- Gdzie odbywały się zawody?
- We Frankfurcie nad Menem w Niemczech, parę lat temu. Te zawody „Ironmana”, czyli Człowieka z żelaza, były równocześnie eliminacjami do mistrzostw świata na Hawajach. Podobne eliminacje organizowane są na każdym kontynencie. W Europie odbywa się kilka.
- Jak było na trasie?
- 3800 metrów przepłynąłem w godzinę i dwadzieścia minut. Pokonanie dystansu kolarskiego zajęło mi sześć godzin i kilka minut. Maraton przebiegłem w cztery godziny i czterdzieści minut. Na mistrzostwa świata kwalifikowało się dwóch najlepszych z mojej kategorii wiekowej. Zająłem trzecie miejsce i wyjechałem po zawodach z Franfurtu przekonany, że się nie zakwalifikowałem. Później okazało się, że Niemiec, który wygrał, zakwalifikował się już wcześniej na innych zawodach, w Zurychu! We Frankfurcie wystartował sobie treningowo. W tej sytuacji moje trzecie miejsce dawało mi możliwość wyjazdu na Hawaje. Ale ja o tym nie wiedziałem... Szybko stamtąd wyjechałem, nie czekając na podsumowanie imprezy, które było następnego dnia.
- Na tak długim dystansie na pewno miewa pan kryzysy. Jak pan sobie z nimi radzi?
- Kryzysy dopadają mnie w każdej z tych konkurencji. W takich momentach kończy się to, co zwykle nazywamy sportem, a zaczyna filozofia i psychologia. Trzeba słuchać swojego organizmu, dopasować się do niego, ale i odpowiednio nastawić się psychicznie na tak ogromny wysiłek. Trzeba sobie powiedzieć: „przecież sobie poradzę!” Pamiętam moment podczas jazdy na rowerze, po 130 kilometrach. Pocieszałem się: „no to jeszcze tylko pięćdziesiąt, z górki lecę...” Gdy jest się odpowiednio nastawionym psychicznie, zmobilizowanym, rezygnacja z udziału w zawodach, nawet w momentach kryzysów, nie wchodzi w grę.
- Maraton sam w sobie jest wyczerpujący, a na zawodach Ironmenów biegnie się po bardzo długim pływaniu i jeździe na rowerze.
- We Frankfurcie po 25 kilometrach maratonu zauważyłem, że zaczynam się zataczać. Bałem się, że pomyślą, iż jest ze mną źle, co mogłoby stać się powodem zdjęcia mnie z trasy. Musiałem zwolnić. Starałem się dobrze wyglądać przy punktach żywnościowych, gdzie byli obserwatorzy. Gdzieś tak na 38. kilometrze siły wróciły. Adrenalina i endorfina zrobiły swoje. Wiedziałem wtedy, że nawet gdyby coś się ze mną stało, to do mety dotrę.
- Jak było na mecie?
- Nie mogłem tak od razu wziąć swoich rzeczy i sobie pójść. Wzięto mnie na nosze. Musiałem leżeć. Nie wziąłem niestety kroplówki. Inni zawodnicy mieli i z jej pomocą szybko dochodzili do siebie.
- Jaka jest atmosfera na takich zawodach? Czy zwycięstwo jest najważniejsze?
- Atmosfera jest wspaniała. Podam przykład: gdy startuje około dwóch tysięcy osób, można mieć obawę, czy podczas pływania nie będzie za ciasno, czy zawodnicy nie będą się uderzać rękami i nogami. Okazuje się jednak, że uczestnicy zawodów mają dla siebie wiele szacunku, zaczynają dość wolno i uważnie, by nie utrudnić pływania innym. Po jakimś czasie odległości pomiędzy zawodnikami robią się większe i wtedy można już płynąć całkowicie swobodnie.
- Czy w zawodach „Ironmena” może startować każdy?
- Tak, to impreza komercyjna. Trzeba opłacić wpisowe, które wynosi ponad 300 euro. Na zawody rangi mistrzowskiej uczestnicy dopuszczani są na podstawie wyników. Miałem okazję brać w nich udział, bo zdobywałem wiele razy mistrzostwo Polski w triathlonie w mojej kategorii wiekowej. Na Węgrzech zdobyłem mistrzostwo Europy.
- Spróbuje pan jeszcze raz zakwalifikować się na mistrzostwa świata?
- Do tego się dojrzewa. Na bezpośrednie przygotowania startowe trzeba mieć co najmniej pół roku. Kusi mnie, by wystartować w mistrzostwach świata w triathlonie w przyszłym roku w Pradze. To przecież bardzo blisko. W Pradze rywalizacja odbywać się będzie na dystansach: 4 kilometry pływania, 120 kilometrów na rowerze, 30 kilometrów biegu. Nie należą do cyklu „Ironmena”, ale też są bardzo poważne. Aby wziąć w nich udział, trzeba być delegowanym przez krajowy związek triathlonu.
