To jest archiwalna wersja serwisu nj24.pl Tygodnika Nowiny Jeleniogórskie. Zapraszamy do nowej odsłony: NJ24.PL.

To było 10 lat piekła

To było 10 lat piekła

Rozmowa z Mariolą Cwynar, uniewinnioną w aferze PKO BP SA w Kowarach.

- Jak to było, gdy przyjechała po panią policja?
- Przyjechali o godzinie 6.45 – dwóch mężczyzn i kobieta. Znajdowałam się akurat w łazience. Mieli nakaz przeszukania domu. Byłam zaskoczona. Przecież kilkanaście dni wcześniej skończyła się pozytywnie sprawa w sądzie pracy, wniesiona z mojego powództwa. Zawarłam ugodę z bankiem i miałam otrzymać odszkodowanie! Byłam pewna, że to jakaś pomyłka.

- Długo trwało przeszukanie?
- Około godziny. Wszystkie dokumenty, które wtedy miałam w domu i prezentowałam je w czasie rozpraw w sądzie pracy, przekazałam dobrowolnie śledczym. Poinformowałam też policjantów, że przebywam na zwolnieniu lekarskim i niedawno wyszłam ze szpitala. Oni stwierdzili, że to nie szkodzi, bo złożę tylko zeznania, sprawa pewnie się szybko wyjaśni... Doradzili, że adwokat i lekarz nie są potrzebni. Zawieźli mnie do Jeleniej Góry, spisali coś na policji i oznajmili, że jako pierwsza z zatrzymanych w tej sprawie, zostanę przesłuchana przez prokuratora. Założyli mi kajdanki. Zwróciłam się do nich: czy państwo sobie żartujecie, przecież nie jestem przestępcą? Byłam w szoku! Niestety, powiedzieli, że takie są procedury.

- Co zarzucił pani prokurator?
- Dowiedziałam się od niego, że bank złożył doniesienie o wyłudzeniu kredytów gospodarczych wartości około 635 tys. zł. Kredyty te zostały przeze mnie przygotowane. Oczywiście nie zgodziłam się z tymi zarzutami i próbowałam wyjaśnić, że kredyty te wraz z odsetkami były regularnie spłacane, a gdy po pewnym czasie zaczęły się kłopoty z ich spłatą, zostały natychmiast przekazane do windykacji. Powoływałam się na kontrole, które nie stwierdziły żadnych uchybień przy przygotowaniu i zabezpieczeniu tych kredytów. Miałam wrażenie, że prokurator nie jest w ogóle zainteresowany moimi wyjaśnieniami. Zapytał mnie, ile klient musiał zapłacić za te kredyty. Byłam pewna, że chodzi mu o prowizje bankowe, więc zaczęłam o nich mówić. Prokurator mi przerwał i zapytał wprost, jaką łapówkę otrzymałam od klienta za te kredyty! Wpadłam w szok. „O co mnie pan podejrzewa?” - pytałam. Teraz potrafię opowiadać o tym spokojnie, ale wtedy płakałam. Byłam wówczas chora, niedysponowana i bez środków higieny osobistej, miałam przy sobie tylko dowód osobisty. Zostałam zatrzymana w środę popielcową – 28 lutego 2001 roku. Ubrana byłam wtedy w wyjściowy kostium, ponieważ myślałam, że złożę tylko zeznania i zaraz wrócę do domu. Jednak prokurator stwierdził, że może mnie zwolnić, gdy wpłacę kaucję w wysokości 50.000 zł. Wpadłam w rozpacz i oznajmiłam, że cała moja rodzina nie dysponuje takimi pieniędzmi.

- Wróciła pani na dołek. Jak tam było?
- Jak w kostnicy z małym, zakratowanym okienkiem. Miejsce do spania kojarzyło mi się z katafalkiem, zbitym z desek. Pamiętam jakiś stary materac i szary koc... Policjant, który miał tam służbę przyniósł mi jakiś posiłek i zachęcał, abym go zjadła. Przez dwa dni nie mogłam nic przełknąć. Nie byłam też w stanie zasnąć i krążyłam w kółko po celi czekając na jakąkolwiek wiadomość. Po 48 godzinach zapytałam, czy nie powinnam już być zwolniona. Policjant na to: „to pani nie wie, że przedłużyli pani zatrzymanie do 72 godzin?”

- Sąd miał decydować o areszcie.
- Jeden z policjantów powiedział mi, że w piątek po południu odbędzie się rozprawa w sprawie mojego aresztowania. Nie miałam pojęcia o procedurach dotyczących osób zatrzymanych. Miałam jeszcze nadzieję, że przed sędzią wszystko wyjaśnię. Jednak, gdy, znowu w kajdankach, prowadzono mnie na rozprawę, na korytarzu w sądzie czekał mój mąż z adwokatem. Pan mecenas poinstruował mnie tylko, abym w ogóle nie składała żadnych wyjaśnień przed sędzią, ponieważ jest już załatwione, że zamiast 3-miesięcznego aresztu sąd zastosuje poręczenie majątkowe w postaci hipoteki przymusowej na naszym domu w wysokości 50.000 zł.

