To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

Całe życie z lnem

Całe życie z lnem

Wspomnienie o Józefie Węgrzynie (1935-1995)

Lata umykają, Ich nie ma, a przecież trwają w naszej pamięci, w pamiątkach, fotografiach, w genach, dokumentach, które poświadczają owoce zamkniętego już nieodwołalnie życia. To samo można powiedzieć o Józefie Węgrzynie, o którym w gratulacyjnym liście z okazji przyznania Złotego Krzyża Zasługi od Zrzeszenia Przedsiębiorstw Przemysłu Lniarskiego „POLSKI LEN” Janusz Illukowicz napisał: „Wyjątkowo wysoka forma uznania jest konsekwencją powszechnie cenionego osobistego wkładu Obywatela w dzieło rozwoju przemysłu lniarskiego oraz właściwego wypełniania zaszczytnej i trudnej funkcji zawodowej w stylu akceptowanym przez współpracowników”.

Pięcioletni okres najwcześniejszego dzieciństwa Józef Węgrzyn spędził w powiecie Sanok, a lata wojny i okupacji skazały jego rodziców na przymusowe roboty. Wrócili ze zniszczonym zdrowiem i niebawem zmarł schorowany ojciec dwójki już dzieci. Jak wiele innych rodzin, owdowiała Maria Węgrzynowa odpowiedziała na zew, by osiedlać się na Ziemiach Odzyskanych. We wsi Grzędy między Kamienną Górą a Gorcami objęła gospodarstwo, próbując sprostać niełatwej roli samotnej rolniczki. Szczęściem dla osieroconej trójki było, że w tej samej wsi zatrzymali się dwaj bracia, uwolnieni z obozu Gross-Rosen. Jeden z nich, Franciszek Skoczeń, okazał się oddaną podporą Pani Marii i jej dzieci. Dzielna kobieta przewidywała, że jej syn przejmie gospodarstwo, więc wysłała go do technikum rolniczego w Pszczynie, córce Danucie też starała się zapewnić wykształcenie. Józef uznał, że szkoła średnia to za mało na nowe czasy i poszedł na studia, ale w tej fazie życia zabrakło mu wytrwałości. Odsłużył więc służbę wojskową, a w trakcie jej odbywania startował do wojskowej uczelni bardziej chyba dla skorzystania z przysługujących na tę okazję urlopów, niż ze szczerego powołania do munduru.

Kiedy Józef zaczynał swoją pracę zawodową, los gotował młodemu człowiekowi jego przeznaczenie. Urodzona „po sąsiedzku” w powiecie krośnieńskim Danuta Albrychtówna właśnie kończyła w Krośnie Technikum Włókiennicze, a że w miejscowych zakładach już brakowało miejsc pracy dla ludzi o tym fachu, absolwenci szkoły rozsyłani byli w inne regiony, również w rejon kamiennogórskiego ośrodka lniarskiego. I właśnie w Kamiennej Górze Danuta i Józef, jak wiele pokoleń młodych, poznali się na zabawie, a trzeba powiedzieć, że na te imprezy zjeżdżała się młodzież męska z całej bliższej i dalszej okolicy, z kopalń i innych zakładów. Poznali się, pobrali, a w urzędzie stanu cywilnego zaistniała trochę filmowa sytuacja, kiedy kierownik USC Danuta Maria Węgrzyn (siostra Pana Młodego) udzieliła ślubu swojej imienniczce i bratowej, która z tą chwila stała się Danutą Marią Węgrzyn.

Po ślubie Józef z Wałbrzycha przeniósł się do Kamiennej Góry, gdzie w ZPL LEN pracowała jego Danusia. Jako absolwent szkoły rolniczej okazał się bardzo na miejscu w dziale agrotechnicznym zakładu, który w owym czasie był gospodarczą potęgą, zatrudniając sześć tysięcy pracowników przy kontraktacji i skupie lnu, w roszarniach, przędzalniach i innych działach, aż do finalnego produktu. Rychło pracodawca poznał się na predyspozycjach młodego człowieka i powierzył mu kierownictwo zakładu w Marciszowie. W tym czasie jego żona jeździła w teren, by wykonywać analizy słomy lnianej, szacując, ile będzie ziarna, ile włókna, a ile części bezużytecznych.

