Uśmiechnięty, żartujący sobie z siebie, z dużym dystansem i momentami pewną frywolnością B. Linda opowiadał o swoich pasjach, sypał anegdotami z planów filmowych i teatru, a zapytany przez jedną z pań, na kogo będzie w niedzielę głosował powiedział, że na nikogo.
- Bo mnie to nie interesuje. Co kilka lat różni ludzie obiecują nam różne rzeczy, ale nie patrzą w przyszłośc dalej, niż na cztery lata zajęci swoimi interesami. Nie myślą o kulturze i sztuce, o dziedzictwie narodowym. Na to kasy nie ma, takich inicjatyw się nie wspiera. Inaczej do tego podchodzą Francuzi, którzy przeznaczają ogromne pieniądze na to, by świat wiedział o ich kulturze, o wybitnych twórcach – argumentował gość spotkania.
Spotkanie ze znanym aktorem, które poprzedziła wspomniana projekcja to jeden z elementów pokazów filmów uhonorowanych „Don Kichotami” - nagrodami Federacji Dyskusyjnych Klubów Filmowych.
B. Linda przypomniał genezę powstania filmu „Psy”, który dziś jest już kultowym obrazem, a teksty głównego bohatera – Franca Maurera, cytowane są powszechnie.
- Władek Pasikowski napisał ten scenariusz z myślą o mnie. To jest po prostu opowieść o człowieku uwikłanym w stary i nowy ustrój. Obraz pokazuje, że pewne sytuacje nie są czarno-białe, że osąd ludzkich postaw tylko z pozoru może wydawać się łatwy. W „Psach” opowiadamy o ubekach, ale w takim ubeku też po prostu mógł być człowiek – opowiadał aktor.
Jeden z widzów zapytał, czy aktorzy pili prawdziwą wódkę, która w wielu scenach leje się strumieniami. B. Linda powiedział, że prawdziwego alkoholu było niewiele, bo na planie trwała ciężka praca, a po dużej dawce alkoholu nie dałoby się grać.
Z uśmiechem na twarzy opowiadał o pewnych epizodach związanych z grą w „Szamance” Andrzeja Żuławskiego.
- Już chyba mogę o tym mówić, bo Andrzej jest po klimakterium, więc się na mnie nie obrazi. Pamiętam, że Andrzej Chciał, żebym się rozebrał do scen erotycznych. Ale ja nie mogłem ich zagrać, bo byłem chory na grypę w tym czasie. Więc wysłał Iwonke Petry do mnie. Ona przychodzi, mówi że chce pogadać. Ja się pytam: co chcesz dziecko? A ona na to, że Żuławski powiedział, żebyśmy się podupcyli. Na szczęście byłem chory i nie mogłem.
Mówiąc o swojej pracy B. Linda zaznaczył, że to jest ciężki zawód, a nie powołanie. Aktor może zagrać dziesiątki ról, ale artystą zostanie wtedy, gdy to, co ma do przekazania trafi do odbiorcy i on sam będzie miał poczucie dobrze wykonanej pracy.
- Film do końca jest niewiadomą. To praca reżysera, scenografa, operatora, montażysty, aktorów i wielu innych osób. Do ostatnich chwil nie wiadomo, co wyjdzie, choć scenariusz może być najlepszy. Nawet na montażu jeszcze tego nie widać, dopiero przy pierwszym pokazie dla publiczności. Ale wtedy już nic nie da się zmienić, inaczej niż w teatrze – dodał aktor i reżyser zarazem.
B. Linda po szkole teatralnej trafił do Teatru Starego w Krakowie, ale tam, jak przyznał, „grał ogony”. Później zaangażowany został w Teatrze Polskim we Wrocławiu.
- I w Polskim grałem, między innymi, Hamleta. Wyobraźcie sobie państwo aktora w damskich rajtuzach. To było takie nawet upokarzające. Więc, gdy siedziałem przed lustrem w garderobie numer trzynaście, to zapytałem sam siebie, czy tak ma wyglądać moje życie? I postanowiłem sobie, że jeśli do 30 roku życia nie zrobię kariery to zmieniam profesję. I mając lat 29 i pół pojawiła się rola w „Kobiecie samotnej”, a później kolejne – wspominał B. Linda.
Gość spotkania rozbawił publiczność jeszcze jedną opowieścią o okresie gry w Teatrze Polskim we Wrocławiu, gdzie w „Hamlecie” partnerował mu Igor Przegrodzki jako Claudius.
- Na przedstawieniu byli wtedy uczniowie technikum mechanicznego, którzy strzelali mutrami w aktorów i w reflektory. I jest taka scena, w której zachodzę od tyłu Claudiusa z nożem w ręce, już biorę zamach, aż tu nagle I. Przegrodzki woła: światła! Ty, ty i ty proszę wyjść! Pokazał palcem na uczniów, którzy strzelali na scenę. A ja zamarłem. Nie wiedziałem co zrobić i tak stałem z tym nożem. Po chwili I. Przegrodzki znowu woła: światła! I graliśmy dalej.
Jeden z widzów zapytał też, czy nie ma pomysłu na trzecią część „Psów”, na co B. Linda odpowiedział, że scenariusz Władysława Pasikowskiego jest gotowy od jakichś dziesięciu lat. A rzecz się dzieje w Przemyślu, gdzie Franc Maurer planuje skok na „totolotka” w Warszawie.
Komentarze (5)
Drogi Autorze, Smarzowski przez "ż"??? Dziennikarz NJ tworzy nowe niechlubne trendy pisowni...
Kotlina wyjałowiona kulturalnie :/ Pustki na kazdym wydarzeniu,zero zainteresowania tym,co wartościowe. W głosnikach samochodów kretyński rap,albo radio eska z łubudubu, kilka razy dobiegła moich uszu Metallica,może raz,jakaś symfonia. Teatr musiał spuścić z tonu ,bo kompletnie nikt już nie przychodził.W Orient Expresie najlepszych można posłuchać stojąc centymetr od nich-no może i dobrze,ale już niejeden dobry wykonawca przyznał,że do tak pustej sali jeszcze się nie produkował.Nawet Juwenalia to łubudu bez ambitnych produkcji.Ja rozumiem,że studenci jeleniogórscy nie mają ,jak warszawscy kasy na Slayera czy Motorhead,bardziej straszne jest to,że 90 procent z nich nie ogarnia,co to za jedni :) Kraina dresiarstwa i białych kozaków....
Minus dla organizatorow,kompromitujaca frekwencja swiadczy o braku umiejetnosci organizacji takich spotkan brak promocji i reklamy i mamy efekt widoczny na powyzszych zdjeciach.
Ja np nie mialam pojecia, ze cos takiego ma się odbyc a szkoda bo na 100% bym sie pojawila
Jakieś 25 lat temu byłem na retrospektywie filmów J. Stuhra w tym samym miejscu, różnica jest taka ze ludzie siedzieli nawet na schodach to samo na innych wydarzeniach w tamtym czasie.