- Co to za kredyty, przez które wybuchła ta afera?
- W 2000 roku okazało się, że firma Expert przestała spłacać kredyty, które otrzymała w 1999 roku. Po jakimś czasie zostałam wezwana do dyrektora w Jeleniej Górze i tam musiałam napisać oświadczenia, że kredyty te zostały przygotowane i udzielone niezgodnie z procedurami bankowymi. Z dobrego, chwalonego i nagradzanego pracownika, którym zawsze byłam w czasie trzech lat pracy w banku - nagle stałam się złym i nieudolnym. Dyrektor kazał mi się zwolnić z pracy, a gdy odmówiłam, postraszył mnie zwolnieniem dyscyplinarnym i prokuratorem.

- Na jakim stanowisku pracowała pani w PKO BP w Kowarach?
- Byłam inspektorem kredytowym, a potem kierownikiem zespołu obsługi klientów instytucjonalnych. W praktyce – z powodu braku ludzi – jednym i drugim. Przygotowywałam dokumenty związane z kredytami. Potem przekazywałam je do akceptacji przez komitet kredytowy, który w oddziale w Kowarach nie mógł prawidłowo funkcjonować, ponieważ składał praktycznie się z trzech osób. Ja także byłam członkiem komitetu, jednak nie miałam prawa głosu w kwestii udzielenia kredytów, ponieważ przygotowywałam oceny wniosków kredytowych. Na posiedzenia komitetu miała także przyjeżdżać z Jeleniej Góry pani dyrektor ds. sprzedaży, która powinna też nadzorować i kontrolować pracę oddziału w Kowarach. Jednak w ciągu trzech lat mojej pracy w Kowarach, pani dyrektor ani razu nie przyjechała na posiedzenie komitetu kredytowego, nie przeprowadziła też żadnej kontroli funkcjonalnej.

- Czy zgłaszała pani nieprawidłowości przełożonym?
- Oczywiście, że tak! Jednak spotykałam się z obojętnością i wzruszaniem ramionami. Naczelnik wydziału kredytów gospodarczych, kierownik kadr oraz zastępcy dyrektora oddziału w Jeleniej Górze doskonale wiedzieli o bardzo trudnej sytuacji kadrowej w oddziale w Kowarach, o braku komórki analiz wniosków kredytowych, która miała być utworzona w Jeleniej Górze, o braku obsługi prawnej w Kowarach.
Nie wytrzymałam psychicznie oskarżeń dyrektora i wylądowałam na zwolnieniu lekarskim. Ale wiedziałam już, że zostanę zwolniona dyscyplinarnie. Napisałam o nieprawidłowościach w oddziale w Kowarach i w Jeleniej Górze do centrali banku w Warszawie i do oddziału regionalnego we Wrocławiu.

- Czy dało to jakiś efekt?
- Zawiadomiono, że będzie kontrola. W Jeleniej Górze dostali cynk o tej kontroli, więc sami postanowili przeprowadzić wcześniej kontrolę w Kowarach, jak również – jeszcze przed kontrolą z Wrocławia – zawiadomić prokuratora o możliwości popełnienia przestępstwa. Ja natomiast odwołałam się od zwolnienia dyscyplinarnego do sądu pracy. Bank zgodził się – po piśmie z centrali z Warszawy – na moje odejście za porozumieniem stron. Dostałam nawet jednomiesięczne odszkodowanie. Wydawało się, że sprawa jest zamknięta. Nie minął nawet miesiąc i mnie zatrzymano.

- Pamięta pani posiedzenie sądu w sprawie aresztu?
- Przed oczami miałam moją zapłakaną córkę, która prosto ze szkoły przyjechała do sądu, aby mnie zobaczyć. Pamiętam także mojego zrozpaczonego tatę, który krzyczał, że co to za kraj, w którym aresztuje się niewinnych ludzi. Na rozprawie chyba mój adwokat coś mówił. Byłam zdruzgotana. Wiedziałam już, że mąż nie zdąży załatwić szybko hipoteki przymusowej, bo rozprawa odbyła się w piątek po południu. Oznaczało to wywiezienie do aresztu. Razem z dyrektorem z Kowar.

- Zawieźli was więźniarką?
- Tak, do Wrocławia na Kleczkowską. Nigdy wcześniej z taką prędkością i na syrenie nie jechałam do Wrocławia. Miałam miejsce na przednim siedzeniu, a dyrektor z tyłu, za kratą. W areszcie w mojej celi było 8 kobiet.

Cała rozmowa w "Nowinach Jeleniogórskich" nr 44/10.

Komentarze (4)

Na miejscu P. Marioli zażądała bym ogromnego odszkodowania oczywiście od banku za poniesione straty moralne.Pozdrawiam P. Mariolę

Tylko dlaczego tak długo trwało postępowanie? Czy prokurator i policjant nadal pracują? Czy przeprosili niesłusznie oskarżoną?

To jest właśnie Polska. Można uczciwemu człowiekowi zniszczyć życie i karierę i nawet nie trzeba przepraszać.

SKANDAL