Józef doszedł do przekonania, że technikum nie wystarcza. Kiedy jego pierworodny Darek skończył roczek, kierownik marciszowskiego zakładu zaczął studia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego (wówczas im. Bolesława Bieruta) i po ich ukończeniu otrzymał stanowisko zastępcy dyrektora. Wtedy Danuta przekonała się, że awans męża stawia ją w dość niezręcznej sytuacji, gdyż wśród współpracowników rodzi się domniemanie, że nastąpi niepożądany przepływ informacji miedzy żoną a mężem. Nic dziwnego więc, że gdy z czasem powierzono Józefowi stanowisko naczelnego dyrektora mysłakowickiego „ORŁA”, uprzedził żonę, że na pewno nie zatrudni jej w nowym miejscu. Zanim jednak podjął decyzję o przyjęciu nowego stanowiska, zwrócili się do pani Marii o radę, czy warto opuścić Kamienną Górę, z którą byli tak związani, dla Jeleniej Góry oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów. Pani Maria, już nie Węgrzynowa, ale Skoczeniowa, ucieszyła się z awansu syna. Jej zmiana nazwiska była następstwem tego, że kiedy już odchowała i usamodzielniła dzieci, jej oddany opiekun Franciszek zjawił się u Józefa i poprosił o rękę Jego Mamy. Oczywiście zgodę otrzymał, bo wszyscy kochali tego zacnego człowieka jak rodzonego ojca i dziadka, czując wdzięczność za dotychczasową opiekę.

Kierowanie Józefa Węgrzyna mysłakowickim zakładem przypadło na najtrudniejsze lata. W kraju następowały głębokie przemiany. Gospodarka wchodziła w fazę kryzysu. Wybuchały strajki. W ORLE też powstała „Solidarność” z absolutną akceptacją szefa, który został jej członkiem. Rychło do zakładu wkroczył wojskowy komisarz. Dyrektor usunął się na drugi plan. Przyszła pora rozliczania dyrektorów, prezesów. Robiła to i „Solidarność”, i komisarze wojskowi. Niejeden szef pożegnał się ze swoim stanowiskiem. Józefa Węgrzyna „prześwietlano” z trzydziestu lat pracy. Nie doszukano się niczego, co by plamiło jego honor i sumienie. Dyrektor ORŁA pozostał na swoim stanowisku niezagrożony z żadnej strony.

W tym czasie dzieci Węgrzynów zdawały maturę, kończyły studia, zakładały rodziny, mając bliski przykład zgodnego, żyjącego w harmonii małżeństwa ich Rodziców.
W kraju kryzys się pogłębiał. Łatwiej było wyprodukować, trudniej było sprzedać. Wyczerpała się chłonność rynku krajowego. Padały składy. ORZEŁ produkował i sprzedawał swoje wyroby. Rynki zbytu Józef Węgrzyn pozyskał we Włoszech, we Francji, w USA. Odbywał podróże, zapraszał w Karkonosze biznesowych partnerów. I wtedy przyszło nieszczęście. Pogorszenie jakości widzenia, zawroty głowy. Trzeba było usunąć guz, który uciskał nerw wzrokowy. Operacja w łódzkim szpitalu powiodła się, ale doszły inne dolegliwości. Już było wiadomo, że nie odbędzie planowanej kolejnej podróży do Nowego Jorku, że nie wróci do pracy. Zaproszony na posiedzenie rady zakładowej, był żegnany serdecznie, dziękowano dyrektorowi za wszystko, czego dokonał, zwracając się z szacunkiem i uznaniem. Sam też zabrał głos, mówiąc, że powinni wybrać na stanowisko dyrektora osobę, która zna zakład, kogoś, kto działał w nim w najtrudniejszym okresie, kiedy trzeba było walczyć o utrzymanie produkcji, o zbyt dla wyrobów, o dobrą renomę na europejskich i światowym rynku. Walka Józefa Węgrzyna o życie trwała niespełna cztery lata. To był najtrudniejszy okres, kiedy najbliżsi zostali poddani próbie miłości i poświęcenia.

Kiedy przychodzi Święto Zmarłych, przy grobie Józefa Węgrzyna gromadzi się cała rodzina: owdowiała Danuta, syn Darek z żoną Grażyną, ich dziećmi Pawełkiem i Małgosią, Dąbrowscy - czyli córka Agnieszka z mężem Arkadiuszem i córeczkami Patrycją i Karolinką. Co powinni ocalić z pamięci Ojca i Dziadka? Jego pogodę ducha, radość życia, entuzjazm, łatwość nawiązywania kontaktów, otwartość wobec innych ludzi, ambicję, rzetelność w wypełnianiu obowiązków, uczciwość. Gdyż niewiele wart byłby świat, gdyby kolejne pokolenia nie zdołały uchronić tego, na czym wspierają się najlepsze relacje między ludźmi.

Nowiny Jeleniogórskie nr 47/09.