- Na treningi potrzeba dużo czasu. Pan już chyba nie pracuje.
- Jestem emerytem. Mam jednak kolegów, którym udaje się pogodzić triathlon ze studiami czy pisaniem doktoratów. Przy dobrej organizacji czasu są w stanie pogodzić te zajęcia ze sportem. Bo triathlon rzeczywiście wymaga przygotowań do każdej z konkurencji. Trzeba być gotowym i fizycznie, i psychicznie.
- Czy każdy może spróbować uprawiać sport na takim poziomie?
- Uważam, że tak. Zaczynałem pod koniec lat siedemdziesiątych. Ma to zresztą związek z Nowinami Jeleniogórskimi, które brały udział w organizacji akcji „Biegaj razem z nami” Tomasza Hopfera. Polegała ona na bieganiu rekreacyjnym w parku w weekendy.
- Ile pan miał wtedy lat?
- Około czterdziestki. To nie było moje pierwsze spotkanie ze sportem. Wcześniej przez wiele lat uprawiałem siatkówkę. Grałem w drugiej lidze w różnych klubach.
- Regularnie biega pan maratony.
- Ukończyłem ponad trzydzieści. Najlepszy w czasie trzy godziny i dwadzieścia dziewięć minut. Pierwszy raz pobiegłem maraton w 1981 lub 1982. To był drugi maraton w Warszawie. Miałem wtedy ponad 40 lat. Przebiegłem też raz sto kilometrów.
- Słynną setkę w Kaliszu?
- Nie, w Kaliszu bym setki nie przebiegł. To było w Biel w Szwajcarii. Start był o godzinie 22. W nocy biegło się świetnie. Gdy robiło się widno, miałem już za sobą 70 kilometrów. Byłem pewny, że dotrę do mety.
- Na trasie był rosołek i schabowy?
- Rosołek był, gulasz był, suchy chleb, czekolada.
- Jak żona przyjmuje pana pasję?
- Towarzyszy mi podczas wyjazdów na zawody. Przygotowuje smaczne, bezpieczne jedzenie - naleśniki, makarony. Dzięki temu nie jem niesprawdzonych rzeczy na miejscu. Unikam zatruć, co ze względu na wysiłek podczas zawodów jest bardzo ważne.
- Nasza okolica doskonale nadaje się do jazdy na rowerze i biegania. Gorzej z pływaniem, które też jest częścią triathlonu.
- No właśnie... Korzystam z uprzejmości kierownictwa basenu przy Szkole Podstawowej numer 11 na jeleniogórskim Zabobrzu. Takich basenów powinno być w Jeleniej Górze więcej. W planie jest otwarcie basenu przy Kolegium Karkonoskim, ale on z pewnością będzie potrzebny uczelni. Przydałby się basen ogólnodostępny, który byłby przez cały tydzień otwarty dla wszystkich.
- Bliżej panu do siedemdziesiątki niż do sześćdziesiątki. Jak zdrowie?
- Na nic nie choruję. Czasem dokuczają mi jedynie drobne urazy charakterystyczne dla sportowców - czuję stawy, ścięgna, kręgosłup. Te dolegliwości jednak szybko mijają. Gdy się dużo biega, warto wydać kilkaset złotych na dobre buty z amortyzacją, która chroni nasze stawy.
- Po co pan właściwie tyle biega, jeździ na rowerze i pływa? Dla przyjemności?
- Tak. Takie zawody jak „Ironmen” czy maratony biegowe... To naprawdę warto przeżyć! Nie uważam tego jednak za coś nadzwyczajnego. Myślę, że każdego na to stać.
- Marzenie?
- Triathlon na Hawajach na klasycznym dystansie - 3800 metrów w wodzie, 120 kilometrów na rowerze, maraton.
Rozmawiał: Leszek Kosiorowski
Rentgen
Leszek Dacewicz, rocznik 1941, 174 centymetry wzrostu, 75 kilogramów wagi. Ekonomista, obecnie emeryt. Pracował w Komitecie Wojewódzkim Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a po jej rozwiązaniu jako zastępca dyrektora hotelu „Jelenia Góra”. Hobby pozasportowe: muzyka i literatura. Mieszka z żoną w bloku w centrum Jeleniej Góry.
Ostatnio komentowane
allergy asthma relief asthma rates
stromectol for sale http...
allergies and kids options treatment center
albuterol inhaler without...
Może cymbale zaczniesz się czepiać tych na górze?Boisz się prymitywów z...
severe hair loss gi journal
ivermectin for humans http ivermectin...
journal of gastrointestinal endoscopy fish allergy symptoms
...