuje praw i obowiązków wynikających z niniejszej ustawy" - czyli nie może m.in. brać udziału w głosowaniach czy w pracach komisji.
pap, ss, ab

"Tam dowiedział się, że doszedł mu kolejny dłużnik..." Chyba raczej wierzyciel drodzy "dziennikarze".

WIERZYCIEL, to ten co wierzy w brednie pisane przez Nowiny piórami ich pismaków.

to jest wlaśnie Polska, jak trzeba to każdy nas wyciula ;/

Kolejny starszy pan, nie ma pojęcia na jakim świecie żyje i że należy odbierać, a także czytać, to co przychodzi do niego poleconym. Zawiadomienie o zmianie wysokości kwoty zajęcia, albo o nowym zajęciu, komornik wysyła pod dwa adresy, do banku oraz do dłużnika, kolejna kopia zostaje w aktach... więc jeśli bank dostał, to i dłużnik też powinien, ale pan schorowany jest, to pewnie nie odbiera wszystkich poleconych.

Co do jakości pracy Banku Pocztowego... no hmmmm... to zgodzić muszę się ze starszym panem, na podstawie własnych doświadczeń. Więc lepiej niech rentę czy emeryturę z zus przynosi mu listonosz do domu, lub niech starszy pan konto założy w innym, ale normalnym banku :)